Artykuły

Kocham grzebać się w ludziach. Rozmowa z Antonim Ferencym

Zastanawiałem się, dlaczego ciągle wracam do tematu religii. Czuję po prostu, że w naszym postchrześcijańskim świecie naprawdę lepiej reinterpretować te wzorce, a nie wypierać je ze świadomości. Reinterpretacja jest mądrzejsza niż wyparcie, znacznie bardziej terapeutyczna - Justynie Jaworskiej opowiada Adam Ferency.

Justyna Jaworska: Wyreżyserowałeś dwa swoje dramaty. Jak wystawiłbyś "Ośrodek"?

Antoni Ferency: Mam kilka pomysłów. Ale przede wszystkim dodam mu tajemnicy. Przy pisaniu powychodziło sporo żartów, ale chcę coś więcej dać w warstwie ciemnej, podskórnej...

Więcej grozy?

Nie nazwałbym tego grozą, nie o to chodzi. Ćwiczyłem ten tekst z aktorami i mówiliśmy o tym, że się go czyta powierzchownie, zabawowo. Co nie jest dobre, bo takie przedstawienie powinno być "przybrudzone".

Nie pierwszy raz poruszasz kwestie metafizyczne.

W sumie tak, zastanawiałem się, dlaczego ciągle wracam do tematu religii. Czuję po prostu, że w naszym postchrześcijańskim świecie naprawdę lepiej reinterpretować te wzorce, a nie wypierać je ze świadomości. Reinterpretacja jest mądrzejsza niż wyparcie, znacznie bardziej terapeutyczna.

No właśnie, w sztuce sięgasz po metaforę terapii. Zdaje się, że masz z nią doświadczenia?

Mam. (śmiech) Studiowałem resocjalizację, a sam przeszedłem przez dwa i pół roku terapii grupowej, więc znam temat jak własną kieszeń. Dla mnie to było przeżycie traumatyczne, ale bardzo dużo mi dało, zbudowało mnie. Gdybym mógł cofnąć czas, też bym się zdecydował.

Ja bym się zbiorowej bała. Nie chcę, żeby przypadkowi ludzie z własnymi problemami zaczęli mi wytykać, co robię nie tak ze swoim życiem.

I właśnie o to chodzi. Terapia w grupie jest hardkorowa, dlatego jej użyłem. To takie laboratorium życia społecznego, wszystko tu można przetestować, łącznie z bardzo trudnymi sytuacjami. Bywają terapie grupowe przeprowadzane w więzieniach dla morderców. Niesamowite są momenty, kiedy ci ludzie czasem po wielu latach samozaprzeczania wybuchają płaczem, bo dociera do nich, co zrobili. Koszmar i oczyszczenie - trudno o bardziej biblijną analogię. Przyznanie się przed samym sobą do winy jest podstawą udanej terapii, dokładnie tak samo działa myślenie chrześcijańskie o czyśćcu i zbawieniu. Tu mamy stosunkowo nową technikę psychologiczną, tam bardzo stary przekaz, ale proces jest ten sam.

A skąd wziąłeś pomysł, by zmienić Bogu płeć?

To był taki żart z kulturowych uprzedzeń. Wychowałem się w katolicyzmie i doskonale znam podwójną katolicką moralność, więc trochę sobie na niej używam. Lęki ortodoksji wypychają kobietę poza struktury Kościoła i poza boskość, odbierają jej mnóstwo praw, więc wyobraziłem sobie, co by było, gdyby Bóg okazał się kobietą. W dodatku niepozbieraną, niestabilną uczuciowo, słabą, zgodnie z kościelnym stereotypem. Stereotypem ufundowanym właśnie na tym starym dobrym założeniu, że Bóg jest mężczyzną. Ale nie byłbym taki optymistyczny na miejscu hierarchów. Jeśli naprawdę wierzyć, że Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo, to przepraszam, ale bez wątpienia najpierw stworzył kobietę, a dopiero potem z jej żebra mężczyznę, bo potrzebny był jakiś silny matoł do wykonywania cięższych robót. Po prostu w toku dziejów komuś się pokręciła ta historia. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że to kobieta ma więcej cech boskich. Od emocjonalności mniej skłonnej do patologii, poprzez gładszą skórę, po tę skromną, mało znaczącą zdolność do rodzenia dzieci - no mieli chłopcy prawo to przegapić przez te kilka tysięcy lat, ale czas oprzytomnieć. Przepuszczam ten temat przez postać Radka, który jest takim właśnie zadufanym katolikiem-ortodoksem i wydaje mu się, że wszystko wie lepiej. Zresztą akurat Radek wymaga jeszcze dopracowania.

A ty już wiesz, kto miałby go grać?

Wiem. Mówię o tym użytkowo, bo bardzo użytkowo myślę. Od kiedy zrobiłem "Stalkera", zrozumiałem, że nie piszę rzeczy skończonych, że to się i tak jeszcze kształtuje w robocie. Po jakimś czasie zazwyczaj denerwuje mnie to, co napisałem, a to jest doskonały moment, by zacząć budować przedstawienie. Można włączyć myślenie reżyserskie i podejść do tekstu krytycznie. Wyrzucać, przestawiać, przepuścić przez próby, przez aktorów...

Jak na terapii grupowej?

Oczywiście. Przyznaję się, że wykorzystuję swoje doświadczenia z terapii w pracy z aktorami. To są wielokrotnie tożsame sytuacje. Niektórzy reżyserzy się takiego podejścia wstydzą, bo to już właściwie niemodne - całe to psychologizowanie, dobieranie się do wnętrza. Ale mnie nie interesuje nic innego. Bo w ogóle najbardziej mnie interesuje, co człowiek ma w środku. Kocham grzebać się w ludziach.

Aktorzy będą potem mówić: "Przeszedłem przez próby u Ferencego"...

Nie, bez przesady. (śmiech) Czasem może coś niebezpiecznego się na próbach pojawia, ale jestem łagodnym człowiekiem. Zresztą ja najzwyczajniej w świecie zakochuję się w aktorach, z którymi pracuję, więc nie mógłbym im zrobić jakiejś większej krzywdy.

Świetnie pamiętam duet Klary Bielawki i Jacka Belera z "Upadku pierwszych ludzi".

Nie ukrywam, że "Ośrodek" pisałem także z myślą o nich. Ta dwójka mnie nieustannie inspiruje, uruchamia mnie niesamowicie. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym mógł coś z nimi jeszcze zrobić. W ogóle jest tak, że potrzebuję konkretnego człowieka, jakiegoś żyjącego zestawu cech, jakiejś energii, która potem się przykleja do postaci, którą tworzę.

Miałam poczucie, że twój tekst jest dobrze usłyszany, tak się chyba mówi.

Starałem się. Na przykład oczyściłem go trochę z przekleństw, ale nie do końca. Bywa, że na terapii grupowej ostro się klnie i wolałem tego na siłę nie uładzać.

Zajmujesz też stanowisko w sprawie aborcji. I bronisz życia?

To nie takie proste. Ten podział, w który próbuje się ludzi wepchnąć, jest karygodny: albo bronisz praw kobiet, albo bronisz życia! Jest w mojej sztuce scena, w której usunięty, ciężko chory płód przyznaje, że doktor go zabił, ale potem dodaje, że postąpił właściwie. I ja to tak widzę. Człowiek czasem musi podejmować trudne decyzje i koniec. Udawanie, że te decyzje wcale nie są takie trudne, jest tak samo bezsensowne, jak upieranie się, że człowiekowi nie wolno ich podejmować. One i tak będą dla niego trudne, a on i tak będzie je podejmował. Cała ta dyskusja przeciwstawiająca "Moje ciało mój brzuch" "cywilizacji śmierci" jest niekonstruktywna, bo jest totalnie oderwana od prawdziwych życiowych sytuacji.

No dobrze, tylko że mówimy o sytuacji skonstruowanej jak pułapka. Cokolwiek kobieta wybierze, zwraca się przeciwko niej. Odpowiedzialność za przerwanie ciąży spada na nią, trud samotnego często wychowania chorego dziecka (bo ojcowie się przeważnie wtedy wycofują) - też na nią. To jest modelowa sytuacja tragiczna.

No i to jest właśnie sedno problemu. To kobieta musi mieć prawo decydowania. Ale to decydowanie naprawdę może się odbywać z innego poziomu, niż to się stara pokazać ruch pro-choice. Decyzja o aborcji to jest decyzja wyższa i kobieta powinna mieć szansę ją podejmować z pozycji wyższej, jako istota wyższa. Którą w sferze rozrodczości po prostu jest. Ale to są wszystko sprawy większe niż zwykły zabieg medyczny i hasło "Moje ciało, mój brzuch". W sztuce jedna z postaci, Ika, używa tego sloganu i terapeuta-Bóg pyta ją "Skąd pomysł, że to jest twoje ciało?". I nie bałbym się tak na to spojrzeć: że to właśnie nie jest jej ciało i jej brzuch, i ręka też nie jest jej, i moja ręka też nie jest moja. W tym wypadku "prawo własności" należy do jakiejś zupełnie innej siły. I naprawdę możemy tutaj zapomnieć o wizji Boga z siwą brodą. Zastąpmy prawo boskie prawem natury i nic tutaj nie ulegnie zmianie. Życie nie jest nasze, jest tajemnicą. I można teraz powiedzieć: "Ferency tu sobie filozofuje, a rzeczywistość w ogóle nie ma nic wspólnego z filozofią. Tu trzeba walczyć o prawa kobiet". Otóż ma wiele wspólnego. Fakt, że kobiety muszą dzisiaj wychodzić na ulicę bronić się przed widmem jakiegoś średniowiecznego prawa, nie jest jedynie zwycięstwem fundamentalnego katolicyzmu, to także, a może przede wszystkim, porażka języka, jakim się od lat posługuje ruch proaborcyjny. Przez dwadzieścia pięć lat prosperity nie udało się znaleźć języka odpowiedniego, by opowiedzieć kobietom w Polsce o ich prawach. I tu jest pies pogrzebany. Narracja zbudowana na hasłach "Moje ciało, mój brzuch" czy "Aborcja w obronie życia" sprawia wrażenie lekceważącej życie, a to jest nie do przyjęcia nie tylko dla "krwiożerczych ultrakatolików", ale też dla zwykłych katolików, katolewicy, umiarkowanych konserwatystów i tych "postępowców", którzy po prostu, z intelektualno-filozoficznych przyczyn przykładają dużą wagę do zagadnienia tajemnicy życia. W ten sposób się traci sojuszników, w demokracji to jest przeciwskuteczne.

To jeszcze tylko powiedz, czym się teraz zajmujesz poza teatrem. Byłeś poetą, muzykiem...

To za dużo powiedziane, ktoś tak kiedyś napisał i się przykleiło do mnie. Amatorsko robiłem te rzeczy, no i z niektórych już wyrosłem, a inne się jakby wchłonęły - wykorzystuję to, czego się nauczyłem, w innych dziedzinach. Na przykład teraz utrzymuję się między innymi z kręcenia krótkich klipów i moje doświadczenie montażu dźwięku bardzo się przydaje przy montażu filmowym. Zresztą przy zajęciach terapeutycznych z dzieciakami też. Na pewno nie zarzuciłem pisania, piszę cały czas. Niedawno słuchowisko dla Polskiego Radia, jakieś monodramy a teraz scenariusz filmowy, na który dostałem dofinansowanie. Oczywiście chciałbym pracować więcej na scenie, o co nie jest łatwo, ale przede wszystkim muszę coś robić z ludźmi. Jestem społecznikiem po prostu. Z wykształcenia też.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji