Królewski "Ubu Rex"
"Ubu Rex" - najnowsze dzieło operowe Krzysztofa Pendereckiego doczekało się polskiej prapremiery i już w pierwszym zdaniu chciałbym pogratulować realizatorom spektaklu, którzy do znakomitego utworu muzycznego potrafili wykreować równie wspaniały i niezwykły co świat dźwięków - świat obrazów.
Przyznam, że na przedstawienie szedłem "z duszą na ramieniu": niewiarygodnie trudna partytura, debiutujący w operze reżyser, zbyt krótki czas przygotowań - nie wróżyły najlepiej. Tymczasem okazało się, że w Wielkim powstało widowisko wybitne i to pod każdym względem.
Muzycznie przez Antoniego Wicherka zinterpretowane błyskotliwie, z ogromną dozą humoru, a przy tym bardzo starannie i, że tak powiem - czytelnie. Reżyseria Lecha Majewskiego w każdym dźwięku, pauzie, znaku muzycznym znajdowała pełne uzasadnienie. Nie zdarzyło się nic przypadkowego: każda postać tworzyła jednorodną całość złożoną z nut, gestów, charakteru. Franciszek Starowieyski - autor scenografii - zaklął surrealistyczne obrazy partytury w świecie absurdu, ironii, niesamowitości. No i artyści. Wbrew obiegowej opinii, że w operze śpiewacy skupiają się tylko na muzyce, zapominając o grze aktorskiej, stworzyli nie tylko wokalne, ale i aktorskie właśnie kreacje. Rewelacyjną Ubicą była Vita Nikołajenko, wspaniałym jej partnerem, tytułowym Królem Ubu - Andrzej Kostrzewski. Oboje pokazali chamskie charaktery, prymitywne instynkty, doskonale odnajdując się w konwencji buffo, w ramach której reżyser pozwalał sobie na "wycieczki" szekspirowskie: Ubu nieodparcie kojarzył mi się z Ryszardem III, jego małżonka z Lady Makbet.
Postać na miarę heroiny teatru dramatycznego i operowego stworzyła Ewa Karaśkiewicz (Pile). Występująca w wielu scenach zespołowych dosłownie przykuwała wzrok i słuch swą interpretacją. Takiej wspaniałej roli na scenie Teatru Wielkiego jeszcze nie było. Słowa uznania i podziwu należą się także Krystynie Rorbach (Królowa Rosamunda), która (wystąpiła z niemal gołym biustem) nie zwracając uwagi na "upiorność" swej postaci snuła się po scenie niczym artystka "Bieriozek" wyśpiewując karkołomną partię z wrodzoną sobie perfekcją.
"Ubu Rex" - najwybitniejsze przedstawienie łódzkiego TW (takiej realizacji nie widzieliśmy tu od przynajmniej czterech lat) ma tylko jedną wadę, nie zawinioną zresztą przez twórców spektaklu: wykonywane jest w oryginalnej, czyli niemieckiej wersji językowej. Penderecki i Jarocki (autorzy libretta) nie przetłumaczyli go jeszcze na język polski. Jestem przekonany, że gdy to się wreszcie stanie, "Ubu Rex" osiągnie o wiele wyższe wpływy kasowe niż "Grek Zorba". Opera, będąca pastiszem rossiniowskiego stylu, nie może się nie podobać. Tak doskonałej zabawy, a jednocześnie tak wielkiej satysfakcji, nie dostarczy żadna, nawet najlepsza farsa ani wybitny dramat. "Ubu Rex" w łódzkim wykonaniu powinien zdobyć nie tylko Europę, ale i świat. Jeśli tak się nie stanie, to powtórzę za Kantorem: "Niech sczezną artyści".