Artykuły

Otello osiadł na mieliźnie

"Otello" w reż. Jacka Głomba w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy. Pisze Leszek Pułka w Dzienniku - dodatku Kultura.

Legnicki teatr zapowiadał niezwykłą przygodę. Mieliśmy popłynąć z Otellem na Wyspy Szczęśliwe. Dopłynęliśmy ku strefie morskiej ciszy, w której niewiele zaznaliśmy emocji

A zaczęło się jak "Tomb Raider". Wśród naznaczonych moczem i pijacką czkawką bram, pomiędzy odrapanymi z tynku oficynami weszliśmy do czarnej, otchłannej przestrzeni ruin domu kultury. W środku ledwo było widać szkielet kadłuba trójmasztowca unoszony przez sine mgły nad Marę Tenebrarum z XVII-wiecznych map. Ale tym razem reżyser Jacek Głomb nie tchnął w spektakl uczuć, a aktorzy zagrali zdumiewająco nieporadnie. Głomb do spółki z autorem scenariusza Krzysztofem Kopką obiecali w programie adaptację "Otella" odchodzącą od doraźności. Żadnego historyzmu. Żadnego politykowania. Nie ma potęgi Wenecji, ambicji Turcji ani dramatu Cypru - do dziś doświadczanych. Miała być metaforyczna podróż zakochanego kapitana na Wyspy Szczęśliwe. Charakterystyczna dla epoki tęsknota za ładem, harmonią i miłością spełnioną w imię Chrystusa i odwieczny dramat jej niespełnienia.

Tymczasem bohaterowie kostiumowego "Otella", szamocąc się ze sznurami want, przytłoczeni klapami zejściówek, zaplątani w żagle, stali się groteskowymi marionetkami - dwuwymiarowymi niczym bohaterowie japońskich anime Mechaniczna, marynistyczna pozytywka z figurkami przewracającego oczami w furii kapitana i paradującej jak na pokazie Fashion TV Desdemony w rolach głównych to za mało, aby się wzruszyć i nie usnąć. Co prawda Głomb i Małgorzata Bulanda wymyślili piękną przestrzeń i kostiumy - ledwo wydobyty z mroku okręt z żaglami-mapami ilustrującymi najważniejsze, bo niemal kosmiczne lęki XVII wieku, to czasoprzestrzeń świata poza granicami poznania. Wówczas - a pewnie i dziś - pełnego demonów, bestii i metafizycznego lęku. To, co tak poetyckie i pobudzające, spektakl zmienił w czczą gadaninę wypomadowanego Kasja (nieznośnie usztywniony Paweł Placat) lub religijne mamrotania Lodovika (nieobecny duchem Bogdan Grzeszczak). Nie dość tego, sprawcy zamierzonego przez Kopkę dramatu namiętności - Jagon, Otello i Desdemona - są jak pajacyki na sznurku, które pamiętamy z dzieciństwa. Przewracają oczami w udawanym gniewie (nieznośnie groteskowy Otello Przemysława Bluszcza), tańczą surrealne flamenco (Galusińska gra swą postać, jakby rekonstruowała "Rozważną i romantyczną") albo dają się tłuc po łbie niczym szczeniaki z pobliskiego podwórza (w miarę przekonujący Jagon Rafała Cielucha).

Zabrakło rytmu i stylu. Na domiar złego pogrążyła aktorów dykcja - wiele kwestii pozostało niesłyszalnych. A i Kormorany, które oprawiły spektakl muzycznie, brzdąkały jakieś słodkawe szabadabada, tracąc dramatyczny pazur. Po dwóch godzinach zmagań z żukami morskimi, wichrem, mgłami i głupotą Otella już nawet nie chciało mi się myśleć o prawdopodobieństwie namiętności, które rzekomo targały bohaterami. Zdrada jest ekstatycznym okrucieństwem, przemocą i bezrozumem. Ale o tym wiem choćby z serialu "M jak miłość". Po Szekspirze spodziewam się jednak więcej niż po telenoweli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji