Artykuły

Antygona '93

Teatralny worek obfitości z "Antygonami" rozsypał się ostatnio u progu lat 80., po ogłoszeniu stanu wojennego. Nie po raz pierwszy Sofokles posłużył twórcom, wśród nich i Andrzejowi Wajdzie do rozprawy z władzą, uosabianą przez Kreona. Także i w Zielonej Górze oglądaliśmy w 1987 roku tę sztukę w scenerii wypalonej ziemi, z koksownikami, tajniakami i Kreonem w wojskowym płaszczu.

Sofokles wychodził z tych prób najczęściej okaleczony: tragedia musiała ustąpić miejsca topornej niekiedy publicystyce lub wręcz politycznemu plakatowi.

Wiatr wolności wywiał ze scen sztukę Sofoklesa, która niezmiennie trwała jedynie w szkolnych programach, przerabiana według wciąż tego samego schematu sądu nad tytułową bohaterką.

I na tym z grubsza zarysowanymi tle, w chwilę po wielkiej "radości z odzyskanego śmietnika", pojawia się "Antygona" w zielonogórskim teatrze: w najbardziej współczesnym tłumaczeniu Stanisława Hebanowskiego.

Czemu? Po co? - zastanawia się zmierzający na premierę widz, któremu raczej nie zdarza się czytanie Sofoklesa do poduszki, więc pamięta zeń tyle, co ze szkoły.

Tymczasem w niecodziennej scenerii - wśród naturalnych ruin poniemieckiego budynku na zapleczu teatru, pod gołym niebem, z odgłosami toczącego się wokół życia, widz, dopiero co z niego wyrwany, ogląda... dojmująco współczesną sztukę. Która tym razem powstała nie z przykrawania Sofoklesa na miarę doraźnych potrzeb, nie poprzez umieszczanie Kreona w scenerii koksowników, lecz dzięki uważnej lekturze starożytnego dramatu, czytanego "tu i teraz".

"Antygona" '93 jest sztuką o największym grzechu człowieka: grzechu pychy. Który to grzech dotknął zarówno tytułową bohaterkę (Tatiana Kołodziejska przekonująco wypada w roli wyzywająco zbuntowanej dziewczyny), owładniętą myślą o własnym posłannictwie, jak i Kreona (Jerzy Glapa po nieudanym "Śnieniu" przyjemnie mnie zaskoczył), zniewolonego zasadą konsekwencji egzekwowania prawa. Oboje uczynili ołtarz nie tyle z wartości, których bronią, co z reguły niełamania raz przyjętych zasad.

"Antygona" '93 jest sztuką o szczególnym rodzaju głuchoty, która rodzi się z zaślepienia, zacietrzewienia, uporu, a nade wszystko z wielkich namiętności, przesłaniających zdolność słuchania cudzych racji i przekreślających zdolność ich rozumienia.

"Antygona" '93 jest wreszcie sztuką o cenie zwycięstwa. Zwycięstwa za każdą cenę.

"Antygona śpiewa tren ofiarom chaosu. Na obrotowej scenie wszystko się zdarza co się już zdarzyło" - Michał Sprusiński napisał przed laty w wierszu "Mitologia" słowa, które mogłyby być mottem przedstawienia Waldemara Matuszewskiego.

Jest w tym spektaklu wymiar moralitetu, jest i wymiar psychodramy, która pozwala lepiej zobaczyć własne problemy w cudzej historii.

Kostiumy (ciemne, jakby wyciągnięte spod zgliszcz suknie) i wyrazisty makijaż twarzy - masek (scenografia Ewy Strebejko) podkreślają teatralność gry, którą bezkarnie powtórzyć można jedynie w teatrze, a która toczy się także poza jego murami. Porusza więc w widzu tyle żywych strun, że ten przymyka oko na aktorskie niedoskonałości spektaklu, bardzo pod tym względem nierównego i budzącego niedosyt w tak zasadniczych sprawach, jak interpretacja słowa (w czym najlepszy wydaje się jednoosobowy chór Beaty Zygmuntowicz i Strażnik Sławomira Krzywiźniaka) i różnorodność środków wyrazu (czy oszczędna w geście Antygona nie nazbyt jest w tej powściągliwości konsekwentna?).

Bardzo dobra jest natomiast pobrzmiewająca Grecją muzyczna oprawa Radosława Stelmacha z wybijającym się, pełnym grozy rytmem bębnów, które zwiastują nieuchronną katastrofę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji