Artykuły

Ocean

Wiadomo, że ta pandemia przewartościowała wiele wartości i poddała niejedną prawdę w wątpliwość. Pewne rzeczy mnie nie zaskoczyły, ale ciekawa byłam czy sztuka rzeczywiście daje człowiekowi język dla jego odczuć i przeżyć, dla których on sam nie ma jeszcze sprecyzowanej formy, których jeszcze nie potrafił sam określić, i dopiero spotkanie z przetworzonym artystycznie wrażeniem czy doświadczeniem, da mu uczucie zrozumienia - i będzie wiedział, co przeżył, że odwołam się do ulubionego tytułu książki Marii Janion - pisze Jagoda Hernik Spalińska w portalu Teatrologia.info.

I rzeczywiście coś takiego w moim wypadku nastąpiło gdy przeczytałam pierwszy odcinek "Circus Mundi (w stanie kwarantanny)" - sztuki w odcinkach, którą Jarosław Jakubowski pisze dla naszego portalu. Rozmowa dwóch klaunów zaczyna się od tego, że mówią o śmierci małej dziewczynki - w domyśle - na COVID-19. Dalej rozmawiają o tym, że śmierć jest poniekąd zjawiskiem normalnym, częścią życia i nie można się poddawać jej grozie tylko - i tu pojawia się pojęcie spopularyzowane na początku epidemii - musi się wytworzyć odporność stada, i wtedy niebezpieczeństwo dla bytu społecznego będzie zażegnane. W pewnym momencie jednak jedno z nich przypomina sobie "starą opowieść" o Dobrym Pasterzu, który zostawia stado i idzie szukać jednej owieczki. I z tą nierozwiązywalną sprzecznością zostają klauny i my jako czytelnicy ich rozmowy.

Ten dialog właśnie jest dla mnie odpowiedzią na pytanie czy sztuka może nadać kształt odczuciom nie do końca nazwanym i uświadamianym. Od początku tej epidemii bowiem męczyło mnie jedno odczucie, dla którego nie mogłam odnaleźć formy rozumienia - śmierć starych ludzi. Ten motyw powtarzał się jakby w formie uspokojenia - tak, ludzie umierają, ALE są to zazwyczaj mocno starsi ludzie, "z chorobami towarzyszącymi", i - w domyśle - i tak wiele im nie zostało, więc w tym wszystkim jest to jakby mniejsze zło. Mnie jednak każda wiadomość o kolejnych ofiarach, osobach około osiemdziesiątki, dziewięćdziesiątki, przyprawiała o drżenie.

Tak, wiem, jak nie było epidemii to "codziennie też umierało mnóstwo osób" w Polsce i na całym świecie, i "jakoś nikogo od tego drżenie nie brało". Brało czy nie brało, to teraz nieważne. Chodzi tu o co innego. Ta śmierć jest inna.

Zazwyczaj starsi ludzie umierają w domu, w szpitalu, w domu opieki społecznej - jedni w otoczeniu rodziny, inni w otoczeniu personelu. W doświadczeniu śmierci zawsze jesteśmy samotni, ale są jacyś ludzie, ktoś bierze za rękę, bliscy przychodzą - lub nie przychodzą - mogą przyjść, pochyla się twarz pielęgniarki.

Ta śmierć - ta nowa śmierć - to umieranie doskonale samotne, bez widoku i dotyku najbliższych, a nawet bez widoku człowieka. Umierających na zakaźną chorobę otaczają kosmici, postacie bez ciał i twarzy, kosmonauci w identycznych strojach, ludzie, których nie widać i nie słychać. I wiesz, że nie zobaczysz już nie tylko najbliższych, ale w ogóle twarzy człowieka, nie dotkniesz skóry bez rękawiczki - tego możesz być pewny jak śmierci. A to przecież nie tak miało być.

I znowu sztuka wkracza do mojego doświadczenia, i znowu przypomina mi się "Solaris. Wspomnienie z przyszłości" [na zdjęciu], przedstawienie, które oglądałam tak niedawno. I znowu to najbardziej dojmujące wrażenie z tego spektaklu, Monika Frajczyk w tym głupim, niby to kosmicznym kostiumie, która wyglądałaby bez sensu i groteskowo, gdyby nie jej wyraz twarzy, ten bezbrzeżny smutek i jakieś wieczne czekanie, i wzrok szukający odpowiedzi w ekranie telewizora, monitora, szpitalnej maszyny nad łóżkiem chorego.

Na początku tej pandemii myślałam bardziej o powieści Michela Houellebecqa "Możliwość wyspy", gdzie człowiek kontaktuje się ze światem tylko poprzez komputer, ze swojej willi nad morzem, gdzie mieszka sam, totalnie odizolowany na własne życzenie. Zawsze zachwycała mnie proroczość tej wizji. W ostatnich tygodniach straciłam to poczucie - komputery i telewizory przestały być symbolem wyobcowania, okazały się sposobem na bycie razem, na zachowanie wspólnoty.

Dużo bardziej sprawdziła się w próbie opisu i zrozumienia świata wizja Lema - Solaris, myślący ocean jak myśląca pandemia, bo niestety trzeba przyznać, że ta pandemia okazała się od nas mądrzejsza, dużo nas nauczyła, by nie powiedzieć, że dała nam nauczkę, wkroczyła w nasze życie jak żywy organizm, który dokonał analizy społecznej i wyciągnął konsekwencje, niczym Bóg, który widzi, i nie podoba mu się to, co widzi. Pandemia jak ocean z Lema, który wie o nas więcej niż my sami chcemy o nas wiedzieć, i wymusza konfrontację.

Pisałam w recenzji, że smutna twarz Moniki Frajczyk stanie się dla mnie znakiem tej powieści. Teraz zaś cała jej postać, kosmity-kosmonauty, w postawie pełnej bezradności, z hełmem - przyłbicą przy boku, gotowym do założenia na głowę, do ukrycia twarzy - zawsze będzie mi się kojarzyć z pandemią, bo wygląda jak zmęczony lekarz z Lombardii, z Polski, z Hiszpanii. A ten lekarz w kostiumie kosmity, który chroni siebie i innych przed niewidzialnym, to obraz człowieka Anno Domini 2020.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji