Artykuły

Dziesięć obrazów z lasu

"Leśni. Apokryf" Agnieszki Wolny-Hamkało wg Tadeusza Różewicza w reż. Marty Streker w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Hubert Michalak w portalu Teatrologia.info.

Już plakat zapowiadający pierwszą premierę sezonu we wrocławskim Teatrze Polskim sugeruje, że nie czeka nas oswojona, heroiczna opowieść o wojennych herosach i żarliwej obronie patriotyzmu. Na plakacie widnieje oparta o drzewo, wymięta polska flaga, obok niej, na ziemi, w krzakach, wala się druga flaga. Całość została wzięta w kolista ramę - zupełnie jak zdjęcie profilowe na Facebooku. Potencjał powagi został podważony kompromitacją symboliki narodowej, całość zaś przyprawiono szczyptą goryczy. Fotografia na plakacie ma charakter memogenny, wygląda jak materiał gotowy do rzucenia na żer złośliwym użytkownikom mediów społecznościowych.

Z uwagi na kłopoty z prawami do inscenizacji Różewiczowskiego "Do piachu" Marta Streker (reżyseria) i Agnieszka Wolny-Hamkało (dramaturgia) postanowiły zbudować cover utworów poety i dramatopisarza (stąd "apokryf" w tytule przedstawienia). Zachowując atmosferę utworów Tadeusza Różewicza wzięły na warsztat jego surowy język i nastrój małych próz tworząc autonomiczny utwór. Powołały do scenicznego życia grupę ni to znudzonych, ni to zblazowanych mężczyzn, którzy postanawiają odbyć/przeżyć rekonstrukcję życia i działalności partyzantów wojennych. Szybko jednak okazuje się, że w rekonstrukcji ważne będzie nie tyle machanie flagą i odważne nacieranie na wrogie wojska, co czekanie, marazm i Beckettowskie z ducha niedzianie się.

Kolejne obrazy (jest ich w sumie dziesięć) tylko do pewnego stopnia składają się w opowieść o postaciach. Optyka rekonstrukcji i charakterystycznego dla niej zapośredniczenia szybko ulega wyczerpaniu. Mimo obecności multimediów i zaczerpniętych z Brechtowskiej estetyki napisów anonsujących kolejne obrazy, szybko zapominamy, że sceniczny świat jest odtworzeniem. Ta warstwa fikcji zostaje zatarta na rzecz piekielnego marazmu oraz tonięcia w dialogach, które nie posuwają akcji do przodu i z rzadka tylko uzupełniają obraz bohaterów. Bo też nie o dramaturgiczny rozwój wypadków, wartką akcję czy pasjonujące charakterystyki postaci tutaj chodzi.

Tym, co wydaje się interesować reżyserkę i dramaturżkę/dramatopisarkę (jak podał w jednej z rozmów Krzysztof Kopka, pełnomocnik artystyczny Teatru Polskiego we Wrocławiu, 45% tekstu scenariusza to twórczość Wolny-Hamkało) jest zawiedziona nadzieja, żołnierskie niespełnienie i rekonstrukcja tak wierna, że aż równie nieudana co oryginał. Leśni ludzie śmierdzą, czekają w okopach sami nie wiedzą na co, nudzą się, kłócą, męczą ze sobą. Nudzi ich ciągłe jedzenie grochówki, trapią problemy żołądkowe, dręczą wspomnienia, niepokoi brak perspektywy. Co się wydarzy po wyjściu z lasu? Czy i kto pociągnie ich do odpowiedzialności? I za jakie czyny?

Przedstawienie, idąc za myślą Różewicza z jego opowiadań partyzanckich, odbrązawia żołnierskie rzemiosło i wskazuje jego ciemną, niechętnie przywoływaną stronę. Mężczyźni budują wspólnotę w oparciu o trudne, niezdrowe emocje i stany psychiczne: wśród rekonstruktorów pojawia się zbiorowa i indywidualna degradacja, poniżenie i samoponiżanie, wzajemna niechęć. Kłębowisko to opiera się na upartym, absurdalnym trwaniu. Ku czemu jest to trwanie i jaki jest jego wektor - na te wątpliwości przedstawienie nie daje odpowiedzi. Przeciwnie, kolejne sceny rozgrzebujące sytuację, w jakiej znaleźli się bohaterowie, zostawiają widza z coraz wyraźniej widocznym brakiem odpowiedzi.

Nawet działania graniczne, jak publiczne upokorzenie i zabójstwo Niemca (Edwin Petrykat) czy spotkanie z pochodzącym z innej rzeczywistości Ułanem (Michał Opaliński) nie stają się punktami zwrotnymi, nie przynoszą zmiany czy chociażby szczątkowego efektu katartycznego. Leśni tkwią w swojej norze, przestrzeni prowizorycznej, która może być równie dobrze ołtarzem polowym jak latryną (scenografia: Anna Trzpis McLean) i jak bohaterowie "Czekając na Godota" nie ruszają się stamtąd. Wszelki ruch w warunkach partyzantki jest pozorny. W oczekujących na trudno powiedzieć co postaciach zgasły płomień i potrzeba walki, wojna ich już nie dotyczy, bo toczy się gdzie indziej, a katalog potrzeb bohaterów został zredukowany do tych najbardziej podstawowych. Wydaje się wręcz, jakby aktorzy tworzyli zbiorową rolę opartą przede wszystkim na implozji postaci, ich niechęci i rozpaczy tak głębokiej, że poza nią nie ma już niczego.

Łatwo można odnieść sceniczną metaforę do niestabilnej kondycji wrocławskiego Teatru Polskiego. Kłopoty z premierą przedstawienia i wzajemne upublicznione oskarżenia Streker i Kopki dodatkowo podpowiadają, że taki odbiór byłby uprawomocniony. Wyczerpany oddział rekonstrukcjonistów jako echo zakulisowych sytuacji w Polskim to jednak tylko jedna z możliwości interpretacyjnych, interesująca, ale nie wyczerpująca. Impas, w jakim znaleźli się bohaterowie, mógłby być równie dobrze rodzajem diagnozy społecznej czy próbą uchwycenia nastrojów żołnierzy-partyzantów w ogólności. Spektakl wydaje się gotowy, by unieść takie i inne odczytania.

Jednak w samej mechanice przedstawienia tkwi coś co sprawia, że ogląda się je z rosnącym znużeniem. W miarę trwania niewiele się w nim zmienia, uwaga widza jest stale rozpraszana - i mimo wielkiej pracy aktorów ze sceny wieje nudą. Trudno przywiązać się do konkretnych bohaterów, nie sposób zatem przejąć się ich losem. Niewątpliwie szlachetny zamysł nie wystarczył w momencie, w którym zabrakło tężejącej przez całe przedstawienie struny, na której wszystko by zawisło, paliwa na utrzymanie napięcia. Kataklizm wojny pokazany za pośrednictwem wydrążonych bohaterów scenicznych wybrzmiałby równie skutecznie (a może i bardziej) w bardziej skondensowanej, zwartej formie. W prapremierowym kształcie jednak trudno było oprzeć się wrażeniu, że oglądamy spektakl zgrany, pozbawiony energii, niezamierzenie implodujący i zużyty. Siła pomysłów Różewicza i Wolny-Hamkało, praca aktorska, scenografia - wszystko wydawało się pozbawione impetu, uładzone, wyślizgane.

Nie miejsce tu na spekulowanie o powodach takiej właśnie energii prapremierowego pokazu. Szkoda jednak, że to, co mogło być w nim żywe - wojna jako śmietnisko, potwór przeżuwający i z pogardą wypluwający żołnierza - zostało osłabione przedziwną atmosferą spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji