Artykuły

Teatr jako dziedzina sztuki przetrwa epidemię, nie mam wątpliwości

- Co do tego, że teatr jako dziedzina sztuki przetrwa epidemię, nie mam wątpliwości. Były już dużo trudniejsze okoliczności, które mogły go wykończyć i jakoś zawsze ta potrzeba bliskiego kontaktu międzyludzkiego wygrywała. Ale pytanie, czy przetrwają ją artyści jest już jak najbardziej zasadne - z Pawłem Sztarbowskim, zastępcą dyrektora ds. programowych Teatru Powszechnego w Warszawie, rozmawia Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

Zanim porozmawiamy o sytuacji, w jakiej znalazł się polski teatr, chciałbym zapytać jak dzisiaj, w okresie panującej epidemii, wygląda dzień pracy dyrektora teatru? Czy w jakikolwiek sposób komunikujesz się ze swoimi pracownikami, również przełożonymi... Jeśli tak, to o czym rozmawiacie...? Jakie nastroje i postawy tym rozmowom towarzyszą?

- Właśnie jestem po e-zajęciach z moimi studentami z Akademii Teatralnej, z którymi spotykam się zgodnie z planem lekcji, ale on-line. W Teatrze Powszechnym w tym tygodniu jesteśmy natomiast w trakcie rozmów sezonowych. I nie jest to żart. Spotykamy się z aktorami przez aplikację zoom. Codziennie też odbywamy e-zebrania z działem promocji i kierownikami innych działów, bo rozpoczęliśmy projekt "Powszechny online. Teatr minimum", który wymaga planowania repertuaru, sprawdzania praw autorskich. Mnóstwo pracy ma teraz również dział promocji ze względu na zwroty biletów i rezerwacji. Być może wkrótce zaczniemy próby on-line do jednego z planowanych na jesień spektakli. Ale jest to wszystko ekstremalnie trudne dla teatru. Akurat w Teatrze Powszechnym bardzo podkreślaliśmy wspólnotowy charakter naszych działań, nasze spektakle nazywaliśmy wręcz zgromadzeniami. Wiele z nich zakłada interakcję z widzami, potrzebę żywej reakcji tu i teraz, w byciu razem na jednej sali. Nie sposób przenieść do internetu tej atmosfery. Teraz, w czasie, kiedy nie mamy możliwości grać ani próbować, tym bardziej dociera do mnie, że to, co udało nam się przede wszystkim zbudować przez ostatnie lata w Teatrze Powszechnym, to niezwykły zespół twórczych ludzi i grupa wspaniałej publiczności.

Wszyscy teraz bacznie obserwujemy i wsłuchujemy się w reakcje teatralnego środowiska. Wypowiadają się na ten temat dyrektorzy teatrów, aktorzy, reżyserzy, krytycy... Janusz Majcherek w swoim felietonie na teatralnym pl. napisał między innymi: "teatry zostały zamknięte na cztery spusty, aktorzy nie grają i przypuszczam, że jeszcze długo nie będą grali. Nie wierzę, że w dwa tygodnie sytuacja się unormuje. Dla sztuki teatru nie ma to większego znaczenia. Po upadku Rzymu teatr nie istniał przez kilkaset lat. Liturgiczne pierwociny pojawiły się dopiero w X wieku". Musisz przyznać, że to dość czarna wizja przyszłości.

- Ogólnym nastrojem wśród ludzi teatru jest obecnie lęk, że nawet jeśli budynki zostaną otwarte i będziemy mogli wrócić do pracy, to czy publiczność w ogóle do nas powróci po pandemii? Czy ludzie będą mieli ochotę spotykać się w dużej grupie na sali teatralnej? Jak już mówiłem, w Teatrze Powszechnym zapraszaliśmy widzów raczej na doświadczenia wspólnotowe niż spektakle. To było wręcz coś, co wyróżniało nasz program. "Diabły", "Klątwa", "Mein Kampf" czy "Capri" to nie są po prostu spektakle do obejrzenia. Każdy z nich proponuje rodzaj przeżycia, skonfrontowania się z jakimiś problemami. To nie są tylko wycinki fikcji stworzonej dla przyjemności widza, ale zgromadzenia, które pozwalają coś wspólnie przemyśleć, podjąć dyskusję. W niektórych, jak choćby w "Lawrensie z Arabii" i "Bachantkach" już sam układ widowni przypomina bardziej wiec lub zgromadzenie. Są takie przeżycia, które pozostają na długo, jak choćby "Klątwy" grane podczas oblężenia teatru, "Ach, jakże godnie żyli" z członkami zespołu Teatru Ósmego Dnia na widowni, "Capri" grane w wieczór wyborczy czy "Diabły" grane po tym, jak Ordo Iuris zaczęło zbierać podpisy pod wnioskiem o wszczęcie śledztwa ws. obrazy uczuć religijnych. Tej adrenaliny nie sposób przeżyć bez konkretnej sali wypełnionej konkretnymi ludźmi. Choćby takie komentarze Krystiana Lupy podczas "Capri" - to może się zdarzać tylko w konkretnej sytuacji teatru na żywo!

Nawet działania Krzysztofa Garbaczewskiego i jego eksperymenty z rozszerzoną rzeczywistością w "Nietocie" czy ostatnio "Boskiej komedii" działały znakomicie w zderzeniu wirtualu i realu. Wiem, że teraz Krzysztof w ramach Dream Adoption Society pracuje intensywnie nad nową formą wirtualnej sceny, która rodziła się w jego wyobraźni od dawna, bo przecież w "Boskiej komedii" część działań dzieje się właśnie na scenie VR. Bardzo jestem ciekaw, co z jego poszukiwań wyniknie i wierzę w jego niesamowitą wyobraźnię.

W jednym z komentarzy na portalu społecznościowym, pod postem jednego z aktorów, który głośno zastanawiał się, za co teraz będzie żył, któryś z internautów odpowiedział, żeby przestał biadolić, bo to nie II wojna światowa, a i ją teatr przetrwał. Z drugiej strony Andrzej Chyra w Onecie mówi: "Myślę, że to jest jakaś rewolucja, jak wielka, zobaczymy". Jak ważny w tej nowej sytuacji, która nas dopiero czeka, będzie teatr - zarówno dla widza, jak i dla aktora, bo każdy z nich wyjdzie z tej kwarantanny z mocno odchudzonym portfelem? Ale też i nie wiadomo jak bardzo pokiereszowany psychicznie.

- Co do tego, że teatr jako dziedzina sztuki przetrwa epidemię, nie mam wątpliwości. Były już dużo trudniejsze okoliczności, które mogły go wykończyć i jakoś zawsze ta potrzeba bliskiego kontaktu międzyludzkiego wygrywała. Ale pytanie, czy przetrwają ją artyści jest już jak najbardziej zasadne. Trudno porównać sytuację gwiazdy telewizyjnej czy filmowej z sytuacją aktorów teatralnych, a już szczególnie tych bez etatów, uzależnionych od pojedynczych projektów, pracujących na umowach śmieciowych. Teatr to nie jest medium, na którym da się zarobić kokosy. Biorąc pod uwagę stres, konieczność ogromnego zaangażowania, narażanie się na częste kontuzje - to jest praca dla garstki zapaleńców. Jesteśmy trochę takimi rezerwatami epoki sprzed czasów produkcji fordowskiej. W świecie, w którym liczy się pośpiech i masowa reprodukcja, takie medium jak teatr, gdzie próby trwają kilka miesięcy, a granie spektakli wymaga co wieczór obecności dużej grupy osób "na żywo", wydaje się czymś kosztownym i ekstrawaganckim. Dlatego decydentom zwykle jest z teatrem nie po drodze. W sytuacji kryzysu to nieustanne niedoinwestowanie uwidacznia się jeszcze bardziej i to nas może mocno pokiereszować.

Zastanawiacie się z Pawłem Łysakiem z jakimi propozycjami wyjdziecie do publiczności po skończeniu przymusowej kwarantanny? W jakie sfery życia teraz Powszechny powinien "się wtrącać"? Czy dotychczasowy repertuar, bo nowe premiery przenieśliście na czerwiec, się aby nie zdezaktualizował?

- Nie chcę, żeby to zabrzmiało jakoś bezczelnie, ale nie planujemy nic zmieniać, ale iść nadal swoją obraną ścieżką. Żadna z naszych zaplanowanych premier nie wydaje mi się czymś niewłaściwym w stosunku do obecnych wydarzeń. Jeśli ktoś uważnie obserwował program Teatru Powszechnego w ostatnich latach, to wie, że bardzo dużo mówiliśmy o nadciągającej katastrofie - społecznej, ekologicznej, migracyjnej i konieczności przesterowania naszego myślenia z agresywnego kapitalizmu opartego na wyzysku i dominacji na bardziej wspólnotowe myślenie oparte na solidarności i trosce, z nacjonalizmu i egoizmu na otwarcie na świat i współpracę. Obecny kryzys zdrowotny jedynie uwidacznia te wszystkie tematy, pokazuje, że te nasze pesymistyczne często wizje nie były podszyte chęcią dowalenia i czarnowidztwem. Choćby nieduży, skromny spektakl "Jak ocalić świat na małej scenie?", czyli ostrzeżenie przed nadciągającą katastrofą ekologiczną, wybrzmiewa dziś chyba nawet mocniej niż w czasie premiery ponad rok temu, kiedy był to właściwie pierwszy w Polsce spektakl stawiający temat ekologii w perspektywie wprost politycznej. To samo jeśli chodzi o "Strach zżerać duszę" czy "Krzyczcie, Chiny!". Nagranie tego ostatniego spektaklu właśnie prezentujemy w ramach naszych działań online. Kilka miesięcy temu Michał Zadara zrealizował "Filmy z epoki smogu" w ramach festiwalu "Miasto Szczęśliwe". Mam nadzieję, że wkrótce wrócimy do Teatru i Árpád Schilling będzie mógł skończyć próby do "Dobrobytu" - nomen omen o odciętym od świata hotelu. A naszą kolejną premierą i wyrazem nadziei w nowe pokolenie będzie "Ronja, córka zbójnika" w reżyserii Anny Ilczuk - piękna opowieść o sile solidarności w obliczu niebezpieczeństwa, o obronie lasu, o wspólnocie. Mam nadzieję, że całe rodziny będą cieszyły się tym spektaklem. I że po miesiącach domowej kwarantanny nasi widzowie wrócą do nas ze swoimi dziećmi.

Jak sądzisz, czy w związku z tym, co się wydarzyło, będą musiały ulec przeobrażeniu modele funkcjonowania teatrów, a także organizacja całego życia teatralnego w naszym kraju? Łukasz Drewniak, teatr, który się pojawi po ewentualnym pokonaniu koronowirusa nazywa postpandemicznym. Być może - pisze - będzie to skrzyżowaniem teatru panicznego z teatrem postdramatycznym. Jak na to patrzysz? Pewnie teorii na ten temat będzie z dnia na dzień powstawało coraz więcej.

- Przede wszystkim myślę, że czeka nas wszystkich potężny kryzys finansowy. To mnie teraz najbardziej martwi i tego się boję, bo to się bardzo odbije na wszystkich sferach życia. Więc jeśli już, to będzie to nie tyle teatr, co rzeczywistość postpandemiczna. Pytanie, czy czeka nas globalna eskalacja różnego rodzaju konfliktów i egoizmów, czy też przemyślimy to jakoś i ważne staną się dla nas wartości współpracy, solidarności i troski? Bardzo boję się narastającego nacjonalizmu. Granice już są zamknięte, działa to jak rodzaj plemiennego egoizmu. Niby mamy sytuację epidemii, a kilka dni temu gejowski aktywista zmarł w wyniku pobicia. Dlaczego? Wcale przecież nie dlatego, że był chory. Ale dlatego, że był gejem. To jest nasza rzeczywistość i niewiele tu wskazuje na zmianę. Wszyscy teraz mówią o koronawirusie i ta perspektywa pełzającego stanu wyjątkowego i niesamowitego strachu sprawia, że zapominamy w jakim żyjemy państwie. Więc nie wydaje mi się, że zabije nas koronawirus, ale raczej nietolerancja i nienawiść. Jestem tuż po lekturze bardzo ciekawej książki Davida Runcimana pod wymownym tytułem "Jak kończy się demokracja", gdzie pisze on o coraz bardziej pokawałkowanym świecie, narastających nierównościach społecznych i frustracji, na której żeruje populizm. Najważniejszym wyzwaniem, przed którym stoi demokracja jest znalezienie sposobu na scalenie tego, co się rozpadło. Dlatego koronawirus jest sprawdzianem - albo rozwali demokrację doszczętnie i jedynie przyspieszy procesy, które narastały bardzo gwałtownie w ostatnich latach. Albo sprawi, że wszyscy się ockniemy i jednak zaczniemy scalać tę rzeczywistość, walczyć o jej nowy, sprawiedliwszy kształt.

Również teatrowi taka zmiana jest bardzo potrzebna. Przecież funkcjonujemy w atmosferze ciągłej presji i rywalizacji, walki o recenzje, wyjazdy, nagrody, rankingi. Jest to kompletnie absurdalne. Nikt nie ma czasu na zrobienie czegokolwiek porządnie, bo rzeczywistość pędzi, mody się zmieniają. Czas na przygotowanie spektakli ciągle się skraca, artyści często bywają nieprzygotowani do pracy, wszyscy pędzą od projektu do projektu. Dla mnie ogromną wartością ostatnich miesięcy była praca Krystiana Lupy nad "Capri", która trwała niemal rok. Postawił nam wszystkim ogromne wymagania, ale patrzenie na to, jak on sam jest przygotowany, jak spala się w każdym najdrobniejszym detalu, jak wciąż udoskonala kształt sceniczny, jak nie wybiera banalnych rozwiązań, tylko wciąż poszukuje - w czasach ogólnej bylejakości to było dla mnie ogromnie cenne przeżycie.

Również Łukasz Drewniak pisze, przywołując Twój Teatr Powszechny, "że w najbliższych sezonach tematy publicystyczne w ogóle na pewien czas znikną z celowników widzów - przynajmniej na tych większych scenach i w repertuarowych teatrach. Teatr Powszechny, Biennale i Komuna//Warszawa będą zapewne ten temat drążyć głęboko dla garstki świadomych, odpowiedzialnych widzów. Wyposzczony tłum pójdzie gdzie indziej". Czy rzeczywiście "brutalna rozrywka", jak powiedział Maciej Nowak, ma szansę zdominować nasz teatr po pandemii?

- A co to jest "brutalna rozrywka"? Może nasza "Klątwa" czy "Diabły" to jakieś formy tego gatunku? Jeśli tak, to ja akurat jestem fanem "brutalnej rozrywki", czyli inaczej mówiąc, różnych form teatru ludowego. Akurat w Teatrze Powszechnym staramy się zainteresować publiczność z różnych klas społecznych, nasze bilety nie są bardzo drogie, robimy dużo promocji. Staramy się budować spektakle tak, żeby zainteresowały każdego. To wydaje mi się najważniejsze zadanie - wyjście z elitarnej bańki. Teraz to szczególne ważne, bo obserwuję znajomych z branży teatralnej i widzę jak niektórzy wręcz onanizują się tą swoją kwarantanną, siedzeniem w domu i niby nudzeniem się, co oczywiście koniecznie trzeba przynajmniej kilka razy dziennie zakomunikować w mediach społecznościowych. To potworny egoizm. Wystarczy pomyśleć o pracownikach sklepów, firm kurierskich, pielęgniarkach - oni nie mają tego luksusu pozostania w domu. Niemal wszyscy z mojej najbliższej rodziny - moje rodzeństwo, moi teściowie - chodzą normalnie do pracy, nikt nie daje taryfy ulgowej. To jest ten wyposzczony tłum, który zdaniem Drewniaka po długim siedzeniu w domach pójdzie gdzie indziej, bo będzie miał dosyć poważnej rozmowy o rzeczywistości?

Wiem, że przylgnęła do nas łatka teatru, który zajmuje się "tematami publicystycznymi". Nie sądzę, że "Lawrence z Arabii", "Mein Kamf", "Bachantki" czy "Diabły" to spektakle publicystyczne, choć oczywiście wszystkie one próbują w uważny sposób analizować rzeczywistość. Ale myślę, że jednak mówią o tej rzeczywistości coś więcej niż można wyczytać w codziennych gazetach. Nasza publiczność uwielbia te spektakle, są widzowie, którzy przychodzą na dany tytuł po kilka razy. Nie sądzę, że prosta publicystyka przemawiałaby do nich aż tak bardzo. Jednak rzadko czytamy po kilka razy proste komunikaty gazetowe. Nawet teraz w czasie epidemii dostajemy mnóstwo maili z wyrazami wsparcia, ludzie piszą, że tęsknią za spotkaniem w teatrze i że to, co robimy jest dla nich ważne, że nasze spektakle zmieniły ich życie. Traktujemy to jako ogromną odpowiedzialność. Dlatego, szczerze mówiąc, prognozy Łukasza Drewniaka, który na kolanie zaplanował nam repertuar na kolejne sezony, jakoś niespecjalnie mnie obchodzą. Sytuacja jest tak nowa dla nas wszystkich, że apeluję, żeby również wszystkowiedzący zazwyczaj krytycy teatralni wykazali choć odrobinę pokory wobec tego, co się dzieje.

Jak sądzisz, kiedy spotkamy się znowu w żywym teatrze? I jaki on będzie? Mamy teraz dużo czasu na myślenie ale jak będzie w rzeczywistości?

- Nie odważę się powiedzieć, kiedy się znowu spotkamy w teatrze, ale ważne, żebyśmy wiedzieli, po co w ogóle chcemy się tam spotkać. Mam nadzieję, że obecne wydarzenia nas wzmocnią, bo one pokazują jak ważna jest możliwość wspólnego spotkania w tej dziwnej, wyizolowanej przestrzeni teatralnej. Nawet nie masz pojęcia jak za tym tęsknię, mimo że minęły tylko trzy tygodnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji