Trąby jerychońskie
Mój drogi!
"Poza sezonem "Lot" nie robi chyba na przelotach do Montrealu dobrych interesów. Co piątek lata wielki boeing na 220 pasażerów, zapełnionych zaledwie w 1/3. Ale lotów "Lot" nie odwołuje, słusznie dbając o utrzymanie montrealskiego kursu. W pustym przedziale business-klasy lecieliśmy mając za naszymi siedzeniami ogromny, prawie trzymetrowej wysokości, portret słynnego tancerza Wacława Niżyńskiego, który wieźliśmy dla Teatru Wielkiego w Warszawie w podarunku od Generalnego Konsula Polski w Montrealu.
Spytasz, skąd w Kanadzie znalazł się portret wielkiego tancerza polskiego (nb. nie wszyscy wiedzą, że słynny artysta przebywający w Rosji był z pochodzenia Polakiem!)? Otóż w setną rocznicę urodzin Niżyńskiego odbyła się w konsulacie w Montrealu uroczystość nadania medalu im. Wacława Niżyńskiego pani Ludmile Chiriaeff, założycielce "Les Grands Balets Canadiens". Pani Chiriaeff, urocza, pełna życia i humoru, wytworna dama, jest rosyjską emigrantką pochodzenia polsko-rosyjskiego. Kiedy Małgorzata - jako Generalny Konsul RP - przypinała pani Chiriaeff zaszczytny medal, którym odznaczonych jest tylko kilku najwybitniejszych tancerzy na świecie, wzruszona kanadyjska choreograf ofiarowała w zamian ów portret Niżyńskiego (pełen wdzięku młody człowiek - jakby zatrzymany w powietrznym ruchu), który zapewne znajdzie się teraz w Muzeum Teatru Wielkiego w Warszawie.
Poprzedniego dnia żegnaliśmy się z Montrealem, krążąc po wspaniale ozdobionym już na parę tygodni przed świętami Bożego Narodzenia mieście. Na każdym placu ogromne, świetliste choinki, w parkach i na skwerach drzewa obsypane setkami żaróweczek, na gmachach wielkich magazynów świetliste renifery zaprzężone do sani, w których siedzą święci Mikołajowie...
Tę wędrówkę przez świetliste festyny Montrealu wspomniałem, przechodząc w kilka godzin po przylocie do Warszawy przez podziemne przejście na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alei... Mój Boże! Niechlujstwo! Błoto! Rozwalone resztki drewnianych bud! Ściany pomazane ordynarnymi napisami! W centrum stolicy środkowoeuropejskiego państwa!
Miałem takie szczęście, że nieomal prosto z samolotu wylądowałem w Teatrze Wielkim na świetnie organizowanym przez Sławomira Pietrasa spotkaniu zespołu Teatru z warszawską publicznością, tzw. "Opera viva", tym razem z okazji polskiej prapremiery "Raju utraconego" Krzysztofa Pendereckiego, która otwierała uroczystości jubileuszowe 60-lecia znakomitego kompozytora. W rozmowie z publicznością mówił on bardzo ciekawie o swoich dziełach scenicznych i o motywach, które go skłoniły do napisania kolosalnego "Sacra reppresentazione" według poematu Johna {#au#}Miltona{/#}, wywodzącego się ze średniowiecznych widowisk religijnych oraz o jakże odmiennym dziele "Król Ubu"!
Wieczorem premiera "Raju utraconego". Wielki spektakl, duże osiągnięcie całego zespołu Teatru Wielkiego! Andrzej Straszyński, który dobrze czuje się w muzyce współczesnej, wyakcentował emocjonalne piękno zawarte w neoromantycznej muzyce "Raju utraconego". Słuchało się tej niełatwej przecież muzyki w napięciu. Wielkie chóry, rozmieszczone wokół widowni, śpiewające niezwykle trudną partię na pamięć, wciągają słuchacza w krąg akcji. Reżyserował Marek Grzesiński, wizjoner-inscenizator; wespół z podobnym wizjonerem-scenografem, Andrzejem Majewskim - zbudowali oni atrakcyjne widowisko, uruchamiając wszelkie możliwości techniczne wielkiej sceny Teatru Wielkiego. Piekło, w którym, jak na wielkich zebraniach politycznych "na szczycie" dyskutują, walczą i łączą się wyfraczone diabły, zapada się pod wyłaniającym się świetlisto-białym niebem na kształt klasycystycznej świątyni, która z kolei zamienia się w ogród rajski ze śnieżnobiałym drzewem dobra i zła.
Dwoje staruszków - Adam (Adam Kruszewski) i Ewa (kapitalna aktorsko i wokalnie Ewa Iżykowska) wspominają grzech pierworodny. Obrazy wytworzone z ich pamięci są wyrażone przez sobowtóry-tancerzy, w ekspresyjnych i dramatycznie czytelnych układach Emila Wesołowskiego; bardzo dobry technicznie Andrzej Marek Stasiewicz i urocza, młodziuteńka Beata Grzesińska, Marcin Kaczorowski i Izydora Stasiak wcielają się w postacie Adama, Ewy, Szatana-Węża i Marii. Grzesiński i Majewski potrafili stworzyć kilkadziesiąt postaci wyrazistych i interesujących; właściwie cały zespół aniołów, diabłów i innych symbolicznych postaci wbija się w pamięć widza.
Przed kilku laty gościła na "Warszawskiej Jesieni" z "Rajem utraconym" Württembergische Staatsoper ze Stuttgartu. Spektakl ten zrobił wówczas na mnie duże wrażenie. Wydaje mi się jednak, że koncepcja Grzesińskiego i Majewskiego jest trafniejsza: wyraźniej akcentuje kontrasty zła i dobra, a finał ukazujący katastrofalne skutki grzechu pierworodnego - wojny, pożogi, morderstwa, okrucieństwa, zainscenizowane na obracającej się spirali, dążącej w nieskończoność, aż do zjawienia się ratującego świat Zbawiciela - pozostają w pamięci nierozłącznie z niezwykle dramatyczną muzyką Pendereckiego.
Tymczasem jednak wracajmy do Wrocławia. Tradycyjnie na początku grudnia odbył się tu Festiwal Barbórkowy Chórów Studenckich. Już dwudziesty z rzędu. Głównym organizatorem i inicjatorem tego wielkiego święta studenckiej chóralistyki polskiej jest Piotr Ferensowicz, znakomity chórmistrz, oddany całym sercem sztuce chóralnej. Jubileuszowy Festiwal Barbórkowy był niezwykle interesujący. Zjechały chóry z Poznania, Opola, Częstochowy, Gliwic, Zabrza. Wystąpiło sześć bardzo dobrych zespołów akademickich z Wrocławia. Z satysfakcją się oglądało i słuchało tak licznych zastępów młodych ludzi oddanych śpiewowi chóralnemu. Festiwal rozpoczął się koncertem Chóru Akademii Muzycznej "Feichtinum" (to na cześć ks. Hieronima Feichta), prowadzonego przez prof. Zofię Krasnodębską i Ewę Grygar w pięknej Sali Teatralnej Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Byłem w czasie budowy w tym gmachu, ale gotowy podziwiałem dopiero teraz! Doprawdy nie wiem, czy zdajemy sobie sprawę, jaki to wspaniały budynek, który zyskaliśmy dzięki uporowi i systematycznej pracy rektora Marka Dyżewskiego!... Następne koncerty odbywały się w Auli Leopoldyńskiej i w kościele Bożego Ciała. Finał w Wielkim Studio Polskiego Radia na Krzykach. Imponujący! 200 chórzystów z chórów Wrocławia, Poznania, Gliwic, Częstochowy, Zabrza, orkiestra symfoniczna Filharmonii Wrocławskiej, soliści Ewa Werner, Małgorzata Komuszyna, Kazimierz Myrlak, Bogdan Makal pod dyrekcją Józefa Radwana. Wykonano "Requiem" Mozarta, fragmenty "Mesjasza" Haendla (ze słynnym "Alleluja") i Finał (ową "Odę do Radości") IX symfonii Beethovena. Co za potęga brzmienia! Wykonanie godne miasta, w którym odbywa się "Wratislavia Cantans".
Żałuj, że tego nie słyszałeś, bo takie wykonanie z 200 śpiewakami w chórze - chyba już się nie powtórzy.
Twój Wojciech Dzieduszycki"