Artykuły

Łysek z pokładu Idy marzy o lataniu

"Łysek z pokładu Idy" Gustawa Morcinka w reż. Konrada Dworakowskiego w Śląskim Teatrze Lalki i Aktora Ateneum w Katowicach. Pisze Tadeusz Kornaś, członek Komisji Artystycznej VI Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej "Klasyka Żywa".

Trochę będzie ta recenzja sentymentalna, ale, cóż... "Łyska z pokładu Idy" Gustawa Morcinka pamiętam z czasów dziecięcych. Łagodna, a zarazem przejmująca historia pracującego w kopalni konia, który ślepnie, bo nigdy nie widzi dnia, który przyjaźni się ze swoim opiekunem; o myszce, która pewnie przez przypadek, być może w sianie, dostała się głęboko pod ziemię - tak bardzo utkwiła niegdyś w mojej dziecinnej pamięci, że wspomnienie zostało we mnie żywe do dzisiaj. Byłem więc niewdzięcznym widzem spektaklu Konrada Dworakowskiego, bo noszącym własne pielęgnowane uprzedzenia i wyobrażenia... Podwójnie niewdzięcznym - bo widzem dorosłym na dziecięcym spektaklu.

Maleńka scena katowickiego Teatru Ateneum zamieniona jest w szyb - widzimy przestrzeń u wejścia do kopalnianej windy. Proste zabiegi inscenizacyjne powodują, że oto raz jesteśmy przed drzwiami windy na powierzchni, a oto znów głęboko pod ziemią, na pokładzie Idy. Ta szara, niezmienna, pozbawiona jaskrawych i wyrazistych barw scenografia, kształtuje drobnym żartem poczucie dystansu. Bo po jednej stronie windy jest napis ostrzegawczy: "Uwaga szyb", a po drugiej, w podobnej estetyce napis: "Uwaga aktorzy". Zaś pod nim ostrzeżenie "Wysokie napięcie emocjonalne" (z obowiązkowym "piorunem" obok, ostrzegającym przed porażeniem).

Opowiadanie Gustawa Morcinka, powstało w 1933 roku. Choć mądrze odwołuje się do tajemniczych zakamarków dziecięcej fantazji, w zasadzie jest napisane z dużym poczuciem realizmu. Spektakl natomiast na wszystkich poziomach przełamuje realizm. Sceniczne opowiadanie Teatru Ateneum zmienia się ostatecznie w mityczną przypowieść z pouczeniem.

Łyska gra aktor, ubrany tak, jak pozostali górnicy, w kasku zaopatrzonym w lampę, flanelowej koszuli, zachowujący się jednak dziwnie, bojący się windy. Dopiero po chwili, ze słów pozostałych górników, także z tego, że daje się "przekupić" sianem, domyślamy się, a w końcu jesteśmy pewni, że Łysek jest koniem, który będzie ciągnął wagoniki w kopalni. I będzie to robił tak długo, jak długo będzie w stanie, czyli całe lata nie wyjedzie na powierzchnię. Ten zabieg "uczłowieczający" Łyska ma istotne konsekwencje nie tylko na początku, ale i w całym spektaklu. Łysek, jak młody początkujący pracownik, próbuje się wkupić w towarzystwo pozostałych górników. Zachowuje się jak człowiek, i tak postrzegany jest przez dzieci na widowni. Skrzywdzenie konia nie różni się więc emocjonalnie niczym od skrzywdzenia człowieka. Przyjaźń Kuboka (Grzegorz Eckert) z Łyskiem (Michał Skiba) jest naznaczona ludzką emocjonalnością. Ale też nakłada się na tę sytuację równie wyraziście oczywista przyjaźń i opieka człowieka nad koniem. Przyjaźń kulejącego opiekuna i jego łagodnego, zmyślnego podopiecznego.

Dworakowski wprowadza do swej teatralnej opowieści także kobiety. Ale ich byt sceniczny jest specyficzny, odmienny od górników. Pierwsza z nich to Barbórka (Marta Popławska), a druga - święta Barbara (Aleksandra Zawalska). Wiadomo - Barbara to patronka górników. Barbara i Barbórka mają więc prawo znaleźć się w kopalni. Barbórka, ubrana w śląski strój z wiankiem na głowie, z koralami na szyi - nawet kolorystycznie kontrastuje z burym światem kopalni. Nieskazitelnie biała koszula, jasna kwiaciasta spódnica i czerwony kubraczek wizualnie czynią ją postacią "nie z tego świata". Jest narratorem opowieści, myszką przebiegającą przez salę, Morcinkową Dorotką, która daje górnikom chleb dla konia... Ale jest przede wszystkim dobrym duchem kopalni, zadomowionym tutaj, przeczuwanym przez górników. Marta Popławska z wielką swobodą, uśmiechem krząta się po kopalni (po scenie i widowni). Inaczej święta Barbara. Już wchodząc, widzowie natykają się na stojącą za ostatnim rzędem ogromną czarną rzeźbę świętej - jakby wyciosaną z kamiennej bryły węgla, dzierżącą wielki miecz i kielich, ubraną w ciężką suknię i opończę, z koroną na głowie. O ile Barbórka wydaje się radosna i rezolutna, to rzeźba świętej Barbary jest potężna, czarna i hieratyczna.

I nagle - gdy przychodzi w kopalni zagrożenie - ta figura świętej Barbary zaczyna śpiewać. Okazuje się, że wewnątrz "rzeźby" była aktorka, w czarnym stroju, z czarną twarzą. Piosenki do spektaklu napisał sam reżyser. Ta pierwsza, śpiewana przez świętą Barbarę, jest trochę mroczna, poważna, potężniejąca. Święta Barbara przedstawia się najpierw jako "oddech ciemności". Ale kończy tak:

Jeśli jednak w chwili niedoli

Wargi Twoje litanią gorące

Będą do mnie żarliwie się modlić

To zaufaj mi zobaczysz słońce

Myśl o mnie gdy w głąb ziemi schodzisz

Santa Barbara - wołaj - Ora pro nobis!

Gdy święta, jak duch, wychodzi z rzeźby, okazuje się, że ubrana jest w obcisły skórzany strój, a na głowie ma dredy. Choć wyzwolona z ciężkiej powłoki, wciąż zachowuje hieratyczność, niedostępność, powagę. Ale zarazem ta i kolejne piosenki (pieśni) są w zaskakującej muzycznie konwencji. Aktorka jest czarna, ma splecione kosmyki włosów, świetnie śpiewa negro spiritual z bluesowym akcentem... Moje skojarzenie było oczywiste: dlaczego nie?, może to ma sens, przecież Śląsk to stolica polskiego bluesa.

Wracając jednak od skojarzeń do spektaklu... Katowicki Teatr Ateneum to teatr lalkowy. Większość spektaklu jednak toczy się w żywym planie. Ale kilka scen wyłamie się z tej konwencji. Okażą się przez to bardzo wyraziste. W pewnym momencie, gdy Łysek śni, światło się wyciemnia, a na scenie pojawia się ekspresyjna duża drewniana figura konia - schematyczna, uproszczona. Aktorzy animują nogi, głowę, ogon. Łysek szczęśliwy biegnie, leci...

W innej scenie w wąskich szczelinach - jakby tunelach - pojawią się małe figurki koni. Zagubione w ciemnych korytarzach pod powierzchnią.

Dworakowski nie jest wierny tekstowi Morcinka - ostatecznie ujmuje historię Łyska we własne, dodane do adaptacji komentarze, dodaje postaci... Łysek z Teatru Ateneum zastanawia się w dopisanym mu monologu nad swą dolą. Czemu nie został napisany przez swojego autora jako szczęśliwy koń, biegający swobodnie po stepach, czy dosiadany przez Indian lub rycerzy? Albo prosty konik, skubiący bez trosk trawę? Dlaczego został napisany tak, tu - w kopalni ciągnący wagoniki i tracący wzrok?

W spektaklu nieco zmienione jest też zakończenie. Kubok chce dynamitem wysadzić dla Łyska przejście, które jest teraz zbyt ciasne dla konia. Chce, by dzięki temu można go było wywieźć na powierzchnię. Przywalonego po nieszczęśliwym wybuchu Kuboka ratuje Łysek, wyciągając go zębami spod zawału. Ostatecznie dzięki temu Łysek wyjedzie windą na powierzchnię, a wszyscy aktorzy zaśpiewają o lepszym świecie pełnym słońca.

Ten skromny spektakl aktorsko zagrany jest bardzo dobrze, bez szarży, chciałoby się powiedzieć - pokornie. Mężczyźni operują prostymi, wyrazistymi i nieco stylizowanymi środkami gry. Kontrast z żywiołową, ruchliwą grą Barbórki- także z jej strojem - buduje pełen fantazji ciekawy świat sceniczny. A pokazane w planie lalkowym marzenia konia mocno uruchamiają nie tylko dziecięcą wyobraźnię.

Na koniec wypada napisać dwa słowa o dziecięcej widowni. Wiadomo, że widowiska teatru lalek są oceniane bezwzględnie, bo dzieciaki niełatwo zaangażować w świat, który nie polega tylko na zabawie, który dotyka spraw trudnych, niesprawiedliwości, bólu - jak w tym spektaklu. Każdy fałsz może spowodować utratę ich uwagi. Podczas przedstawienia, na którym byłem, dzieci siedziały zaczarowane wykreowanym światem. Piosenki pozwalały na oddech - a potem dzieciaki znów patrzyły na smutną historię, ale opowiedzianą tak pogodnie i mądrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji