Artykuły

"Wszystko dobre co się dobrze kończy"

TEATR Poniedziałkowy - najpowszechniej oglądany i najbardziej reprezentacyjny spośród wielu teatrów telewizyjnych - daje kilkadziesiąt spektakli rocznie. Jeśli nawet nie wszystkie z nich są spektaklami premierowymi, Jeśli w poniedziałki zdarzają się powtórzenia, to i tak liczba premier jest olbrzymia, zupełnie nieporównywalna z liczbą premier przygotowywanych przez jakikolwiek teatr żywego planu. Nikt nie żąda i nie może żądać w tej sytuacji, aby Teatr Poniedziałkowy rygorystycznie trzymał się jednolitej linii repertuarowej, aby wystawiał tylko klasykę, albo tylko rzeczy współczesne. Żądanie takie byłoby nie tylko niemożliwe do spełnienia, ale i nieuzasadnione ze względów programowych, skoro jest to teatr przeznaczony dla publiczności o bardzo różnorodnych zainteresowaniach, upodobaniach, potrzebach.

Nikt nie żąda też od Teatru Poniedziałkowego, aby starał się osiągnąć jednolity styl inscenizacyjny, skoro jest to teatr, który pracuje i musi pracować z bardzo różnymi reżyserami i ze zmiennym zespołem aktorskim. Słowem

Teatr Poniedziałkowy jest - i ma i prawo być - teatrem eklektycznym, to znaczy takim, w którym Szekspir sąsiaduje z Perzyńskim. Fredro z Nałkowską, Musset z Jerzym Janickim.

TO wszystko jest zrozumiałe, Mniej zrozumiałe jest natomiast, dlaczego decydując się wystawić -Szekspira Teatr Poniedziałkowy postanowił po "Hamlecie" - pokazać akurat "Wszystko dobre, co się a dobrze kończy". Komedię Szekspira najrzadziej bodaj grywaną. I chyba w nie bez powodu, bo "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" uchodzi i za jeden z najsłabszych płodów komediowej muzy genialnego dramatopisarza.

Przed trzema laty w krakowskim Teatrze Starym Konrad Swinarski zrealizował wprawdzie znakomite przedstawienie tej komedii, ale było to przedstawienie, które nie miało nic wspólnego z komedią. Przedstawienie brutalne, okrutne, wydobywające z całą ostrością utajony w tym utworze obraz zła tkwiącego w człowieku, aby przed tym złem przestrzec. Przedstawienie to zasługiwało z pewnością na miano nowego odczytania szekspirowskiej komedii, ale byli też tacy, którzy twierdzili, że inscenizacja Swinarskiego była przede wszystkim wyrazem wybitnej indywidualności reżysera, że był to Szekspir Swinarskiego, jeśli tak można powiedzieć, tak jak dziś "Balladyna" w Teatrze Narodowym jest przede wszystkim "Balladyną" Hanuszkiewicza.

JEST kwestią do dyskusji czy tak bardzo subiektywne interpretacje, a w każdym razie tak daleko odbiegające od tradycji, byłyby na miejscu w teatrze telewizyjnym. Przypuszczać należy, że spektakl miał być zaprzeczeniem tego rodzaju poczynań, że miał to być spektakl wierny literze tekstu Szekspira. Edward Dziewoński w minimalnym stopniu skorzysta! z przysługującego mu prawa reżyserskiej^ ingerencji, ograniczając rolę aktorów do wyrecytowania dialogów, z którego to niezbyt wdzięcznego zadania wszyscy wykonawcy wywiązali się poprawnie (w głównych rolach zobaczyliśmy Danutę Szaflarską, Magdę Zawadzką, Karola Strasburgera i Włodzimierza Pressa). Dziewoński zrobił przedstawienie czyste w rysunku, ale nużące, statyczne, pozbawione blasku. W tym ujęciu sens "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" sprowadzał się właściwie do szczęśliwego rozwikłania i skomplikowanej dworsko-miłosnej intrygi. która doprawdy ani nas wzrusza, ani bawi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji