Artykuły

Z fredrowskim błogosławieństwem

"Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba". A wolą nieba jest widocznie, by polskie teatry w środowiskach robotniczych zaczynały się pod auspicjami hrabiego Fredry. Na inauguracji stałego teatru dramatycznego w Wałbrzychu prof. Jerzy Falenciak nie przypadkiem mógł przypomnieć Jaraczowskie Ateneum. Podejmując w roku 1830 swą artystyczną pracę wśród warszawskich kolejarzy Stefan Jaracz również zaczął od "Zemsty". Dobry to był początek. I w Wałbrzychu, w roku 1964, też całkiem dobrze się zaczęło.

Dwie są bowiem drogi nawiązania kontaktu z widzem, dla którego uczęszczanie do teatru nie jest jeszcze oczywistym nawykiem. Albo pozyskać go "jaskrawą nowością", co Boy-Żeleński np. uważał za drogę łatwiejszą, albo zaprosić go na sceniczne spotkanie z klasycznym tekstem literatury narodowej, znanym mu zapewne z lektury szkolnej, wracającym doń raz po raz w potocznym już porzekadle (jak ta "wola nieba"), ale nie sprawdzonym jeszcze w osobistym odbiorze z ust żywego aktora, z plastycznie. ukonkretnionego obrazu, z odświętnie przeżytego wieczoru teatralnego.

Tym lepiej więc, że na to pierwsze spotkanie wybrano utwór nie tylko wartościowy i "uświęcony" tradycją literacką i teatralną, ale w dodatku lekki, komiczny, zabawny. Reakcja, z jaką publiczność wałbrzyska przyjęła tę pierwszą premierę swego teatru, świadczyła o trafności inauguracyjnego wyboru i - co ważniejsze - o szczęśliwym znalezieniu scenicznego dlań kształtu.

Nie w każdym wprawdzie momencie przedstawienie miało dostatecznie wartki rytm i tempo, nie zawsze umiano mu nadać tok przyjętego za motyw wiążący poloneza, chwilami nawet ów łączący poszczególne sceny polonez i oparte na nim pantomimki stanowiły raczej dziury niż "plomby" w spektaklu, całość jednak miała tyle przynajmniej wdzięku, by pozyskać nowemu teatrowi zaufanie i sympatię widowni.

Istotna w tym zasługa scenografii Wandy Czaplanki, która nie tylko ułatwiła reżyserowi naturalne rozmieszczenie poszczególnych planów akcji (sceny w domu Rejenta - z murarzami, Papkinem, Wacławem i Podstoliną - umieszczone na wyższej kondygnacji niż sceny u Cześnika), ale przede wszystkim dala widowisku piękną, wesołą i pogodną oprawę kolorystyczną, odziała aktorów w dowcipnie przemyślane i zręcznie stylizowane kostiumy.

Od strony aktorskiej, sukces, przedstawieniu zapewnili zwłaszcza artyści starsi. Adam Cyprian w roli Cześnika Raptusiewicza nie był wprawdzie daleko od niebezpiecznej granicy szarży, ale mimo to budził uznanie świadomym nawiązywaniem do najlepszych tradycji tej dominującej w całym utworze roli, panując nad jej niewątpliwymi trudnościami i zasłużenie zdobywając w efekcie kilkukrotny poklask przy otwartej kurtynie.

Wstrzemięźliwiej rolę Rejenta Milczka potraktował Józef Powojewski. Nie akcentował zbytnio ani fałszywej pobożności swego bohatera, co często stanowi główny motyw innych ujęć tej roli, ani też nie przydawał postaci cech demonizmu, co także ma na naszych scenach już dość bogatą tradycję. Pozostając bez tych przerysowań wierny tekstowi Fredry nakreślił sylwetkę pełną i wyrazistą, podejmując niemal równorzędny duet z Cześnikiem.

Spośród aktorów młodszych dwaj stanowili również rzeczywiste atuty przedstawienia. Henryk Dłużyński - szczególnie w drugiej połowie spektaklu, kiedy wszystko nabrało większej swobody i werwy - zbudował pełnowymiarową, komiczną a jednocześnie budzącą chwilami współczucie postać "żołnierza-samochwała" Papkina. Aktor ten operuje na tyle wielostronnym warsztatem środków wyrazu, że można mu wróżyć jeszcze niejeden sukces na wałbrzyskiej scenie.

Na pewno też wraził się w pamięć widzów powiernik Cześnika Dyndalski w interpretacji Jerzego Braszki. "Murowany" epizod pisania rzekomego listu Klary do Wacława pod dyktando Cześnika nie zawiódł tu również, co jest oczywiście zasługą nie tylko uroczego tekstu Fredry, ale i wykonania przez obydwu partnerów.

Swobodnie, choć może zbyt "współcześnie", bo w typie raczej jawnej kokoty niż bardziej finezyjnej łowczyni szlacheckich mariaży, rolę Podstoliny zagrała Barbara Łukaszewska. Natomiast tradycyjnie już uważane za niewdzięczne postacie Klary i Wacława i tym razem niestety nie znalazły właściwych interpretatorów. Wacław Wiesława Ostrowskiego był dość swobodny, ale bez stylu (raczej chłopak z Technikum Mechanicznego niż ze szlacheckiego dworku), a Zdzisława Bielecka w roli Klary recytowała swój tekst jak zadanie na lekcji polskiego.

Wiele jednak z tych usterek tuszowała sprawna reżyseria Bronisława Orlicza, który w obrazie całości dążył - jak się zdaje - do możliwie zręcznego wyzyskania i połączenia najlepiej sprawdzonych tradycji inscenizacyjnych "Zemsty", w ostatecznym rachunku wychodząc z tej próby klasyki z honorem.

Teatrowi górniczego Wałbrzycha Fredro z wrocławskiego pomnika udziela swego hrabiowskiego błogosławieństwa. Recenzent skromnie się przyłącza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji