Artykuły

Nareszcie teatr w Teatrze Wielkim

"Otello" Verdiego jest operą romantyczną i to w najprościej rozumianym znaczeniu tego słowa. Ów przymiotnik przecież, w języku francuskim, a także angielskim i niemieckim, oznaczał pierwotnie coś niepodobnego do rzeczywistości, takiego jak w romansach, niezwykłego, pięknego, oddziaływającego na uczucie i podniecającego wyobraźnię. Wszystkie te określenia bardzo pasują do partytury dzieła wielkiego włoskiego kompozytora. Stają się jeszcze bardziej zrozumiałe po obejrzeniu jego scenicznej realizacji w warszawskim Teatrze Wielkim. Jest to bowiem fascynująca bajka, tak piękna i tak sugestywnie podana, że zapomina się o wszelkich mankamentach, tylokrotnie już wyśmiewanych przy okazji różnych przedstawień operowych - o owych bohaterach śpiewających jeszcze po uduszeniu, lub z nożem w sercu; o nieporadnych statystach udających lud, przemytników czy wysoko urodzonych bywalców arystokratycznych salonów: o specyficznym aktorstwie, które nie ukazuje stanów psychicznych człowieka, lecz prezentuje jak, zdaniem wykonawcy, wygląda człowiek zrozpaczony, zadowolony itd. Otello jest operą romantyczną również dlatego, że opowiada o uczuciach i namiętnościach. Oczywiście wiele innych dziel w historii kultury, a przede wszystkim bezpośredni pierwowzór opery - dramat Szekspira - zajmowało się tymi samymi tematami, ale utwór Verdiego czyni to w sposób najbardziej romantyczny, bo środkami muzycznymi, a więc irracjonalnymi, typowymi dla najbardziej romantycznego teatru, jakim jest właśnie opera.

Dzieło Verdiego wywodzi się z teatru dramatycznego. Ale nie jest to utwór, w którym muzyka została sztucznie doczepiona do literackiego tekstu. Jest to nowe dzieło, rządzące się własnymi prawami i mające własną architektonikę dramaturgiczną.

(brak części tekstu)

Jest natomiast jej aranżerem i prowadzi ją w sposób, jaki mu dyktuje chęć zrobieni, kariery, spryt, podłość i brak skrupułów. Pozostałe postacie dramatu są tylko marionetkami. I choć moralnie znacznie go przewyższają, więcej nawet: stanowią jego przeciwny biegun, to jednak - zresztą z różnych powodów - nie są zdolne do samodzielnych działań. Zaślepione własnymi sprawami po prostu dają sobą powodować. A widzowie oglądają -owe zmagania trochę jakby oczami Jagona.

W warszawskim przedstawieniu Otella nici można rozgraniczać pracy realizatorów. I to jest największy sukces spektaklu, sprawiający, iż należy go uznać nie tylko za wydarzenie operowe, ale w ogóle teatralne. I to w skali całego kraju. Porozumienie pomiędzy dyrygentem i reżyserem jest absolutne i - co ważne - opiera się na bardzo prostych przesłankach: na całkowitej wierności partyturze i lojalności w stosunku do zamysłu autorów. Jan Krenz nie zrezygnował z żadnej nuty napisanej przez Verdiego. Opracował muzycznie spektakl tak, że słucha się go z pełnym zafascynowaniem. Świetnie brzmiąca, pełna blasku orkiestra Teatru Wielkiego nie grała tak jeszcze nigdy, nawet w najlepszych swoich czasach. Wszystkie jej grupy zasłużyły na uznanie, ale specjalnie podkreślić należy słynne kontrabasowe solo w akcie czwartym, solo rożka angielskiego, blachę w imitacjach efektów przestrzeni, oraz wiolonczele w akcie pierwszym.

Aleksander Bardini z kolei nie próbował niczego dodawać od siebie, nic też nie tłumaczył - chciałoby się powiedzieć - poza tekstem i muzyką. Tylko niezwykle precyzyjnie, rysunkiem sytuacji, układem scen i prowadzeniem wykonawców, realizował plastyczno-ruchową wykładnię treści czy może raczej emocji zawartych w partyturze. I jej konstrukcję formalną.

Już od pierwszego akordu orkiestry, od pierwszego obrazu na scenie, przepięknego w swej malarskości, widzowie zostali wciągani w krąg spraw rozgrywających się przed ich oczyma. I wywołanie pierwszym "uderzeniem" napięcie utrzymane zostało do końca spektaklu. Widowisko, bo mimo kameralnych założeń - poza dwoma właściwie tylko scenami zespołowymi, kapitalnie zresztą rozwiązanymi w ruchu - warszawski "Otello" jest widowiskiem, i to w najlepszym tego słowa znaczeniu, zrealizowane zostało tak wybornie nie tylko dzięki dyrygentowi i reżyserowi. Jest również zasługą przepięknej, romantycznej w swej monumentalności i stylowej, z nachylonymi po włosku planami, scenografii Andrzeja Majewskiego, oraz wszystkich wykonawców, od śpiewaka kreującego postać tytułową aż do anonimowych członków znakomicie przez Józefa Boka przygotowanego chóru, czy uczniów ze szkoły baletowej.

I tu jeszcze raz trzeba wrócić do pracy reżysera. oczywiście stwierdzenie, że Bardini jest świetnym znawcą teatru, byłoby truizmem, warto jednak podkreślić, że potrafił on także doskonale określić aktorskie możliwości operowych artystów. Nie wymagał mianowicie od nich rzeczy teatralnie trudnych, ale to, co zaproponował, zostało dopracowane do końca. Zresztą nieco odmienne w obu obsadach. Bo "Otello" miał dwie kolejne równorzędne premiery. I były to dwa różne przedstawienia. Obie obsady wywiązały się ze swych zadań bardzo dobrze, więc nie w tym rzeczy, by porównywać wykonawców poszczególnych ról.

Mnie osobiście jako całość podobał się dużo bardziej spektakl zaprezentowany jako pierwszy. Przede wszystkim kapitalny był w nim i głosowo i aktorsko Władysław Malczewski jako Jagon. Doskonale sekundował mu Roman Węgrzyn (Otello), który między innymi bardzo pięknie rozegrał wielką scenę z III aktu - przed utratą przytomności. Obaj nieznani dotychczas w Warszawie artyści zademonstrowali znaczne umiejętności, kulturę sceniczną i wspaniałe głosy. Ich duet z końca drugiego aktu już teraz można chyba wpisać do historii polskiej wokalistyki. Desdemonę z ogromnym wyrazem spiewała Krystyna Jamroz, a Zdzisław Nikodem zafascynował przede wszystkim świetne interpretowaną pijacką piosenką Kasja. W pozostałych rolach wystąpili Lesław Pawluk (Rodrygo), Edmund Kossowski (Lodovico), Mirosław Ochocki (Montano), Jerzy Ostapiuk (Herold) i Bożena Brun-Barańska (Emilia).

W spektaklu drugim najpiękniej śpiewała Barbara Nieman jako Desdemona. Ładny głos ma również debiutujący na warszawskiej scenie Henryk Kłosiński (Otello). Niestety jest on jeszcze nieporadny aktorsko, zbyt nieskoordynowany w geście, zbyt nieskładnie miotający się po scenie. Poza nim wystąpili: Jerzy Kulesza (Jagon), Kazimierz Pustelak (Kasjo), Kazimierz Dłucha (Rodrigo), Edmund Kossowski (Lodovico), Jerzy Ostapiuk (Montano), Mirosław Ochocki (Herold) i Wanda Bargiełowska (Emilia).

Warszawski "Otello" jest przedstawieniem bardzo pięknym. Chciałem je dokładnie opisać, ale - jak mówił Paul Valery - "trzeba by postradać wszelkie poczucie ścisłości, aby zdefiniować romantyzm".

Jest to pierwsze wielkie widowisko zrealizowane na scenie Teatru Wielkiego, naprawdę godne nazwy tego Teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji