Artykuły

Lęki w meblościance. Rozmowa z Przemysławem Pilarskim

- Ja wcale nie uważam, że naszą cechą narodową jest jedynie postawa "hop do przodu". Wiele osób sądzi przecież, że lepiej się nie wychylać. Dlaczego? To właśnie mnie interesuje. Przeprowadzono kiedyś taki eksperyment na myszach, że traktowano je prądem, rozpylając aromat wiśni. Potem ich potomstwo zabrane do innych klatek reagowało strachem, gdy tylko poczuło ten zapach. Podobnie, mam wrażenie, dziedziczne są polskie lęki - Justynie Jaworskiej opowiada Przemysław Pilarski.

Justyna Jaworska: Kiedy cię poznałam lata temu, pracowałeś w wydawnictwie.

Przemysław Pilarski: Tak, w Wydawnictwie Sic!, które wtedy jeszcze nie było takie prawicowe. Na wizytówce miałem napisane "kierownik działu promocji", jednoosobowego co prawda, ale kierownik zawsze lepiej brzmi. Głównym moim zadaniem było dzwonienie do ludzi i załatwianie patronatów medialnych, chociaż robiłem w zasadzie wszystko. To była moja jedyna jak dotąd normalna praca. Ale spotkaliśmy się przecież wcześniej, w Krakowie, na festiwalu literackim Ha!artu.

Teraz pamiętam. Tylko że wtedy nie rzucałeś się w oczy, a dziś siedzi przede mną wyrazisty, pewny siebie facet.

To taka oferta skierowana do świata: skoro jestem nieśmiały, bo nadal jestem, to przynajmniej spróbuję ustalać "wizerunkowo" reguły gry. Nie zawsze to działa, ale i tak wolę tę wersję mnie. Zoperowałem zgryz (najwyraźniej całe zło tkwiło w zębach), wziąłem się za siebie i do pewnego stopnia sam musiałem się zbudować. A tatuaż, któremu się przyglądasz, to kłos - z tej okazji, że jestem chłopakiem ze wsi.

Trochę to męskie budowanie siebie przeniknęło do twojej pierwszej sztuki, "Tata wiesza się w lesie". Też, jak jej bohater, czytałeś poradniki psychologiczne, od Santorskiego po Osho?

Owszem, był taki czas, chociaż przy okazji niedawnej przeprowadzki sporo ich wyrzuciłem. To jednak niesamowite, jak można robić filozofię z czegoś, co nie jest filozofią, nie jest psychologią, nie jest nawet rzetelnym poradnictwem. "Powiedz tak swojemu ja" - to przecież bzdura, nic za tym nie idzie. Co ciekawe, pisząc sztukę nie znałem jeszcze "Żelaznego Jana", słynnego poradnika dla mężczyzn Roberta Bly, w którym jest mowa o męskości jako metaforycznej podróży w głąb lasu. Las na potrzeby dramatu sam wymyśliłem, ale na to akurat nie było trudno wpaść... Po premierze "Taty" w Teatrze Studio podbiegła do mnie roztrzęsiona widzka - skądinąd dziennikarka jednego z pism kobiecych - z zarzutem, że piszę o bardzo osobistych sprawach, które należałoby poruszać na terapii a nie w teatrze. Z tym że po pierwsze, moim zdaniem poruszać można wszędzie wszystko, a po drugie, to miała być nie tyle sztuka o trudnym dzieciństwie, o problemach z męskością, seksualnością i tak dalej, ile właśnie satyra na nieskuteczność terapii: na to, jak rozmaici przewodnicy duchowi robią nam wodę z mózgu.

I chyba studium depresji?

Właśnie! Chciałem pokazać bohatera, który zamknięty w pokoju patrzy w sufit, czyta te nieszczęsne poradniki, siedzi przed komputerem i nie włącza biegu, koła mu się buksują. Tak naprawdę głównym tematem jest jego niemożność wyjścia z impasu, bo dramatyczną historię z dzieciństwa można równie dobrze zastąpić jakąś inną historyjką. Nawiasem mówiąc, to mi się właśnie podoba w pisaniu dla teatru: że tekst otwiera się na różne sposoby, że na etapie realizacji można kombinować, interpretować i przestawiać akcenty. Gdyby jakiś reżyser osadził moją sztukę w delfinarium, też bym się nie pogniewał. Ta przekora w myśleniu o scenie zachwyciła mnie w Pracowni Podejrzanych Praktyk Teatralnych, gdzie mieliśmy zajęcia z Gosią Miszczuk i Arturem Pałygą, którzy nas zachęcali do uwolnienia wyobraźni. Kiedy pisałem dla telewizji, nie miałem takiej swobody.

Pracowałeś przy serialach?

Przy serialach oraz serialach paradokumentalnych. Stoję na przykład za ogólnopolską pomyłką pod tytułem "Miłość na bogato". Pomyłka polegała na tym, że pisałem to jako kabaret z życia warszawskiej bananowej młodzieży, z kwestiami typu "zaproponowali mi, żebym została twarzą rajstop". A widzowie naiwnie to odbierali jako teksty na poważnie, tylko nieudane. Przy czym najmocniej bulwersowała się Warszawa, bo na tak zwanej prowincji serial się podobał i oglądalność rosła. To właśnie widownia spoza dużych ośrodków decyduje w badaniach fokusowych o tym, co będziemy oglądać, dlatego zamiast polskiego "The Wire" mamy "Ojca Mateusza"...

Niezależnie od przygody z telewizją zrobiłeś też stand-up. Chyba dosyć oryginalny?

Występowałem jako gej ze wsi, który nie wymawia "r". Faktycznie, nie miałem tu nadmiernej konkurencji. (śmiech) Potrzebowałem wtedy odskoczni od pracy i zrobiłem jeden program, którym pokazałem tu i tam, najpierw w klubie na Chłodnej, później w HBO, ale nie chciałem tego już potem ciągnąć. Musiałbym organizować sobie występy i dołączyć do polskiej sceny kabaretowej, o której nie mam najlepszego zdania, a wolałem niczego nie robić na siłę ani wbrew sobie.

Ta forma bardzo odsłania, wymaga odwagi. Spotkały cię jakieś nieprzyjemności?

Nie, publiczność się śmiała. Zaczynałem od bezpieczniejszych żartów z mojej dykcji i pochodzenia, a kiedy dochodziłem do orientacji seksualnej, widzowie byli już odpowiednio rozgrzani. Raz tylko usłyszałem z sali, że jestem obleśny, ale to było akurat przy żarcie o papieżu, na dodatek w Krakowie. Ogólnie nic złego mnie nie spotkało, doczekałem się nawet nietypowego dowodu uznania: jechałem kiedyś nocnym autobusem, gdy podszedł do mnie dresiarz. "Przemek Pilarski?", zapytał. Przełknąłem ślinę i odpowiedziałem, że tak.

"Szacun za stand-up!". I wysiadł.

Może też był gejem?

Bardzo możliwe. I mogło mu zaimponować, że głośno mówię o tych sprawach.

Mówisz też głośno o polskiej biedzie, i tu przechodzimy do drukowanej przez nas sztuki. Rzecz dzieje się w studiu telewizyjnym, w kamienicy na warszawskim Grochowie, a jednocześnie... chyba wszędzie?

Tak, dlatego ostatnie słowa sztuki brzmią "Wpisujcie miasta". To hasło z forów internetowych. Ktoś na przykład zaczyna: "Warszawa'44. Pamiętamy. Wpisujcie miasta", a potem już leci: "Grudziądz", "Olkusz" i tak dalej. Osadziłem akcję na Grochowie, bo to taka trochę prowincja w środku stolicy, dzielnica niezbyt bogata i pamiętająca przedwojenne czasy. Ale równie dobrze mogłoby się to dziać gdziekolwiek w Polsce.

Wszędzie mogłaby stanąć meblościanka, do której z oszczędności i lęku wchodzi twoja bohaterka?

To bardzo polski mebel. Jakiś czas temu tu i tam wróciła na niego moda, ale mnie nie chodziło oczywiście o modne wnętrze, tylko o takie sprzed kilku dekad. Bo przecież ludzie nie zmieniają wystroju mieszkania, kiedy ich na to nie stać. Kiedy przychodzi bieda, człowiek nie pójdzie do Ikei, tylko zamknie się. Wycofa się z życia. Tak jak w lesie: masz największą szansę na przetrwanie, kiedy w razie spotkania z dzikiem przestaniesz się ruszać.

Wystarczy przejściowy problem z pieniędzmi, by doświadczyć zaskorupienia.

Sam go teraz częściowo doświadczam. Nie pracuję już dla telewizji, więc nie zarabiam. Na szczęście nie mam dzieci ani kredytów, nie potrzebuję nowych ciuchów, dzięki uprzejmości przyjaciół mieszkam za półdarmo, mało wychodzę, ograniczam wydatki i życie towarzyskie. Przy okazji wspomnę, że odkąd postanowiłem pisać dla teatru, muszę być też swoim własnym działem promocji, a to wymaga czasu i poświęcenia - nie ukrywam, że jest też frustrujące, bo choć moja sztuka wygrała duży konkurs, telefon jakoś nie dzwoni... No, ale liczę na pomyślne wiatry. Z tym że dla wielu ludzi taki stan przeczekiwania trwa całe życie i bywa efektem nie zawsze świadomego wyboru. Mówią na przykład, że nie warto nigdzie wyjeżdżać, bo wszędzie jest tak samo. Albo nie warto niczego nowego kupować, bo i tak się zniszczy. To polskie "lepiej nie" idzie w parze z nadmierną ostrożnością. Ja wcale nie uważam, że naszą cechą narodową jest jedynie postawa "hop do przodu". Wiele osób sądzi przecież, że lepiej się nie wychylać. Dlaczego? To właśnie mnie interesuje. Przeprowadzono kiedyś taki eksperyment na myszach, że traktowano je prądem, rozpylając aromat wiśni. Potem ich potomstwo zabrane do innych klatek reagowało strachem, gdy tylko poczuło ten zapach. Podobnie, mam wrażenie, dziedziczne są polskie lęki.

Czego właściwie ludzie się boją?

Ludzie nawet nie wiedzą, że się boją. Są jak kury w kurniku, nie spodziewają się niczego więcej niż mają, bo żadnej innej opcji nigdy nie doświadczyli. Ta rezygnacja to oczywiście decyzja poszczególnych jednostek, ale zarazem powszechny stan utajony. Mocno też wierzę w pamięć miejsc: czytałem "Małą Zagładę" Anny Janko o potomkach Dzieci Zamojszczyzny, które urodziły się po wojnie, ale dalej ją przeżywały. Moje wiejskie dzieciństwo też było pełne lęków wojennych, bo na wsi żyje się trochę poza historią, niewiele się wydarza, więc starsi opowiadają głównie o wojnie i o wojsku, a to mocno działa na wyobraźnię. Ojciec często wspominał samoloty lecące na Czechosłowację. Miał wtedy czternaście lat i myślał, że znowu się zaczęło. Teraz też mnie często pyta przez telefon, czy uważam, że będzie wojna.

A twoja bohaterka boi się wszystkiego.

Tak, wchodzi do meblościanki na początku lat dziewięćdziesiątych i nawet nie wie, ile się zmieniło. Ale tak jest jej dobrze. Bo rezygnacja to styl życia. Przekonanie, że lepiej się przyczaić, przeczekać... Brak przebojowości wpisany w genotyp. Sam złapałem się na tym, że nie potrafię przyjmować od życia prezentów, odmawiam sobie różnych przyjemności albo je odraczam, jakbym musiał na nie najpierw zasłużyć. Tu chyba znowu wychodzi chłopska mentalność, której się nie wstydzę, raczej próbuję się z nią świadomie zmierzyć. Moja znajoma pochodząca z rodziny żydowskiej zdziwiła się kiedyś, że planuję swoje wakacje już w marcu, podczas gdy ona jeszcze w lipcu nie ma pojęcia, dokąd wyjedzie. Wytłumaczyliśmy to sobie tak, że w jej rodzinie, zwłaszcza w czasach wojny, jutro było niepewne, więc planowanie i tak nie miało sensu. A w mojej trzeba było odłożyć zapasy żyta na przednówek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji