Artykuły

Śląskie. Niektóre teatry znowu otwarte

Po przerwie wymuszonej przez epidemię niektóre teatry wznowiły spektakle. Jest inaczej niż wcześniej, bo czy ktoś widział kiedyś na widowni pluszaka?

Dezynfekowanie rąk, noszenia maseczek, zachowywanie półtorametrowego dystansu w stosunku do innych, zajmowanie co drugiego miejsca na widowni, udostępnianie swoich danych osobowych podczas zakupu biletu, podpisywanie oświadczenia o dobrym stanie zdrowia. Takich - z grubsza - nowych zasad w czasie trwającej wciąż pandemii koronawirusa muszą przestrzegać widzowie, którzy chcą w najbliższym czasie wybrać się do teatru.

Warunki te brzmią niezbyt zachęcająco, zwłaszcza zapis o nieściąganiu z twarzy przez cały czas trwania spektaklu maseczki, ale chętnych do spędzenia wieczoru w przybytku Melpomeny - o dziwo! - nie brakuje, o czym zapewniają dyrektorzy kilku ponownie otwartych w naszym regionie teatrów.

Mistyczne przeżycie

- Sprzedajemy tylko połowę miejsc na widowni. To oznacza, że każdorazowo możemy grać dla prawie 200 widzów. Zwykle, w tygodniu, jest ich około 170-180, w weekendy przeważnie mamy komplet, co mnie oczywiście bardzo cieszy, bo nie wiadomo było, czy widzowie do nas tak ochoczo wrócą - mówi Witold Mazurkiewicz, dyrektor Teatru Polskiego w Bielsku-Białej.

Przyznaje, że nie może pojąć, dlaczego w teatrach tylko co drugie miejsce może być zajęte, skoro w sklepach czy w kościołach te ograniczenia już nie obowiązują. - U mnie w teatrze 50 procent widowni to rzeczywiście o połowę mniej widzów, ponieważ zwykle gramy dla pełnej sali - podkreśla Mazurkiewicz.

Bielski teatr został otwarty jako jeden z pierwszych w Polsce. Zaprosił widzów już 6 czerwca. Tego dnia (i kolejnego) wystawiona została farsa "Mayday" [na zdjęciu], w której dyrektor też występuje.

- Było to niezwykłe, wręcz mistyczne przeżycie! Zagraliśmy po prawie trzymiesięcznej przerwie, więc czuliśmy wielkie wzruszenie. Widok ze sceny też był niesamowity - przed nami siedzieli widzowie ułożeni w szachownicę, z maseczkami na twarzach. Nie ukrywam, że było to trochę dziwne - wspomina szef Teatru Polskiego.

Wnętrza są dezynfekowane kilka razy dziennie. Widzowie, którzy siedzą na parterze, wchodzą i wychodzą z teatru głównymi drzwiami, zaś widzowie, którzy mają miejsca na balkonach i w lożach - specjalnym wejściem bocznym. Szatnia jest samoobsługowa. Na widowni co drugi fotel na parterze jest "nieczynny" (wspomniana "szachownica"), w lożach na piętrze mogą siadać obok siebie osoby spokrewnione.

Po każdym graniu w czasach pandemii aktorzy dostają owacje na stojąco. Ci, przyzwyczajeni do pełnej sali, na szczęście nie odczuwają dyskomfortu grania dla pomniejszonej o połowę publiczności. Po pierwsze - układ szachownicy sprawia wrażenie pełnej sali, po drugie - widzowie są bardzo życzliwie nastawieni, ich pozytywne emocje rekompensują pustki.

- Uważam, że bardzo dobrze zrobiłem, że otworzyłem teatr 6 czerwca. Aktorzy są zadowoleni, że mogą grać i na pewno są też dumni z tego powodu, że są jednym z pierwszych zespołów, które wróciły na scenę. Od widzów zaś dostajemy dziennie dziesiątki telefonów. Jedni dzwonią po to, by rezerwować bilety, inni - by powiedzieć, że cieszą się z otwarcia teatru i że do nas przyjdą, ale trochę później, bo na razie jeszcze mają obawy. Ale raczej nikt nas nie gani za tę decyzję - wyjaśnia dyrektor bielskiego teatru.

Bielska scena będzie też czynna w wakacje, repertuar jest już gotowy. A potem od września aż do końca sezonu w czerwcu 2021, pod warunkiem, że wszystko będzie dobrze. - Liczę, że w kolejnych tygodniach obostrzenia dotyczące liczby widzów będą luzowane i wkrótce będziemy mogli przyjąć dwa razy więcej gości - dodaje optymistycznie Witold Mazurkiewicz.

Optymizm szefa bielskiej sceny potwierdza Rafał Sawicki, aktor zespołu Teatru Polskiego.

- Dyrektor od początku wybuchu pandemii przygotowywał się do ponownego otwarcia teatru, więc byliśmy gotowi z dnia na dzień! - wyjaśnia Sawicki.

Zespół wykorzystał podczas zamknięcia urlopy, dlatego jest gotowy na granie przez wakacje.

- Jesteśmy wdzięczni dyrektorowi, że wysłał nas na "wakacje". Przełożyło się to na wyższe pensje w czasie pandemii, gdyż średnia urlopowa została naliczona z miesięcy, które obfitowały w spektakle. Wszyscy doceniliśmy, że w spokoju mogliśmy przeżyć narodową kwarantannę - dodaje aktor Teatru Polskiego.

Przed "lockdownem" Sawicki razem z kolegami aktorami: Piotrem Gajosem i Tomaszem Lorkiem zaczęli pod okiem Mazurkiewicza próby do nowego spektaklu "W górę". Jego premiera wypadła 13 czerwca.

- Przed pandemią odbyliśmy kilka spotkań, podczas których czytaliśmy tekst. Kiedy epidemia się nasiliła, próby zostały zamrożone, ale dyrektor zapewnił nas, że jak sytuacja się poprawi, to do nich powrócimy. Była zatem w naszych głowach jakaś optymistyczna perspektywa co do przyszłości. I tak też się stało, w maju wznowiliśmy spotkania, wykorzystaliśmy czas zamknięcia teatru do maksimum, dlatego też mogliśmy widzom zaproponować nowy tytuł już w czerwcu - opowiada Rafał Sawicki.

Premiera spektaklu odbyła się także na platformie VOD, którą teatr uruchomił jeszcze w maju. Z tego powodu przez dwa dni aktorom na scenie towarzyszyły kamery.

Na premierowe przedstawienie przyszła Weronika, studentka i miłośniczka teatru. Nie miała żadnych obaw, ale wizyta w teatrze uświadomiła jej, że wciąż nie jest bezpiecznie.

- Większość z nas przyzwyczaiła się już do nowej rzeczywistości. Na zewnątrz wydaje się czasem, że wszystko jest jak dawniej. W teatrze, widząc ludzi w maseczkach, przestrzegających zasad, siedzących w większych odstępach, uświadomiłam sobie, że epidemia dalej jednak jest wśród nas - wspomina Weronika.

Przyznaje, że miała kłopot z wysiedzeniem w maseczce przez prawie dwie godziny.

- Na widowni było trochę duszno, miałam maseczkę z materiału, ciężko mi się czasem przez nią oddychało, więc moja uwaga nie zawsze była zwrócona na scenę. Odczuwałam więc lekki dyskomfort, ale w sumie jest to sytuacja, do której można się przyzwyczaić - mówi Weronika.

Razem, choć osobno

By wskazać widzom, gdzie mogą usiąść, w bielskim teatrze połowę miejsc na widowni zagrodzono taśmami. W katowickim Korezie zrobiono to nieco inaczej, na nieużywanych krzesłach posadzono pluszaki. - Nie chwaląc się, ten genialny pomysł jest mój! - śmieje się Mirosław Neinert, dyrektor Korezu. Teatr przywitał pierwszych widzów 11 czerwca monodramem "Kolega Mela Gibsona", w którym występuje właśnie Neinert.

- Co prawda było z nami znacznie mniej widzów, ale reagowali tak żywo, jakby był komplet. Na pewno byli spragnieni żywego teatru. Byli też raczej zdyscyplinowani, mieli założone maseczki. Te maseczki na twarzach sprawiły, że nie poznałem kilku znajomych, którzy przyszli na spektakl, ale cóż - trzeba się dostosować do nowej rzeczywistości - opowiada Neinert.

Hubert Bronicki, aktor grający w spektaklu "Nerwica natręctw", który widzowie mogli zobaczyć w Korezie kilka dni później, porównuje swoje wyjście na scenę po trzech miesiącach bez występowania do święta.

- Czułem się obłędnie, wspaniale było powrócić do teatru. Wydaje mi się, że widownia była go tak samo złakniona jak ja. Nie mogłem się doczekać tego dnia. Wreszcie poczułem, że przebywam w swoim naturalnym środowisku. Nie miałem żadnych obaw w związku z wyjściem do ludzi. Bardzo mnie ucieszyła ich obecność - opowiada Bronicki.

- Byliśmy razem, choć osobno. Odbyła się fajna, teatralna wymiana energii. To był bardzo przyjemny wieczór. Czułem się jak ryba, która dostała świeżej wody!

To był spektakl z niespodziankami - jedna scena wypadła inaczej, niż to było ustalone, a widownia zaśmiała się w innym momencie niż zwykle. Był też dodatkowy smaczek, bo w "Nerwicy natręctw" jedna z postaci wszędzie widzi wirusy. Przed epidemią widzowie nie zwracali na ten szczegół takiej uwagi, jak teraz, w czasach koronawirusa.

Na najbliższym spektaklu Bronicki zasiądzie na widowni Korezu, zamieni się w widza, chce się przekonać, jak to jest odbierać teatr z tej drugiej strony i w tych niecodziennych warunkach.

Korez to niejedyne jego zajęcie. Jest też aktorem i dyrektorem Teatru Rawa, który wkrótce ma zaprezentować dzieciom "Niekończącą się historię" podczas Letniego Ogrodu Teatralnego. Festiwal jest planowany - jak zwykle - na lipiec i sierpień. Scena ma stanąć w podcieniach Centrum Kultury im. Krystyny Bochenek w Katowicach, potocznie nazywanego Dezember Palast przy pl. Sejmu Śląskiego. Wszyscy mają nadzieję, że sytuacja epidemiologiczna się nie pogorszy i festiwal się uda.

Agnieszka Rybicka, producentka Letniego Ogrodu Teatralnego, wyjaśnia, że imprezie towarzyszyć mają szczególne środki ostrożności. Na widowni będzie mogło zasiąść nie więcej niż 150 osób, z zachowaniem dużych odstępów. Sprzedaż biletów będzie się głównie odbywała w internecie, przez ticketportal, a darmowe wejściówki na spektakle dla dzieci trzeba będzie odbierać w kasie teatru.

Przestrzeń festiwalu ma być ozonowana i dezynfekowana oraz oznakowana piktogramami, obsługa będzie w przyłbicach. Teatr będzie miał prawo do zmierzenia temperatury widzom przed wejściem na teren wydarzenia.

Te niedogodności chyba jednak nikogo nie zniechęcą, bo impreza zapowiada się bardzo ciekawie. Do udziału w niej zaproszono nie tylko teatry z województwa śląskiego (Śląski, Korez, Banialuka i Ateneum), ale także także warszawskie: Polonia, Capitol i Teatr Animacji. Przyjechać ma również Kabaret Hrabi.

- Organizacja festiwalu w tych okolicznościach to ogromne wyzwanie. Liczę, że się nam uda, że wszystko będzie dobrze i publiczność będzie zadowolona - podkreśla Agnieszka Rybicka.

Dzieci, które się nie zmieszczą w podcieniach Dezember Palast, będą mogły obejrzeć spektakle w internecie. Planowany jest "live streaming", czyli transmisja w czasie rzeczywistym.

Bez pocałunków

Otwarty został również prywatny Teatr Żelazny, którego siedzibą jest budynek dawnego dworca w Katowicach-Piotrowicach. O właścicielach teatru - Piotrze Wiśniewskim i jego żonie, Marcie Marzęckiej-Wiśniewskiej - zrobiło się głośno, gdy na początku epidemii koronawirusa otworzyli sklepik z warzywami "Twoja Nać". Wciąż go prowadzą, ale zatęsknili za sceną i wznowili działalność Żelaznego. Trzykrotnie pokazali tu już swój hit - komedię "Seks dla opornych", a z myślą o najmłodszej widowni "Pchłę Szachrajkę". - Frekwencja stuprocentowa, prawie 50 osób, bo tylko co drugie miejsce mogło być zajęte! - cieszy się Wiśniewski.

Podkreśla, że ludzie, którzy przychodzą do jego teatru, zachowują się odpowiedzialnie. Podpisują oświadczenia wymagane przez służby sanitarne, nie ściągają maseczek, trzymają dystans, są grzeczni, ale wyluzowani, wyrozumiali, nie awanturują się, nie mają żadnej paranoi - opowiada szef Żelaznego.

Na swobodną i radosną atmosferę wśród widzów zwrócił też uwagę grający w "Seksie dla opornych" Dariusz Wiktorowicz. - Było dużo śmiechu, w czym maseczki absolutnie nie przeszkadzały. Myślę, że wszyscy dobrze się bawili mimo pewnego dyskomfortu, bo przecież trudno jest wysiedzieć prawie dwie godziny w maseczce, w zamkniętym pomieszczeniu - opowiada Wiktorowicz.

Na razie Żelazny działa w weekendy, ale być może wkrótce będzie też grał w inne dni. - Telefony dzwonią często, ludzie rezerwują bilety, pytają o plany teatru. Bez problemu moglibyśmy grać dla pełnych widowni. Nie wyczuwam wśród widzów na ten moment żadnego strachu. Bajki też sprzedają się świetnie - rodzice chcą urozmaicić czas swoim dzieciom i pewnie choć na chwilę od nich odpocząć, zająć ich uwagę czymś innym - dodaje Wiśniewski. Teatr ma być czynny przez całe wakacje, w planach są też letnie warsztaty teatralne dla dzieci.

Od 18 czerwca na kilka spektakli swoje podwoje otworzyły także teatry - Rozrywki w Chorzowie i Miejski w Gliwicach. Michał Wolny, aktor, który gra w "Wieczorze kawalerskim" w Gliwicach wyjawia, że przed pokazami, podczas próby, trzeba było wyeliminować ze spektaklu sceny z pocałunkami, żeby zachowywać na scenie zalecany dystans. Przedstawienie odbywa się również bez planowanej przerwy. - Maseczki widzów nam nie przeszkadzają, gramy na dużej scenie, więc skupiamy się raczej na grze, nie na twarzach publiczności. Poza tym, przede wszystkim liczy się energia od niej płynąca, a ta jest pozytywna - mówi Wolny.

Widzowie wpuszczani są do budynku krótko przed rozpoczęciem spektaklu. Kasa teatru jest nieczynna, choć przy wejściu znajduje się stanowisko, gdzie zapominalscy mogą kupić maseczkę. Nieczynne są też szatnia i kawiarnia. Po spektaklu widzowie opuszczają widownię wyjściami prowadzącymi bezpośrednio na zewnątrz teatru. - Staramy się namawiać do zakupu biletów online i okazania ich na ekranie telefonu - mówi Daniel Arbaczewski, koordynator ds. promocji i marketingu gliwickiego teatru.

- Wiemy, że zarówno dla widzów, obsługi sali czy aktorów to nowa, dziwna sytuacja. Ale jest też ona w pewnym stopniu historyczna, wyjątkowa. Ten cały ceremoniał, który musimy wprowadzić, będzie bardzo teatralny i na wszystkich etapach przybiera formę nowego obrzędu. Dlatego zachęcamy ludzi, aby skusili się na ten eksperyment, wpadli do naszego teatralnego "laboratorium" i pomimo całej listy obostrzeń zafundowali sobie niezapomniany, pozytywny wieczór - dodaje Arbaczewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji