Artykuły

Prawdziwych głodomorów już nie ma. Rozmowa z Jarosławem Jakubowskim

- A czy będzie nietaktem, jeśli powiem, że zainspirowała mnie działalność publiczna Macieja Nowaka? Oczywiście nie on jest bohaterem mojej sztuki. Nie znam go osobiście, na żywo widziałem go raptem kilka razy, jest więc dla mnie postacią medialną, niemniej zwraca uwagę rozpiętość jego zainteresowań - od kuchni po teatr. Z równą swobodą i swadą rozprawia o gejach i o restauracyjnym menu. Ma przy tym rzeszę wiernych fanów. Byłoby grzechem nie spróbować zmierzyć się z takim tematem - Dorocie Jovance Ćirlić opowiada Jarosław Jakubowski.

Dorota Jovanka Ćirlić: W rozmowie przeprowadzonej przez Justynę Jaworską przy okazji druku pańskiej sztuki "Generał" w "Dialogu" (nr 12/2010) padły słowa, że interesują pana relacje władzy (wtedy w rodzinie, i nie tylko) oraz balansowanie na granicy (wtedy szaleństwa). Nadal tak jest?

Jarosław Jakubowski: Od czasu "Generała" napisałem kilka innych sztuk, interesowałem się też różnymi sprawami, ale tak, relacje władzy i balansowanie na granicy szaleństwa nadal mają swój magnetyczny urok. Po wydaniu książki "Generał i inne dramaty polityczne" uznałem, że na jakiś czas sztuka polityczna przestała mnie interesować. Postanowiłem wkroczyć na inny poziom, poziom relacji prywatnych między ludźmi. Stąd wziął się między innymi "Magik", stąd też "Kucharz". Jednak to, od czego próbowałem uciec, i tak mnie dopadło. Tak naprawdę, tam gdzie spotyka się człowiek z człowiekiem, zaczyna się już polityka, czyli właśnie relacja władzy i manipulacji. Więc może coś takiego, jak sztuka niepolityczna, nie istnieje.

Rozmaryn, bohater "Kucharza", pana najnowszej sztuki, którą drukujemy w tym numerze, to też szaleniec? Nadużywa władzy?

On ma świadomość swojej siły. Wie, że panuje nad całkiem sporą grupą ludzi, którzy widzą w nim dietetyczno-kulinarną wyrocznię. Bycie kuchennym dyktatorem przestaje mu jednak wystarczać. Jest głodny władzy absolutnej nad człowiekiem. Przez żołądek do umysłu, by nie powiedzieć - duszy. On zresztą nie wstydzi się tego staroświeckiego słowa. Jest mu z nim do twarzy. Czy jest szaleńcem? Można zapytać o definicję szaleństwa w czasach, kiedy trudno jest o definicję normy. Z pewnością Rozmaryn doprowadza swój plan do jakiegoś apogeum, po którym nie ma już powrotu do poprzedniego stanu.

Czy i tym razem posłużył się pan figurą rzeczywistego człowieka, łatwego do rozpoznania? Wtedy, przypomnijmy, był to generał Jaruzelski.

A czy będzie nietaktem, jeśli powiem, że zainspirowała mnie działalność publiczna Macieja Nowaka? Oczywiście nie on jest bohaterem mojej sztuki. Nie znam go osobiście, na żywo widziałem go raptem kilka razy, jest więc dla mnie postacią medialną, niemniej zwraca uwagę rozpiętość jego zainteresowań - od kuchni po teatr. Z równą swobodą i swadą rozprawia o gejach i o restauracyjnym menu. Ma przy tym rzeszę wiernych fanów. Byłoby grzechem nie spróbować zmierzyć się z takim tematem. Być może zrobiłem to z zazdrości, bo chciałbym być taki, jak Maciej Nowak? A poważnie, prawdziwym bohaterem mojej sztuki jest ciało.

Kuchnia, sztuka gotowania, zdrowe żywienie - te słowa nie schodzą nam z ust, a w każdym razie z ekranów telewizorów i szpalt gazet. Wyszliśmy z mieszkań, siedzimy w knajpach już od śniadania. I konsumujemy. Co?

Najkrócej mówiąc - wszystko. Jesteśmy wszystkożerni. Jesteśmy dziećmi Facebooka. Dziś zajmuje nas temat tęczy z placu Zbawiciela, jutro uchodźców, a pojutrze sześciolatków w szkołach albo poza nimi. To jest demokracja Internetu, wirtualna agora, która zasysa coraz większe połacie rzeczywistości. Proszę zwrócić uwagę, z jaką determinacją konsumujemy naturę, a nawet naszą samotność, ile na fejsie czy Instagramie zdjęć miejsc odludnych, którymi chcemy się podzielić ze światem. Tylko że świat o to nie dba. Niedawno w radiu usłyszałem piosenkę pod angielskim tytułem, który można przetłumaczyć: "Nikogo nie obchodzi, że nie będzie cię na przyjęciu".

To jeden z atrakcyjnych teraz modeli kulturowych (choć stół, zastawiony, zawsze był istotnym elementem naszej kultury). Światy sytych i głodnych się spotykają. Nie tylko w pańskim "Kucharzu". Czas na lansowanie kultury głodnych - to nam chce pan powiedzieć?

Słusznie użyła pani słowa "lansowanie", ponieważ prawdziwych Głodomorów chyba już nie ma. Dziś raczej należy zmuszać się do niejedzenia. Jeśli prawdą jest zdanie Rozmaryna z mojej sztuki, że "jesteśmy tym, co jemy", to warto też zastanowić się nad tym, czym jesteśmy, kiedy nie jemy, kiedy - inaczej mówiąc - znikamy. Zaproponowałem głodówkę nie tyle jako antytezę obżarstwa, ile jako projekt życiowy. Spróbujmy tyle nie wchłaniać, dajmy szansę objawić się pustce w całej pełni... Działa to jednak w ten sposób, że głodówka staje się kolejną ofertą w asortymencie. Nic na to nie poradzę.

Jest jeszcze jedno. "Kucharz" to pamflet na kulturę celebrycką. Kopiujemy bezmyślnie Zachód, świat sytych celebrytów zajmuje nam cenny czas antenowy. Co dalej?

Dalej będzie tak samo, tylko gorzej. Już teraz celebrytami stają się ludzie, którzy publikują głupie filmiki w kanale YouTube. Są popularniejsi od Chrystusa, że sparafrazuję słowa Johna Lennona. Można na to machnąć ręką i wycofać się do lasu, co zresztą z lubością robię, ale to żadne rozwiązanie. Kłopot w tym, że nie ma rozwiązania. To będzie postępowało. Nie mam do powiedzenia niczego pozytywnego, może poza tym, że jest jeszcze parę osób, które podzielają mój pesymizm.

Bohaterka (jedyna kobieta obok dwóch kucharzy w pańskiej sztuce) zjada samą siebie i zostaje zjedzona. Przypomniało się panu "Wielkie żarcie" Marca Ferreriego, a może też Hannibal Lecter?

Szczerze mówiąc - nie. Finał przyszedł do mnie sam, nieinspirowany niczym. To najlogiczniejsza konsekwencja eksperymentów z ciałem, nieustannego tresowania ciała, nakazywania mu na przemian tycia i chudnięcia. Zmaltretowane ciało chce zniknąć, zjeść samo siebie. Jeśli miałbym jednak wskazywać odległe inspiracje, to byłby to Różewicz i Kafka.

A nie Mrożek i jego "Krawiec"? Dyktat mody i dyktat kuchni. Jedno i drugie to eksperyment na ciele.

Dramatopisarstwo Mrożka w ogóle jest dla mnie ważne. W jego sztukach mamy takie preparaty, które ilustrują wynaturzenia człowieczeństwa i ideologii. Krawiec na tym tle wydaje się wyjątkowy, ponieważ odnosi się nie tyle do owych preparatów, ile do żywego człowieka, żywego ciała. Dyktatura mody, czegokolwiek by ta moda dotyczyła, odbiera naszemu życiu autentyczność, ale z drugiej strony być może jest odpowiedzią na nasz lęk autentyczności, lęk przed życiem jako takim.

Na swoim blogu żałował pan "kawiarnianych uniwersytetów". To w kawiarniach spotkał pan ważnych i mądrych ludzi, to tam, między innymi, wiele się pan nauczył. Chce pan, by teatr był "inicjatorem żywych polemik, intelektualnego fermentu". Tak też rozumie pan swoją rolę?

Jestem nieuleczalnym zwolennikiem tradycji. Teatr nie powinien wkraczać w rolę kawiarni, w której dyskutuje się o nowinkach z różnych dziedzin. Niestety, obserwuję, że wiele scen w Polsce idzie w tę stronę. Dla mnie teatr to przede wszystkim spotkanie z człowiekiem, oparte na solidnej podstawie, jaką daje literatura.

Moja rola to dostarczanie tej literatury, ni mniej, ni więcej. Cieszę się, jeśli moje teksty wywołują dyskusję, a już byłbym wniebowzięty, gdyby komuś otworzyły na coś oczy.

Czy zamknął pan już pracę nad powieścią "Rzeka zbrodni"? To o Bydgoszczy?

Tak, akcja rozgrywa się w styczniu tysiąc dziewięćset dwudziestego roku, a więc w czasie, kiedy miasto, na mocy Traktatu Wersalskiego, przestawało być niemieckim Brombergiem i stawało się polską Bydgoszczą. Intrygę kryminalną uznałem za świetny powód, żeby opowiedzieć o mieście i o ludziach w czasie historycznego przełomu. Premiera książki planowana jest na jesień tego roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji