Artykuły

Smętny komiks z życia dawnych Rosjan

"Zbrodnia i kara" w reż. Barbary Sass w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.

Barbara Sass wystawiła nieudaną "Zbrodnię i karę" w warszawskim Ateneum. To zdumiewające, bo przecież po mistrzowsku zrealizowała "Idiotę" Dostojewskiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie.

O takich przedstawieniach zwykle się mówi "upadek z wysokiego konia". Tak ambitne zamierzenie, jak przeniesienie na scenę powieści Fiodora Dostojewskiego, powinno być jednak znacznie lepiej przemyślane już przy pracy nad adaptacją tekstu. Wiele scen i postaci jest w tym widowisku absolutnie zbędnych, niewygranych, powodujących jedynie niepotrzebny tłok na scenie. Trzy czwarte obsady to figurki z jakiejś szopki, zastygające w tzw. żywych obrazach, bez czego doskonale można by się obejść.

Gorzej, że pojawiają się ważne w powieści postaci, którym na scenie Barbara Sass nie dała możliwości rozwoju, ani też najmniejszej szansy zbudowania roli, pozostawiając im do wygłoszenia jedynie kilka deklaratywnych kwestii. Taki jest choćby Marmieładow (Jerzy Kamas), tak wyprany z wszelkich właściwości, że tragizm jego losu na nikim nie jest w stanie wywrzeć wrażenia. To samo, niestety, trzeba powiedzieć o Soni (Sylwia Zmitrowicz). Widz nie zaznajomiony z powieścią nie otrzymuje żadnej informacji, czym się ona para, gdyż osoby mówiące o jej profesji używają niekonkretnych słów.

W ślad za niedociągnięciami adaptacji idzie pogłębiający się sceniczny chaos. Każdy aktor robi swoje, co mu tylko zagra w duszy. Całkowitym kuriozum był dla mnie aktorski popis Haliny Łabonarskiej. Jako Matka Rodiona i Duni (Joanna Pokojska), udrapowana w suknię wzorowaną na grecki antyk, wygłasza płomienną tyradę nadużywając szerokich gestów, a jednocześnie wyśmiewając aktorski patos deklamacji. Podczas premiery jako jedyna dostała w trakcie przedstawienia gorące brawa. Wrażenie zrobiła, przyznaję, olbrzymie. Tylko do Dostojewskiego ma się to dokładnie nijak.

Całość robi wrażenie kompilacji różnorodnych elementów, z których każdy jest, niestety, z zupełnie innej bajki. Trzeba mieć wiele samozaparcia, by pod tym zlepkiem form i pomysłów dostrzec jakikolwiek jasny punkt, na przykład Bartosza Opanię w świetnej roli głównej Rodiona Raskolnikowa. Jednak i on ma momenty ewidentnie źle pomyślane, co już nie jest winą wykonawcy, lecz inscenizatorki. Mocno dyskusyjna wydaje mi się koncepcja ożenienia postaci Rodiona z Księciem Myszkinem z "Idioty", przez co choroba duszy zabójcy ukonkretnia się tu w atakach epilepsji. Ekspresja aktorska Opani zyskałaby też na wyrazie, gdyby nie musiała się ujawniać w niestosownych aktach agresji, co pozostaje w opozycji z koncepcją jego bohatera w oryginale.

Pojedynek dwóch nieprzeciętnych intelektów - mordercy starej lichwiarki i jej siostry Raskolnikowa i prowadzącego sprawę sędziego śledczego Porfirego (Piotr Fronczewski) - na scenie przybrał zaskakującą interpretację. Oto miotany porywami niekontrolowanego gniewu Raskolnikow nadużywa wobec supergliny mięśni.

W ten sposób zamiast zagłębiać się w tajniki duszy ludzkiej, z czego zasłynął Dostojewski, ni stąd ni zowąd otrzymujemy western. Trudno znaleźć wytłumaczenie takiego pomysłu. Nie dopuszczam bowiem myśli, żeby aktorowi Bartoszowi Opani, który zdecydował się grać w tragedii, puściły w tej scenie nerwy, gdy zobaczył kabaretowy luz i ostentacyjny dystans do swej roli Piotra Fronczewskiego. Choć kiedy wszystko idzie na żywioł, trudno cokolwiek wykluczyć.

Przedstawienie bez duszy. Nie porusza. Nieprzemyślane harce z powieścią Fiodora Dostojewskiego dały kiepskie przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji