Artykuły

Iza Kuna: W Mikołaja wierzę do dziś, pakuję prezenty jak głupia. Bo Boże Narodzenie to czas wiary, że zdarzą nam się rzeczy dobre

Lubię mieć wpływ na to, co będzie, lubię mieć plan, ale jestem też elastyczna. Kiedyś myślałam, że mam wpływ na wszystko, ale na szczęście już wiem, że nie - mówi aktorka, której świąteczny film z powodu pandemii nie wszedł do kin. Rozmawia Maja Staniszewska w Wysokich Obcasach Extra.


Maja Staniszewska: Przed panią urodziny.


Iza Kuna: A jakże, pięćdziesiąte [rozmowa odbyła się w październiku, urodziny aktorki były 25 listopada - MS]. Cieszę się na towarzyskie spotkanie, wracam do czasów, gdy byłam dzieckiem i rodzice robili swoje imieniny. Jednak wiele będzie zależało od sytuacji z koronawirusem.


Pięćdziesiątka coś dla pani znaczy?


– Zaczęła na długo przed swoim nadejściem, jeszcze przed czterdziestką. Myślenie na temat starości, przemijania towarzyszy mi od lat. Teraz ruszyło ze wzmożoną siłą. Muszę się z tym zmierzyć. Zawsze, już jako dziecko, bałam się końca. Bałam się, że mi umrą rodzice, a jak chciałam się totalnie zdołować, to wyobrażałam sobie, że będzie koniec świata i nie będzie nic. To „nic” było tak przerażające, że przekreślało wszelkie moje problemy, jakie miałam danego dnia.


Pandemia te myśli pogłębia?


– Nie, one są potężniejsze niż pandemia. Natomiast byłabym kretynką, gdybym nie martwiła się tym, co się dzieje na świecie. Informacje o kryzysie są równoległe do mojego osobistego kryzysu i moich osobistych myśli o końcu.


Jest na to jakieś lekarstwo?


– Sama muszę sobie z tym radzić. Wszystkie rzeczy z zewnątrz, które kiedyś pomagały, nie są już tak skuteczne. Szukam więc zajęcia. Bo jak mam zajęcie, to przestaję się skupiać na swojej ponurej wizji przyszłości i swoim końcu. I jest mi lżej.


Dramatyczne spojrzenie na świat dla matki – gdy ma się dzieci, pragnie się, żeby miały przyszłość.


– I ja widzę tę przyszłość, widzę się w otoczeniu dzieci i wnuków, na które od dawna czekam. Dzieci są najpiękniejszym, co mi się mogło w życiu przytrafić. Więc myślę o tym, żeby być jak najdłużej z nimi, przeżywać ich rozmaite życiowe przygody, miłosne rozterki.


Wracając do urodzinowej imprezy – pani, i tu nie jestem pewna…


– …Marek…


…jest lekarzem…


– …i dramaturgiem. Rozchwytywanym dramaturgiem w średnim wieku. Czasem przedstawiam go „mój kolega”, a on się śmieje. Nie mamy ślubu, ale nie jest nam do niczego potrzebny. Marek parę razy się oświadczał, na początku, ale teraz przestał. Muszę to sprawdzić… Zostańmy więc przy „moim Marku”.


Pani Marek pracuje w szpitalu jednoimiennym.


– I rzeczywiście początki pandemii były trudne, bardzo się o niego bałam. Teraz się już przyzwyczaiłam. Zresztą ja też wychodzę do pracy, syn poszedł do szkoły. Staramy się zachowywać środki ostrożności, ale na wiele rzeczy nie mamy wpływu. Ale jasne, że się martwię. Martwię się też, że przestanę znów pracować, bo nie pracowałam przez kilka miesięcy od marca. Martwię się o siebie, o Stacha, o Marka, o Nadię, ale też wiem, że nie mam na to wpływu. To mnie zresztą ratuje. Kiedyś myślałam, że mam wpływ na wszystko, ale na szczęście już wiem, że nie.


Sytuacja zamknięcia wymusiła na przykład zrobienie egzaminów ze studentami online, w formie bliskiej teatrowi telewizji. Skończyłam też pisać pracę doktorską. Gdybym nie pracowała, to chyba bym umarła, praca mnie napędza, daje siłę i poczucie, że jestem potrzebna. I zawsze tak było. Szybko się przystosowałam do tej sytuacji, a to, że nie mogę nic z tym zrobić, że są rzeczy niezależne ode mnie, pomogło mi przetrwać. Zastosowałam radę, którą daję moim studentom – żeby się odnaleźć w tej sytuacji, która jest, i robić swoje. Lubię mieć wpływ na to, co będzie, lubię mieć plan, ale jestem też elastyczna.


Wykłada pani w Akademii Teatralnej, wcześniej w szkole filmowej w Łodzi.


– Zawsze miałam nauczycielskie zapędy. Pochodzę z rodziny nauczycielskiej, w liceum spotykałam się często z uczniami mojej mamy i opowiadałam im o lekturach w sposób przystępny, dzieliłam się wiedzą. W szkole filmowej też lubiłam oglądać kolegów i koleżanki, dawać im rady czy uwagi.


Jak je przyjmowali?


– Mam poczucie, może nieskromne, że byłam lubiana w szkole. I bywam lubiana teraz. Jestem też bystra i jak widzę, że ktoś nie przyjmie mojej uwagi, to jej po prostu nie wygłaszam. Ale jak widzę, że chce się czegoś nauczyć albo po prostu coś fajnego zrobić i nie ma zbyt wielkiego mniemania o sobie, to wiem, że wysłucha. Ja się zresztą nie narzucam.


Kiedyś więcej mówiłam, teraz się hamuję. Ale jeśli mam okazję powiedzieć coś miłego, to czemu nie? Zresztą zawsze mówię tylko dobre rzeczy. Nas się w szkole i w domach czasem rugało: wszystko było źle, źle, źle. Była wiara, że jak się na dziecko nie nakrzyczy, to ono się nie nauczy.


A ja się staram i moich studentów, i moje dzieci motywować. Mówić o rzeczach, które mi się podobają, chwalić.


To nie jest chyba częste podejście, w rozmowach z młodymi, zwłaszcza aktorkami, często słyszę o szkolnym formatowaniu, próbach wciśnięcia w szablony, czasem paskudnymi metodami.


– Też to słyszę i staram się z tym walczyć wszystkimi siłami. O tym między innymi napisałam w pracy doktorskiej. Bo przecież pracujemy na najdelikatniejszym materiale – na młodej wrażliwości. A tych ludzi w szkole często się zamyka, pozbawia własnego głosu, odbija od matrycy. Ja nie chcę, żeby ktoś był taki jak ja. Chcę, żeby on był jak on. Dopiero wtedy można uprawiać ten zawód. Żeby pokazywać – nie lubię słowa grać – cudze życia, trzeba najpierw mieć swoje. Trzeba mieć kręgosłup, od czego się odbić. Często słyszę: „Wreszcie zagrał coś innego, super”. To nieprawda. My możemy pokazać tylko to, co mamy w sobie. Dla mnie to jest najważniejsze – prawda, swoboda, wolność. No i zabawa. Tego nam nie mówili w szkole. Tam wszystko miało ciężar, zawód był ważny, była misja. A ja uważam, że aktorstwo to zabawa, i chcę, żeby studenci tak do tego podchodzili. Ciężka praca, tak, ale musi sprawiać przyjemność. Praca bez zabawy, bez przyjemności w ogóle nie wchodzi w grę. Chyba że dla naprawdę dużych pieniędzy (śmiech).


Skąd się wzięło aktorstwo w nauczycielskim dziecku z małego miasta?


– Nie mam pojęcia. To było moje największe marzenie od dziecka, zaraz po tym, jak przestałam chcieć być policjantką. A chciałam, bo kiedy chodziłam do przedszkola, leciały dwa seriale, czyli „Życie na gorąco” i „07 zgłoś się”. O Leszku Teleszyńskim, który grał w tym pierwszym, mówiłam, że to brat mojego ojca. A wszystkie zabawy kończyły się na tym, że chciałam być poruczniczką jak Borewicz. Ale potem już było aktorstwo i nie było z tym dyskusji. Poza szkołą filmową w Łodzi złożyłam papiery na dwa inne kierunki, ale nie wyobrażałam sobie, że się nie dostanę. Mimo że jestem nieśmiała, mimo że jestem z tych, co częściej mówią, że źle napisali kartkówkę niż dobrze. W ogóle nie przygotowywałam się do tych innych szkół.


Nie wiem, skąd się wzięła ta determinacja. Podobną popisałam się w podstawówce, gdy chciałam zagrać Wilka w „Czerwonym Kapturku”, a nauczycielka stwierdziła, że lepiej zrobi to Tomek. Był to pierwszy i ostatni przypadek mojego zawalczenia o rolę. Nauczycielka uparła się na Tomka, a ja się uparłam na siebie. I wygrałam.


W domu pani występowała? Wchodziła na krzesło na imieninach i recytowała wierszyki?


– Wchodzenia na krzesło nie było, parę razy ktoś mnie poprosił: „Powiedz wierszyk”, ale się wstydziłam. Mama sobie chyba nawet nie wyobrażała, że mogłabym coś takiego zrobić. Ojciec za to prosił czasem, żebym opowiedziała gościom, co się u mnie w klasie działo. Śmiał się z tego bardzo, choć wcześniej już słyszał te opowieści. Bo jak tylko wracałam ze szkoły, od razu opowiadałam tacie ze szczegółami o wszystkich moich lekcjach, co się działo na przerwach, kto z kim. Ojciec wiedział o mnie wszystko. No, może poza sercowymi sprawami, chyba się wstydziłam mu o tym mówić.


Cieszę się, że mój syn ma to samo.


Kiedy dzieci mówią, chcą się dzielić, to jest najpiękniejsza rzecz na świecie. Trzeba ich słuchać.


Moja córka ma teraz 24 lata, Staszek – 11. Nadia jest w Australii, więc daleko, ale dzwoni często. Staszek rozmawia ze mną non stop.


Nie jest szczególnie popularne to, co powiem, ale uwielbiałam szkoły. Podstawówka, liceum i szkoła filmowa to były najpiękniejsze lata ze względu na towarzystwo. W Tomaszowie mieszkałam daleko od szkoły, w jednym z trzech bloków przy fabryce, w których nie było nikogo w moim wieku. Byłam zresztą dzieckiem, które siedziało w domu, nie było pozwolenia na podwórko. Moim największym marzeniem wtedy było, żebyśmy wszyscy, cała klasa, mieszkali w jednym bloku. Fantazjowałam, że w kapciach chodzę od jednego kolegi do drugiego, pożyczam mąkę czy sól.


W Łodzi mieszkała pani w akademiku, więc to marzenie o klasie w jednym bloku się spełniło.


– Poupychane byłyśmy po cztery, pięć osób w pokoju, co siłą rzeczy buduje człowieka i wzmacnia więzi. Chciałabym, żeby moje dzieci tak dobrze bawiły się z innymi ludźmi. To jest najważniejsze.


Po szkole nie było wielu propozycji.


– One zawsze przychodziły do mnie nieoczekiwanie – tam, gdzie ja chciałam, mnie nie chcieli, a zapraszali tam, gdzie się nie spodziewałam. Robiłam wiele różnych rzeczy – byłam dziennikarką, panią od public relations, pogodynką. Nabrałam dystansu do siebie i do ludzi. Nauczyłam się, że nic nie jest oczywiste. Że raz robię coś super, ale zaraz mogę przestać. Mam czasem gorsze dni, gdy sobie wyobrażam, że mogłam coś zagrać lepiej albo zagrać w czymś fajniejszym, muszę to przepłakać, zaszyć się w sobie, potem trochę się z tym godzę i idę dalej. Widocznie taka jest moja droga. Fajna rola nie świadczyła o tym, że zagram kolejną, beznadziejna rola okazywała się trampoliną do fajnej propozycji. Kiedyś się bardziej wkurwiałam na siebie i na to, co się dzieje dookoła. Teraz się mniej denerwuję. Myślę coraz częściej o wyjeździe z Polski na jakiś czas, żeby popracować gdzie indziej. To jest w ogóle sens mojego życia – poznawanie ludzi i podróże. To mi daje parę na dalszą pracę, pomysły. Pandemia mi tę możliwość ograniczyła, ale nie marudzę.


Pierwszymi, którzy dali pani szansę, byli Saramonowicz i Konecki w debiutanckim „Ciele”.


– A potem zrobiłam z nimi „Tango z aniołem”, „Lejdis” i „Idealnego faceta dla mojej dziewczyny”. To było bardzo ważne spotkanie, ale się rozpadło. Kilka razy próbowałam ich scalić, bo wydawało mi się, że mogą fajne rzeczy jeszcze razem zrobić, ale dostałam opieprz, więc to zostawiłam.


Z Tomaszem Koneckim pracowała pani przy „Listach do M. 3”. Teraz są „Listy do M. 4”, kolejny element pani bardzo eklektycznej filmografii – od komedii duetu Saramonowicz – Konecki, przez filmy Smarzowskiego, „Pitbulla” Pasikowskiego, telenowelę „Barwy szczęścia”, po „33 sceny z życia” Szumowskiej…


– Przetarzałam się po naszym planie filmowym wnikliwie i dokumentnie, poznałam zakamarki od statystowania, przez epizody, po trzeci i drugi plan. I niektórych z tych rzeczy już nie chce mi się robić. Dziś to już naprawdę musi być coś ważnego – albo spotkanie fajne, albo fajna rola, żebym chciała być dalej aktorką. Moja filmografia jest różna, ale teraz mam na nią większy wpływ. Wcześniej grałam, co mi zaproponowano, nie byłam aktorką, która wybiera z trzech propozycji.


Czy to, że pani odmówiła, zmieniło pani sytuację?


– Zobaczymy, bo to jest sytuacja świeża. Jest prawdopodobne, że paru reżyserów się obrazi. Jak się okazuje, oni są sto razy bardziej czuli na swoim punkcie niż aktorzy. Ale tylko raz mi się zdarzyło, że odmówiłam z powodu niechęci do reżysera, raczej robię to dlatego, że brutalnie mówiąc, nie mam nic do grania albo terminy się nie zgadzają.


A w filmografii mam wszystko, w tym moje ukochane etiudy studenckie. Uwielbiam pracę z młodymi ludźmi – mają nie tylko inne spojrzenie, ale także mnie nie szufladkują, nie boją się, dają mi wolność, a czasami proponują rzeczy, o których sama nie pomyślałabym, że mogę zrobić.


Teraz czeka mnie kilka premier. Serial „Nieobecni” Bartka Konopki [premiera w serwisie Player.pl 29 grudnia - MS], który był niezwykłym zawodowym, ale też towarzyskim spotkaniem – po raz pierwszy gram z Grzesiem Damięckim. Wszystkie kobiety mi zazdroszczą, bo on jest taki piękny, i to prawda, ale jest wspaniałym aktorem. Grają też Justyna Wasilewska i Piotrek Głowacki. Cała ekipa jest świetna, tak komfortowych warunków nie miałam chyba nigdy. Czekam też na „Listy do M. 4” [premiera kinowa filmu została przesunięta bezterminowo - MS]. Gram tam niewielką rolę, ale po pierwsze, z Wojtkiem Malajkatem, którego kocham – to jest bardzo ważna osoba dla mnie towarzysko i zawodowo, a po drugie, z Czarkiem Pazurą, który jest moim ulubionym rodakiem z Tomaszowa Mazowieckiego. Zagrałam niedawno w filmie dyplomowym Diany Zamojskiej i udzieliłam głosu w niezwykłej animacji „Jestem tu” Julii Orlik, nagrodzonej na festiwalu w Krakowie. Zrobiłam też film „Polot” w reżyserii Michała Wnuka [w Netfliksie - MS], więc czeka mnie ciekawy czas – zamiast płakać z okazji pięćdziesiątych urodzin, będę oglądać swoją pracę. Bylebym tylko potem bardziej nie płakała (śmiech).


W „Listach do M. 4" w życiu pani bohaterki pojawia się gość z przeszłości, były mąż…


– …uprzedzając pani pytanie – wolałabym, żeby w moim życiu ktoś z przeszłości się nie pojawił. Nigdy już.


W „Polocie” z kolei pani bohaterka z powodu nagłej śmierci męża może wrócić do czegoś, co było dla niej ważne.


– Ale nie jest to historia o niej, niestety. Może wzorem amerykańskich aktorek powinnam sobie sama jakąś rolę napisać? „Polot” to opowieść o młodości, marzeniach i sile charakteru. Gram matkę mojego studenta Maćka Musiałowskiego, i to o nim jest ta historia. Film wyreżyserował debiutant Michał Wnuk. Mnie się zawsze dobrze układa z debiutantami – grałam u Tomka Wasilewskiego w jego pierwszym filmie, u Kaśki Rosłaniec. Mojej bohaterce rzeczywiście coś się w życiu kończy, ale gdy się człowiekowi zamykają jakieś drogi, to przypomina sobie, że miał albo ma jakieś marzenia, pasje.


Ja bym na przykład nie chciała, żeby się okazało, że te pięćdziesiąte urodziny to jest koniec mojego życia. Pamiętam, że w czasach mojej mamy, ciotek kobieta pięćdziesięcioletnia często była już uważana za starszą panią, która za pięć lat szła na emeryturę, a potem siedziała w domu i marniała w oczach. Myślę, że to się jednak zmieniło. Wyglądamy lepiej, dbamy o siebie, więc nie myślimy, żeby założyć trumniaczki i czarną sukienkę i położyć się do grobu, ale walczymy o siebie. Nie zastanawiam się, „jak się starzeć z godnością” – to słowo tutaj jest w ogóle niepotrzebne, ale jak fajnie spędzić życie, które mi zostało. A to jest bardzo trudne, bo biologia jest nieubłagana. Dlatego bywam przygnębiona. Coraz częściej.


Jakieś pocieszenie?


– Lubię święta, choć przez jakiś czas źle mi się kojarzyły, bo mój ojciec zmarł w Boże Narodzenie. Ale wcześniej ten blichtr, ozdoby, prezenty bardzo na mnie działały. Był ruch, najlepsze potrawy – pierogi mojego ojca, sałatki jarzynowe, no i choinka... „Ubrała się jak choinka” – mówiło się w Tomaszowie na kogoś, kto się zestroił, a mnie się to zawsze podobało. Patrząc czasem na zdjęcia, widzę, jak biedne były sztuczne choinki z mojego dzieciństwa, ale to jest takie wzruszające, że mnie się wtedy wydawało, że to drzewko jest piękne i do nieba. Pamiętam, jak w trzeciej klasie mama powiedziała mi, że Święty Mikołaj nie istnieje. Skończył mi się świat. Dlatego, kiedy mój syn przyszedł kiedyś ze szkoły, mówiąc, że koledzy w klasie twierdzą, że Mikołaja nie ma, zapytałam, czy on w niego wierzy. Powiedział, że tak, a ja odparłam, że to najważniejsze – to, w co się wierzy, inni nie chcą, to nie wierzą. Informacja, że Mikołaja nie ma, to jedna z tych rzeczy, które człowieka pozbawiają marzeń. W Mikołaja wierzę do dziś, pakuję prezenty jak głupia. Jako dziecko komuny, które dostawało prezenty praktyczne, stałam się specjalistką od tych niepraktycznych. Dla mnie Boże Narodzenie to czas wiary, że zdarzą nam się rzeczy dobre, że ktoś do nas przyjdzie, że będzie miło. Bycie razem, łamanie się opłatkiem, wszystko jedno, czy z wierzymy w Boga, czy nie, śpiewanie kolęd, no i prezenty – to są moje najlepsze imieniny. Zawsze się wzruszam, nawet kiedy tylko pomyślę o Bożym Narodzeniu.


Czyli w „Listach do M.” jest pani właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.


– O, zdecydowanie.


Tekst pochodzi z magazynu "Wysokie Obcasy Extra" nr 11(101)/2020. Nowy numer w sprzedaży od 17 grudnia


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji