Artykuły

Po co kot Klickiej? Rozmowa z Barbarą Klicką

- Ilekroć coś publikuję, towarzyszy mi połączenie ulgi i rozczarowania: ulgi, że udało mi się powiedzieć coś, czego wcześniej powiedzieć nie umiałam, i rozczarowania, że nikt i tak tego nie usłyszy. A jeśli nawet usłyszy, to nie to, o czym marzyłam, żeby mu powiedzieć. A więc ulga, bo rozbieram się, zwierzam, w z gruntu przecież nieprzyjaznych warunkach, a koniec końców, wbrew wszelkiej logice, nic złego mnie w związku z tym nie spotyka, i rozczarowanie, bo cały ten wysiłek idzie jednak w dużej mierze na marne - Justynie Jaworskiej opowiada Barbara Klicka.

Justyna Jaworska: Siedzimy nad reprintem pierwszego wydania "Elementarza" Mariana Falskiego, gdzie Ala ma kota, ale ma też Asa. Na początku pojawia się pies czy kot?

Barbara Klicka: Pies. Kanoniczne dla polszczyzny zdanie "Ala ma kota" występuje w książce Falskiego o wiele później, pierwszym zwierzęciem jest As. Ciekawe swoją drogą, dlaczego to zdanie o kocie tak się wysforowało? Spójrz, tu mam wydaną niedawno przez "Dwie Siostry" książeczkę dla dzieci Ala ma kota. A co ma Ali? (Ali to arabskie imię męskie) i można w niej znaleźć kluczowe zwroty z elementarzy w różnych językach, z różnych kultur. Tylko że te zwroty to najprawdopodobniej rzadko pierwsze zdania tych podręczników, raczej takie, które z rozmaitych, na przykład mnemotycznych powodów, funkcjonują jako "elementarne".

Bohaterka zaczyna od Asa, bo ma mało liter...

Na początku w ogóle "Ala ma mało". (śmiech) No i nie wiadomo, czy ma kota. Żarcik, na który sobie pozwalam w otwarciu sztuki, a który chyba tylko mnie samą śmieszy, że "na kota nie czas", nawiązuje między innymi do tego fałszywego pierwszego zdania.

"A po co kot Klickiej?", pyta we wstępie do twojej sztuki Jerzy Jarzębski. Czy zgodzisz się z jego interpretacją, że kot jest w twoim tekście furtką metafizyczną, bo odsyła do Taty, a ten - w dalszym kroku - do Boga?

Tak! Cieszę się, że ktoś dostrzegł tę ścisłą relację kota z Tatą! Bo, mówiąc już bez żarcików, kot w rzeczywistości nory, do której wpada moja bohaterka, miał być Tatą, jego reprezentacją w tej Krainie Czarów. Oraz tym wszystkim, co może się z Tatą wiązać, a do czego może nie będę podawać zbyt jednoznacznych kluczy... Dlatego jego obecność (lub nieobecność) jest zawsze problematyczna, a zdanie "Ala ma kota" zawsze nie do końca prawdziwe. W spektaklu Piotra Cieplaka Tato jeździ po scenie z wielką figurą kota, takim przerażającym Przekotem. Było zresztą kilka przymiarek do tego zwierzęcia. Scenograf Andrzej Witkowski zrobił na przykład trzy kocie figury, jak matrioszki różnej wielkości, które niczym w spektaklach dla dzieci miały budować perspektywę. Ostatecznie zagrał tylko jeden, największy kot-matka, a raczej ojciec. Marzyłam o tym, by wziąć tego średniego albo najmniejszego do domu, ale oni tam mają niesamowity porządek w tych magazynach...

To wróćmy jeszcze do ojca, który na początku sztuki dotknięty jest aaa... afazją, alzheimerem, amnezją, po czym, jak zrozumiałam, umiera i wracają do niego słowa. Albo może to bohaterka dochodzi do końca swojej terapii i nawiązuje z nim kontakt?

Kiedy pisałam "Elementarz", sporo myślałam o sztuczności sztuki w ogóle, a w szczególe o sztuczności takiej formy jak dramat. Rygor alfabetyczności, który sobie narzuciłam, który narzucił mi elementarz, dodatkowo wyostrzał we mnie to wrażenie skrajnego skonwencjonalizowania. Pomyślałam, że tekstowi podporządkowanemu strukturze podręcznika, w dodatku pisanemu na teatralne zamówienie i w zasadzie "na scenie", w czasie prób, dobrze zrobi skrajnie osobista treść. Wyszedł mi w końcu tekst bardzo osobisty, po którym - zdaje mi się - wcale tego nie widać. Bywam na ogół mniej, że się tak wyrażę, szczera.

Nawet w wierszach?

Lubię myśleć, że moje książki poetyckie są przede wszystkim przemyślanymi konceptalbumami. A "Elementarz" jest pod tym względem tekstem wyjątkowym, takim, w którym jednocześnie maksymalnie odsłoniłam się i zasłoniłam. Przedstawienie wzbudziło skrajne reakcje: widzowie albo byli poruszeni, albo uznali, że to dziwne zabawy słowne, nie wiadomo o czym. I to niezależnie od ich doświadczenia i przygotowania, po prostu wpadali do tej króliczej nory lub nie. Więc co z tego, że ja tu robię ten striptiz

W teatrze nigdy się nie rozbierasz do końca.

Wydaje mi się, że w literaturze też nie! Ilekroć coś publikuję, towarzyszy mi połączenie ulgi i rozczarowania: ulgi, że udało mi się powiedzieć coś, czego wcześniej powiedzieć nie umiałam, i rozczarowania, że nikt i tak tego nie usłyszy. A jeśli nawet usłyszy, to nie to, o czym marzyłam, żeby mu powiedzieć. A więc ulga, bo rozbieram się, zwierzam, w z gruntu przecież nieprzyjaznych warunkach, a koniec końców, wbrew wszelkiej logice, nic złego mnie w związku z tym nie spotyka, i rozczarowanie, bo cały ten wysiłek idzie jednak w dużej mierze na marne.

A tekst powstał, jak już wspomniałaś, na zamówienie. Jak to się stało, że Piotr Cieplak z tym do ciebie przyszedł?

Z Piotrem i Andrzejem Witkowskim znamy się od dawna, zdaje się, że od ponad dziesięciu lat. Poznaliśmy się, gdy pracowałam w Teatrze Żydowskim, między innymi przy jego "Księdze Raju" według Icyka Mangera. Byłam koordynatorką projektu, w ramach którego realizowany był tamten spektakl, i prawie mieszkałam wówczas w pracy. Mam wrażenie, że z Piotrem i Andrzejem od samego początku doskonale się dogadywaliśmy. To jest jednak za każdym razem bardzo wyjątkowe, kiedy wpadasz na ludzi z kompatybilną do twojej wrażliwością i chyba towarzyszyło nam już wtedy takie poczucie. Mnie w każdym razie z pewnością. (śmiech) Pozostaliśmy w kontakcie, bywałam na Piotra i Andrzeja próbach generalnych, na "Milczeniu o Hiobie" byłam chyba trzy razy. No a w styczniu zeszłego roku Piotr zadzwonił z propozycją. Miał pomysł na spektakl o - jak się wyraził - sprawach elementarnych, o "Elementarzu". Początkowo miałam chyba być konsultantką, ale na spotkanie przyniosłam pomysły, do których Piotr na tyle się zapalił, że zaproponował mi napisanie tego.

Tu też wplotłaś kontekst żydowski, bo pierwowzór Ali z Elementarza Falskiego to przecież Alina Margolis-Edelman.

Tak, nagromadziłam do tego tekstu wiele wątków i akurat historia Aliny Margolis mogła zostać mocniej rozwinięta, ale ostatecznie ustąpiła miejsca wątkowi związanemu z Tatą. Ani w sztuce, ani w przedstawieniu nie jest powiedziane, czy Ala jest Żydówką, zostaje po prostu wrzucona w świat, w którym jest obca. Już prędzej Marian Falski i Falski Marian wyglądają w inscenizacji jak para nauczycieli z chederu.

Doczytałam - prawdziwy Falski był pepeesowcem i masonem!

Masonem? No proszę, jakie wesołe przygody. Ale ci dwaj byli mi potrzebni bardziej jako językowa figura przewodników.

Palindrom?

Trochę tak. Pełnych palindromów i - powiedziałabym - jednoznacznych palindromów używam w scenie miłosnej Ali i Adama. Chociaż z tą ich jednoznacznością też bym nie przesadzała, bo przecież stwierdzenie "A to kanapa pana kota" nabiera w ustach Ali dodatkowego sensu, jeśli już wiemy, że w rzeczywistości nory kot jest Tatą, prawda...? Ale może dość już podrzucania tych kluczyków. Ważne, że Ala z Adamem nie mogą się za pomocą tych palindromów porozumieć, tak jak nie mogą porozumieć się we wspólnej scenie na literę B. Wiele radości sprawił mi wątek drugiej pary, Celi i Felka, te absurdalne aliteracje w ich esemesach. Wzrusza mnie to, jak twórczy potrafi być język zakochanych. W "Niezwyciężonym", mojej ukochanej książce Lema, bohater dociera do planety, na której jedyną formą życia są niewielkie istoty, takie jakby drobinki kwarcu, które tylko w roju przejawiają inteligencję. W specjalnym skafandrze, dzięki któremu jest dla nich niewidzialny, wkracza w ten rój i obserwuje jakieś bezsensownie piękne rytuały, które są dla niego zupełnie nieczytelne. Sądzę, że przybysz z kosmosu mógłby przyglądać się w podobnym osłupieniu tańcom żurawi i ludzkim rytuałom godowym. Ich jedyną racją jest piękno uwodzenia - są znaczące i jednocześnie pozbawione sensu. Trochę tak, jak te wiadomości, które ślą do siebie moi bohaterowie.

To teraz mnie popraw, jeśli źle rozumiem. "Elementarz" jest o miłości, o relacji z ojcem, ale jest też o edukacji i socjalizacji. Ala jest tresowana społecznie i politycznie, buntuje się, a potem się uwalnia

Tak, przy czym interesowało mnie również, jak jedno ma się do drugiego - a konkretnie, jak ta socjalizacja w języku ma się do czegoś, co moglibyśmy nazwać udaną terapią. Nie sądzę, żeby wychowanie do życia w społeczeństwie było czymś wyłącznie opresyjnym. Te relacje wydają mi się bardziej skomplikowane i choć niewątpliwie Ali zdarzają się w norze różne potworności, to przecież dzięki swoim lekcjom - pobieranym w języku - Ala odbywa tę podróż, staje się zdolna do ulotnego choćby nawiązania kontaktu.

W ostatniej zbiorowej scenie wszyscy siedzą w kawiarni i plotą bzdury, a Ala może być pogodnie z nimi, chociaż obok. Jest już przystosowana, świat jej tak strasznie nie uwiera.

Tak, jeszcze w scenie na L bohaterka wypruwa się niczym w sztuce Sarah Kane, a potem już nie musi tego robić, już idzie "do jasnego". Choć nie jest to może spektakularny happy end

Być z ludźmi i nie cierpieć uważam za zupełnie satysfakcjonujący finał.

W przedstawieniu robi się w tym momencie nieco buddyjsko, choć pewnie to metafora bliższa Piotrowi. (śmiech) Tak czy inaczej, nasza bohaterka wreszcie nie szuka rozpaczliwie rozwiązania, które by nastąpiło tu i teraz, natomiast pozwala rzeczom płynąć. W pierwszej scenie Ala gada, monologuje, napędza za pomocą słów proces rozpaczliwego poszukiwania kontroli. Musi się zatem niejako cofnąć, przyjrzeć się językowi i sobie samej. Dopiero wtedy, kiedy nabywa umiejętności niebudowania z samej siebie tamy dla języka, który przez nią płynie, przerywa ten bolesny proces.

Skoro o procesach mowa - "Elementarz" to twoja pierwsza sztuka, prawda?

Tak, do tej pory pisałam wiersze i opowiadania, a od września zeszłego roku ukazuje się w "Znaku" moja powieść w odcinkach, która nakładem W.A.B. wyjdzie chyba jeszcze jesienią tego roku. Zdaje się, że będzie to powieść sanatoryjna pod tytułem "Zdrój".

Jaki młodopolski tytuł! Ale pytałam też dlatego, że wzięłaś się trochę z innego świata. Środowiska poetyckie i teatralne chyba nie w pełni się przenikają?

Mam wrażenie, że prawie wcale się nie przenikają. I w dodatku mają nawzajem na swój temat wiele uprzedzeń. Mnie się tak akurat ułożyło, że pracowałam w kilku teatrach, w Wytwórni, potem w Żydowskim na etat, potem jako pomoc dramaturgiczna u Macieja Nowaka w Polskim w Poznaniu robiłam "Trojanki" Eurypidesa z Kamilą Michalak. W ogóle gdzieś ten teatr był cały czas na obrzeżach. Nie będę ukrywać, że nigdy nie byłam teatromanką. Po prostu teatr wydał mi się miejscem, w którym pozostając w zgodzie z moimi zainteresowaniami, mogę zarabiać pieniądze.

O? To tylko świadczy o tym, jak chudo się żyje poetom!

Pamiętam ten pierwszy moment w Teatrze Wytwórnia, gdy jako młoda dziewczyna czytywałam wszystkie pisma literackie i nie mogłam pojąć, że oni tam w teatrze, tacy wrażliwi i inteligentni, kompletnie nic nie wiedzą. A przecież w literaturze, zwłaszcza w poezji, naprawdę działy się wtedy i dzieją się teraz ważne rzeczy. Zdarza się nawet, że tu u nas dość poważnie się pracuje, intelektualnie. (śmiech) I język nowych wierszy już od dawna nie przypomina tego, co zwykło się kojarzyć z "poetyckością" przez wielkie "p", jak się niektórym reżyserom czy dramatopisarzom wciąż chyba zdaje.

To może by zbliżyć do siebie te środowiska? Dramatopisarze tkwią we własnym sosie i naśladują się nawzajem, co prowadzi do wyjałowienia konwencji.

Z kolei poeci nie chodzą do teatru i sama jestem tego przykładem. Powinnam może jeździć po kraju i śledzić, co ciekawego się dzieje, a czytam internetowe pisma poetyckie, nie wychodząc z domu. (śmiech) Pewien pomysł na fuzję tych dwóch środowisk to zamknięty konkurs na dramat skierowany do poetów. Służę pomocą: znam nazwiska, adresy, kontakty... (śmiech) A na serio, to rozpisanie takiego konkursu mogłoby być ożywcze, nastąpiłby jakiś przepływ. Poeci z reguły nie mają pojęcia, jak się pisze sztuki i w tym może nadzieja.

Od redakcji:

Nas ów rozjazd między poezją a teatrem, poetami i ludźmi sceny, także niepokoi nie od dziś. Jego świadectwem jest także recepcja inscenizacji Elementarza w Teatrze Narodowym, gdzie nawet komplementy mówione są półgębkiem, jakby komentatorzy nie bardzo wiedzieli, jak się do spektaklu z tak kluczową rolą słowa odnieść. Za pomysł konkursu przyciągającego poetów do teatru serdecznie Autorce dziękujemy. Spróbujemy stworzyć formułę i znaleźć sojuszników, żeby ta idea stała się praktyką.

JS

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji