Artykuły

Wędrówka z Lechem Raczakiem

"Zona" w reż. Lecha Raczaka, z Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, podczas 14. MFT Malta. Pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej-Poznań.

Nie szłam do Stalkera Andrieja Tarkowskiego. Umówiłam się ze Stalkerem Lecha Raczaka. Długo czekałam na to spotkanie. Minęliśmy się? Chyba jednak nie.

To świetna przestrzeń: jeden z opuszczonych budynków starej rzeźni. Wysoka hala z nadtłuczonymi oknami, z farbą, która się łuszczy tworząc abstrakcyjne rysunki, z zapachem stęchłej starości nie do podrobienia, z autentycznie mroczną, podejrzaną atmosferą. Z jaskółkami, które piskliwie się nawołują pod sufitem, z deszczem walącym z impetem w dach i potęgującym klimat dziwności tego miejsca: zamkniętego i otwartego jednocześnie. Zakmniętego przed światem. Otwartego na zaświat.

Wpisuje się w nie doskonale obskurny pokój Stalkera (trzeba mocno odwrócić głowę w bok, żeby do niego zajrzeć), w którym rozegra się pierwsza scena. Jego żona jest zła, a może bardziej się boi, bo on znowu idzie w tę swoją wyprawę do zony, gdzie jest przewodnikiem dla ludzi szukających szczęścia, spełnienia, ostatecznej odpowiedzi.

Wpisuje się w to miejsce i sama zona - jest jego niezbywalną częścią: w kolorze, fakturze, rysunku. Gra ją odrealniona ściana budynku, leżąca płasko na ziemi, sugerująca istnienie jakiegos dziwnego, dodatkowego wymiaru.

Tu się może zdarzyć coś niezwykłego. Tu się powinno zdarzyć coś niezwykłego. Tu się musi zdarzyć coś niezwykłego. Ale się... nie zdarza.

Dlaczego? Mam poczucie, że jest coś sztucznego w grze aktorów: jakby weszli tu prosto z desek tradycyjnego teatru, gdzie wypowiada się kwestie, przemawia, a nie rozmawia ze sobą. Sam Stalker oraz jego klienci - Profesor i Piszarz - są jak wycięci z papieru, niewiarygodni, wtłoczeni w umowną rzeczywistość na siłę.

Mam poczucie, że jest coś sztucznego, w samej sutuacji wędrowania po zonie. Że wysiłek otwierania kolejnych okien, drzwi, omijania miejsc niezbezpiecznych, zastygania bez ruchu na wyobrażonymi przepaściami jest grany nieudolnie. Że nie udało się znaleźć teatralnego sposobu na realne bycie w nierealnym świecie, na nierealne bycie w realnym świecie. Że siła ciążenia wzięła górę nad siłą wyobraźni.

Mimo to idę wzrokiem i myślą za trzema facetami. Idę do komnaty szczęścia. Widzę strzały-kwiaty, które - rzucane przez Stalkera - wyznaczają kolejne punkty wędrówki. Słyszę telefoniczną rozmowę z której ma wynikać, że Profesor przed tą wyprawą spalił za sobą wszystkie mosty. Skupiam się na lęku Pisarza, który każe ciągnąć losy przed wejściem do jednego z tuneli....

Aż dochodzimy do końca. Do tego miejsca, gdzie ma się okazać, że nie isnieje żadna racjonalna odpowiedź. Że trzeba uwierzyć.

To miejsce jest na wyciągnięcie ręki. Aktorzy, którzy szli tu z końca teatralnego świata, stoją teraz z nami oko w oko. Możemy ich niemal dotknąć.

Będzie jeszcze finał w pokoju Stalkera. Pęknie butelka mleka i żarówka... Wystarczy, że popatrzy córeczka Stalkera i trzask!

Będzie jeszcze ostatnie zdanie jego żony. - Nigdy nie żałowałam, że za nim poszłam. Koniec.

Tylko tyle? - myślę, kiedy zapalalają się światła nad widownią. Dlaczego tylko tyle? I nagle zaczynam się czuć, jak w komnacie spełniania życzeń. Nie tych, które jesteśmy skłonni wypowiedzieć głośno, ale tych schowanych głęboko. Czego chciałam od Stalkera? Żeby był objawieniem? Arcydziełem? Iluminacją? Tak mi się wydawało. A co dostałam? Poczucie, że nigdy nie żałowałam teatralnych wędrówek, w których przewodnikiem był Lech Raczak. Tej też nie żałuję. Choć to teatralnie tylko tyle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji