Artykuły

Dom

"Wykapany zięć" Krzysztofa Kędziory w reż. Pawła Szkotaka w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Michał Mizera, członek Komisji Artystycznej 26. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Pełna widownia. Wyczuwalny dobry nastrój. Hit szykowany na najbliższego Sylwestra, już nie można dostać biletów. Teatr Powszechny w Łodzi korzysta z przywileju sięgania po teksty nagrodzone w organizowanym przez siebie Ogólnopolskim konkursie na napisanie współczesnej polskiej komedii "Komediopisanie". W V edycji tego konkursu, przeprowadzonej w 2017 roku, laury otrzymała komedia Krzysztofa Kędziory "Wykapany zięć". Autor, doświadczony dziennikarz, zadebiutował tym tekstem jako dramatopisarz.

Współczesna polska rodzina. Państwo Biernaccy. Mieszkanie w blokowisku. Tata z kłopotami w pracy, nie nadążający za postępem technologicznym. Mama zajęta sobą, nie potrafiąca nawiązać żadnej głębszej relacji z pozostałymi krewnymi. Oboje w kryzysie wieku średniego. Babcia, która robi niezapowiedziany nalot i przejmuje stery rządów. Zakochana córka (już dwa tygodnie, więc to coś poważnego). Absztyfikant na wysokim stanowisku i równie wysoką pensją. Czas zatem na pierwsze spotkanie narzeczonych w rodzinnym mieszkaniu przyszłej panny młodej. Do tego przymilny cieć, w rzeczywistości menda, nękający (jak się okaże w finale) domowników anonimowymi telefonami. Do złudzenia przypominający Edwarda Prokopa (następcę legendarnego Popiołka) z zapomnianego już trochę serialu "Dom" Jana Łomnickiego.

Autor niewątpliwie zna podstawowe składniki dobrze skrojonej farsy. Dynamiczna akcja, nieprawdopodobne i niespodziewane zwroty akcji, qui pro quo, suspens, rytm i błyskawiczne riposty. Oczywiście alkohol. Oczywiście nagłe wezwania, wejścia i wyjścia. Oczywiście słowne pojedynki i przejęzyczenia. Komizm sytuacyjny wynikający najczęściej z jawnych wad bohaterów. I wreszcie bohaterowie: tacy jak my. Z kogo śmiejecie? Znamy odpowiedź na to pytanie.

Tyle wzorzec. Komedia Kędziory co rusz utyka jednak w płynnej realizacji tego wzorca, skręcając w stronę a to dziennikarskiego reportażu, a to współczesnego moralitetu, jakby nie tempo i rytm było wartością najcenniejszą do utrzymania w farsie, a realność postaci i świata przedstawionego. Tam, gdzie autor wygasza dobrze z początku rozpędzony farsowy mechanizm, wkrada się nachalny gorzko-słodki portret współczesnej rodziny. Koncept zabawy rymowankami na temat imion dzwoniących do mieszkania osób - naprawdę przedni, ale trzeba by ręki Stanisława Barańczaka, a jeszcze lepiej Sławomira Mrożka, by naprawdę śmieszyły, a zarazem były proste do zapamiętania i powtórzenia po spektaklu.

Z tych mankamentów doskonale bodaj zdawał sobie sprawę Paweł Szkotak, reżyser przedstawienia, który wyraźnie szukał formy odrealniającej akcję utworu. Stąd jazda windą za pomocą przesuwanego palca po papierowej makiecie bloku, stąd parkowanie minisamochodzikami na parkingu pod blokiem, stąd niepodłączony do sieci stacjonarny telefon z wiszącym kablem, stąd otwierająca przedstawienie rewia rajstop zakładanych i zmienianych wielokrotnie w trakcie rozmowy.

Reżyser sprytnie poprowadził także aktorów, balansując między obyczajowymi i psychologicznymi grepsami czy minami a czysto formalnym, obsesyjnym wykonywaniem codziennych rytualnych czynności, schematów od dawna powtarzanych, więc i z automatyczną rutyną beznamiętnie reprodukowanych. Może nawet szkoda, że całość nie poszła w stronę tego absurdalnego formalnego automatyzmu, rodem z Marka Koterskiego czy jakiejś współczesnej wersji komedii dell'arte, którą w ten sposób ożywiają na przykład Paolo Rossi czy Tony Servillo. Tam bowiem, gdzie aktorzy skupiają się na precyzyjnym wykonaniu owych "robotycznych" zadań aktorskich - bywają naprawdę intrygujący i przykuwający uwagę. Tam zaś, gdzie ratują się tanim psychologizmem, wywracaniem oczu i westchnieniami - zwyczajnie banalni.

Tę formalną stronę przedstawienia udatnie wzmacnia oryginalnie pomyślana przestrzeń przez scenografa Damiana Styrnę, również łącząca absurd czy nawet groteskę (papierowe makiety bloku, parking, samochody) z realizmem (współczesny salon dorobkiewiczów bez gustu). Podobną funkcję pełnią również komputerowe animacje Damiana i Eliasza Styrnów, im bardziej abstrakcyjne, tym ciekawsze i lepiej przystające do klimatu rodzinnej farsy zaprojektowanej przez autora. Świetnie dobrane przez Bożenę Ślagę-Śmierzyńską kostiumy (o co niełatwo przy stereotypowym ujęciu postaci) wzmacniały jednakowoż - i tak ciężki i ciążący - realizm mieszkania portretowanej rodziny. Oryginalna muzyka Łukasza Matuszczyka mogła jeszcze bardziej wspomóc formalną stronę przedstawienia, czemu na przeszkodzie stały też wykonywane w roli przerywników (farsa z przerywnikami? Samobójstwo!) songi i rockowe ballady. Miały one zapewne pełnić funkcję przejmującego komentarza do przemian obyczajowych, społecznych, i właśnie rodzinnych. I pełniłyby, gdyby zostały wykonane bez fałszów i z charyzmą choć zbliżoną do dobrze znanych i rozpoznawanych oryginałów.

To bodaj grzech pierworodny tego przedstawienia: próba połączenia absurdu z realizmem. Jedno zjada drugie, niwelując wzajemnie swoje sceniczne osiągnięcia. Ni to farsa, ni to moralitet. Przez to uporczywe trzymanie się obu sposobów opowiadania jednej historii całość zatrzymuje się w rozkroku, w gruncie rzeczy konfundując odbiorcę, czy ma się przestawić na kanał farsowy, czy kanał tonu "małego realizmu", czy kanał tonu serio. Tym bardziej nie wybrzmiewa finał, w tekście gorzko-słodki, a w przedstawieniu zupełnie niezrozumiały jako wizja nagłego odwrócenia ról i rodzinnego happy endu, rodem z życzeniowych wizji, które często wszyscy uprawiamy w nadziei na lepsze jutro.

Tytuł, ocierający się z jednej strony o żartobliwą, niemal ironiczną grę z powiedzeniami typu "wykapany tata", "wykapana mama", z drugiej - o obsceniczne, niemalże wulgarne skojarzenia ze sposobem "płodzenia". Zaprawdę, trudno o dobrze spłodzonego zięcia. Zwłaszcza w rodzinie, której wszyscy bez wyjątku członkowie są "wykapani".

Tekst bowiem w gruncie rzeczy nie jest śmieszny, ponieważ jego wymowa jest poważna. Jak na dłoni ukazuje bowiem wszystkie słabości pogrążonej w kryzysie rodziny jako "podstawowej komórki społecznej". Zbyt wielkie oczekiwania wobec tej instytucji zdają się wiązać w toksyczne relacje nawet największych jej zwolenników. I to także najbardziej nie śmieszyło w przedstawieniu Pawła Szkotaka. I to też wybrzmiało najbardziej współcześnie.

Zastanawiam się, czy nazwisko głównych bohaterów nie jest imieniem znaczącym...

Krzysztof Kędziora WYKAPANY ZIĘĆ. Reżyseria: Paweł Szkotak, scenografia i animacja: Damian Styrna, kostiumy: Bożena Ślaga-Śmierzyńska, muzyka: Łukasz Matuszyk, multimedia/animacje: Eliasz Styrna. Prapremiera w Teatrze Powszechnym w Łodzi 21 września 2019.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji