Artykuły

Poznań. Teatr Wielki zaczyna wielki remont. I będzie dwa lata bez sceny

Teraz nasza scena jest po prostu niebezpieczna, a poza tym jej wyposażenie sprawia, że musi odmawiać wielu scenografom, bo technicznie nie jesteśmy w stanie sprostać ich wymogom - mówi Robert Szczepański, wicedyrektor Teatru Wielkiego w Poznaniu. Remont sceny będzie kosztować 40 mln zł.

Teraz nasza scena jest po prostu niebezpieczna, a poza tym jej wyposażenie sprawia, że musi odmawiać wielu scenografom, bo technicznie nie jesteśmy w stanie sprostać ich wymogom - mówi Robert Szczepański, wicedyrektor Teatru Wielkiego w Poznaniu. Remont sceny będzie kosztować 40 mln zł.


Prace potrwają dwa lata, mają zacząć się zaraz po wakacjach. - Będzie to pierwszy od ponad 30 lat remont sceny głównej opery, przy czym ten, przeprowadzony w 1989 r. miał znacznie mniejszy zakres - mówi dyr. Szczepański. - Tym razem zamierzamy zdemontować i wymienić wszystkie urządzenia sceniczne i zastąpić je zupełnie nową technologią.

Przez te dwa lata nieczynna będzie duża scena Teatru Wielkiego. Do dyspozycji artystów i widzów będzie tylko mała scena im. Drabowicza.


- Na ten okres rozważaliśmy wynajęcie hali na targach, ale tam nie da się zainstalować urządzeń do zmiany scenografii, nigdzie nie ma też dość miejsca na zaplecze i garderoby. W grę wchodziłaby jedynie Arena, ale ta akurat czeka na remont - tłumaczy dyr. Szczepański. - Zresztą długoterminowe wynajęcie jakiegoś obiektu i adaptacja go kosztowałaby więcej niż to, co możemy na ten cel przeznaczyć - przyznaje.

Plan zakłada więc, że operowi artyści będą występować gościnnie w Auli UAM i Auli Artis, a także w mniejszych ośrodkach, takich jak Piła, Gorzów Wielkopolski czy Kalisz, tam gdzie są większe sale sportowe czy teatry. - Nie jest to rozwiązanie idealne, ale musimy zapewnić artystom pracę - tłumaczy dyrektor Teatru Wielkiego. - Liczymy, że przez te dwa lata poznaniacy się za nami stęsknią i po remoncie frekwencja nadal będzie taka, jak ostatnio, czyli na poziomie 95-98 proc.





Remont to konieczność

Władze opery zapewniają, że remont sceny to konieczność, bo współczesne spektakle wymagają zupełnie innej scenografii niż ta, na którą opera jest przygotowana. - Np. scenografia do "Halki" to pięć ton stali. Nie ma mowy, żeby takie spektakle prezentować. Już wiele razy musieliśmy odmawiać realizatorom użyczenia sceny, bo wystawienie spektaklu nie byłoby bezpieczne. Zdarzało się też, że ograniczenia techniczne nie pozwalały na osiągnięcie zamierzonych efektów. Tak było np. z "Parsifalem" Wagnera - od kilku lat nie możemy go grać, bo spektakl opierał się na ruchu zapadni i baliśmy się, że coś się zatnie i trzeba będzie przedstawienie przerwać - wymienia Robert Szczepański. - Mieliśmy też koprodukcję "Rozwód Figara" Eleny Langner z Opera North w Leeds i tam jeden element ważył 750 kg. Musieliśmy wypożyczyć dodatkowe wciągarki, ale to już było na granicy wytrzymałości naszego stropu technicznego, więc i tego nie gramy.


Dyrekcja teatru musi też za każdym razem negocjować z reżyserami możliwe do zrealizowania efekty sceniczne. - Osiągamy kompromis, ale nikt nie jest z niego do końca zadowolony. Poza tym to jednak ogranicza swobodę artystyczną - przyznaje dyr. Szczepański.

Nie mniej ważne są kwestie dotyczące bezpieczeństwa. - Teraz to my jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo na scenie. A trzeba pamiętać, że w czasie spektaklu nad głowami artystów wiszą tony elementów scenografii, a oni nawet nie mają na głowach kasków. Po remoncie te urządzenia będzie kontrolować Urząd Dozoru Technicznego - zauważa Szczepański.
Scenografia nad głowami

Poznański Teatr Wielki powstał wg projektu Maxa Littmanna jako nowa siedziba Teatru Miejskiego. Pierwsze przedstawienie – "Czarodziejski flet" W.A. Mozarta – odbyło się w 1910 roku.

- Opera została jednak zaprojektowana jako filia opery w Berlinie, dlatego jej zaplecze od początku było raczej skromne - zaznacza Szczepański. - Teraz przyszła pora, by wymienić wszystkie urządzenia sceniczne. Nie możemy zostać muzeum.

Chodzi o urządzenia znajdujące się pod sceną i nad sceną. - Od góry są instalacje, które pozwalają na zawieszenie oświetlenia i nagłośnienia oraz na efekty sceniczne, czy iluzje z kurtynami oraz na opuszczanie różnych elementów scenografii, które spod sufitu zjeżdżają na tzw. sztankietach - wyjaśnia Jacek Wenzel, zastępca dyrektora ds. technicznych.

Sztankiety to poziome rury opuszczane przy pomocy korby, przeciwwagi lub elektrycznie. - To urządzenia niezbyt skomplikowane i stosowane tylko w teatrach. Mamy ich 38, z czego większość obsługiwana jest ręcznie. W przeszłości były one modernizowane przy pomocy inwencji operowych techników, ale teraz nie powinny być już eksploatowane - informuje dyr. Wenzel. - Zresztą każdy sztankiet ma nośność 180 kg, podczas dziś standardem jest 500 kg.


Remont zakłada też wymianę wszystkich zapadni, które umożliwiają różne ustawienia wysokości sceny. Nowa  będzie też instalacja do oddymiania, przewietrzania sceny i klimatyzacja - wszystko sterowane elektronicznie. Niestety na widowni praktycznie nic się nie zmieni.

Remont ma kosztować 40 mln zł. 75 proc. tej sumy ma wyłożyć urząd marszałkowski, resztę - Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ale być może te proporcje jeszcze się zmienią.

Wyłoniony jest już wykonawca prac i jeśli konkurent nie zaskarży rozstrzygnięcia do Krajowej Izby Odwoławczej, prace zaczną się jesienią.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji