Artykuły

O opuszczaniu gaci

Specjalną szmatką koloru stali czyszczę klawisze komputera. Zaczynam wystukiwać. Kolejny sezon teatralny powoli się rozkręca. Przed chwilą w telewizji portret odwiecznego rytuału. Zanim zaczęła grać, filigranowa Koreanka z południa półwyspu białą chustką zmiatała kurz z klawiatury, jak prawie wszyscy uczestnicy Konkursu Chopinowskiego. Po czym "pa... pa-pa-pa... pa-pa" wystukała. Możliwe, że w tym czasie w Narodowym Starym Teatrze ścierali szmatami wakacyjny kurz z wyreżyserowanego przez Jana Klatę Króla Leara, autorstwa raczej nie Szekspira, bądź glancowali nową premierę - kompletnie nieznanego Ibsenowi Wroga ludu w tej samej reżyserii. Albo że w Teatrze Słowackiego szykowali do pokazu w Małopolskim Ogrodzie Sztuki innego Króla Leara nie do rozpoznania - reżysera Pawła Miśkiewicza dziwadło Kto wyciągnie kartę wisielca, kto błazna? -lub na dużej scenie przy placu św. Ducha "rozgrzewali" bliski oryginałowi, przez Marcina Hycnara ulepiony seans Romea i Julii. Koreanka grała na fortepianie. Słowo honoru! Wiem, że dla teatromanów jest to zdumiewające, lecz, jak wszyscy inni pianiści, utwór przez Chopina przeznaczony na fortepian, wykonała na fortepianie, nie na dudach albo fujarce. Mało tego - wystukała "pa... pa-pa-pa... pa-pa" ściśle w takiej kolejności, bo na pięciolinii Chopina stoi skrobnięte "pa... pa-pa-pa... pa-pa". To nie wszystko. Przed Koreanką - 9 pianistów wystukało ten sam utwór. Pilnie wysłuchałem wszystkich. 10 razy to samo? Tak jakby. Bo każdy zagrał "pa... pa-pa-pa... pa-pa", nie inaczej. Tyle że było to 10 różnych opowieści muzycznych, 10 zupełnie odmiennych planet, 10 nic ze sobą niemających wspólnego smaków. Więc co? Psia wierność autorowi jednak nie ogranicza? Czyli słuszny jest brak zgody na transkrypcje, przeniesienia oraz inne dłubaniny w oryginałach?

Czwartek

Klata przeniósł Króla Leara do Watykanu. Komnata wielgachna, kominek dostojny, sutanny, koloratki i reszta znaków majestatu. Lear jest papieżem, papieżem schorowanym, musi oddać władzę. Da się to ogarnąć sensownie? Pewnie tak. W końcu chopinowskie "pa... pa--pa-pa... pa-pa" ktoś sprytny zapyrczy i na grzebieniu, a najsprytniejsi - nawet na piusce. Zostawiam to. Co dalej z takim Learem? Jeśli Lear może być papieżem - gdyż tu i tu o władzę chodzi - to idąc ścieżyną tej trywialnej analogii, wedle zasady "z czym ci się kojarzy słowo władza" i tylko wedle tej zasady reżyserując, śmiało można by z Leara zrobić mrówkę naczelną, obolałą na starość królową matkę, co już sił nie ma królować w kopcu suchego igliwia. Tak czy nie? To też zostawiam. Pomijając wszystkie inne smaki szekspirowskiego arcydzieła - Lear jest zamierającym mężczyzną, wystygającym ciałem, a nie jedynie stygnącym duchem, i nie jest bez znaczenia, że dzieli królestwo między córki, nie między synów. Tu tkwi niepowtarzalny gatunek miłości, tu jest nie do podrobienia delikatna sensualność i tu kolebie się potworność jego samotności, która go dotknie w finale. A u Klaty? Gdzie to wszystko? Jedną z córek papieża jest ksiądz, aktor Mieczysław Grąbka, grający dorodnego proboszcza z wąsami strzyżonymi w zawrotną podkowę. Gdzie Król Lear? Co z niego zostało?

A co z niego zostało u Miśkiewicza, którego dziwactwo dzieje się zarazem na boisku piłkarskim, lecz bez trawy, na kamienistej plaży, w cieniu dmuchanej zjeżdżalni, w motelu, na kolejowej bocznicy, a także w sklepie, co wnoszę z papierowych toreb, które część aktorów zakłada sobie na głowy, bodaj w ramach protestu, że nie ma nic ciekawego do kupienia? A z Ibsena? Co zeń zostało we Wrogu ludu, którą to opowiastkę starą i psychologicznie dość subtelną, Klata przetranskrybował na gigantyczny śmietnik, na rumowisko cywilizacji, w którym przez dwie godziny przewalają się jakieś podstarzałe dzieci kwiaty, dukając cosik mniej lub bardziej niezrozumiałego i diabli wiedzą dlaczego markotniejąc, kiedy ktoś na ścianie napisze czerwoną farbą: "Huje Wypierdalać tak - celowo przez samo "H", bo ta celowość szalenie żaba zabawna oraz, rzecz jasna, ironiczna wręcz do bólu.

Sobota

Dwa Leary więc, takie Leary z końca zeszłego sezonu i taki Ibsen świeży. A o czym są dzieła te? Jaka ich treść? Jakie przesłanie, po uczenie, teza i diagnoza? Otóż, o tym to jest, że się światu serwuje chłód w istocie, zimną, płaską taflę ołowiu, histerycznie udającą migotliwość i głębię. O tym, że burdel na scenie, że cudaczny numer pogania cudaczny numer numerem cudacznym, że w oczach widza mroczki od tego wirują, zaś w głowie - węzeł gordyjski się zaciska. Jakaś publicystyka, nie sztuka, jakieś manifesty, nie metafory. Jakieś toporne kawy na topornych ławach, a nie umykająca delikatność niedopowiedzeń, dotknięć, poezji po prostu. Gigantyczny konceptualizm scenograficzno-reżysersko-aktorsko-muzyczny bez szans na wyłuskanie z widowni choćby naparstka wzruszenia.

Tak się porobiło fatalnie, że w dziewięciu, no, niech będzie, iż tylko w siedmiu przypadkach na dziesięć, polskie teatralne premiery ni ziębią, ni grzeją. Dalekie są, obojętne kompletnie, obce. Ot, wehikuły mordęgi, często gęsto przypominające dzieła na dawnych Reminiscencjach Teatralnych, kiedy to studenteria, gdy nie wiedziała, co dalej grać, dla wzmożenia atrakcyjności, a zwłaszcza ku pokrzepieniu swojej kontestacyjnej bezkompromisowości, wypinając się - gacie dzielnie opuszczała. Oklaskom nie było końca.

Poniedziałek

Opuszczać gacie na scenie. To nie konkret, to, że tak powiem brawurowo, przenośnia. Albo figura panującej obecnie tendencji inscenizacyjnej - odświeżania klasyki gestami śmiałymi. Seans Romea i Julii Hycnara ulgę przynosi, gdyż brak w nim opuszczania

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji