Artykuły

"Bogi i ludzie szaleją"

W Alliansie dziś nowina arcyważna, jeśli prawdziwa, że Cesarz ukazem wszystkich chłopów w Rosji wolnością obdarował. W Lizbonie rewolucja panią. W Hiszpanii znów się zaczyna. We Włoszech pod popiołem się skrzy. Śmierć papieża stany papieskie usposobiła do ruchu. Już zamordowano pułkownika w Bolonii. Hrabiowie, co stracili 4800 dusz, wciąż się tędy snują. Dobrze, żeś teraz w St. Assize. Bóg wie, co tu wypaść może, ale cokolwiek wypadłoby Twoja willa broniona będzie przeze mnie i Cousina do tchu ostatniego..."

To z listu do Delfiny Potockiej, W czerwcu 1846, z Nicei. A w tydzień później: "Oba kufry białe kazałem otworzyć i przewietrzyć. W jednym z nich już mola paskudnego na flaneli siedzącego znalazłem, (...) Ojciec mi donosi, że wszystkie dobra czynszować zacznie, co z połowę intraty na kilka lat zabierze. Cesarz wyjechał 9 czerwca. Myśl o mnie. Spytaj się Boga, niech. Ci prawdę objawi, czy jest chwilka dnia taka, w której bym nie myślał o Tobie lub o dobru Twojem. Gdy umrę, nikt już takiego przywiązania, jak moje było de Ciebie, nie znajdzie na tym coraz inakszym świecie. Kocham Cię, kocham, kocham, o ile duch, śmierć przejść jeszcze mający, kochać zdolen i mocen. A kiedyś kochać Cię będę jak Anioł..."

I znowu w dwa tygodnie później: "Czy my nic męczenniki Epoki? Czy obraz tysiąców na tysiącach krzyżów, widziany kiedyś we śnie, pod Danta przewodnictwem, nie prawdziwy co do joty? Z rozpaczy i bólu głupstwa nasze, a z głupstw gorszy ból i rozpacz, konieczne, żmij zawracające koło, ognia koło piekielnego. I z tego składać się będzie żywot nasz! Okropne! Dwa dni przebyłem w niesłychanych mękach. Dziś trochę mi zęby mniej dokuczają. (...) Wczoraj był chrzest, August trzymał. Piękny obrząd, ale powinien by krótszym być. Znaczenie tego Sakramentu to idealne odzwierzęcenie człowieka przez przyjęcie go do uczestnictwa objawienia Chrystusowego. (...) Dom Twój tylko i ogród przywiązują mnie do siebie. O nie dbam, troszczę się, myślę o nich, marzę nad niemi. Zresztą świat jako wielki okropnym mi () Kiedy Pawełkom paszportu odmawia ja. mogą go i innym odmówić. (...) Powiadam Ci okropnie, nieopisanie okropnie mi! W każdej chwili zapadam. Z chwili w chwilę przemienia się we mnie i stan ciała i Ducha. Nigdy już apetytu. Nigdy chęci do cygorów. (...) W buncie ciągłym, bez miary, bez wytchnienia jestem przeciwko wszystkiemu, co mnie otacza, co jest, co będzie, jako Polak, jako człowiek, jako serce, jako umysł. Niczemu nie sprzyjam, o nic nie dbam, niczemu nie błogosławię. Wszystko mi sprzecznem, rozdzierającem, wszystko trucizną. Każda chwila mi kielichem trucizny. Przekwasiło się wszystko we mnie, wszystko! Każda noc księżycowa mnie zarzyna. (...) Modliłem się długo, wczoraj w kapliczce, przed grobem. Owoców nie jedz, proszę Cię..."

Po krakowskiej premierze Irydiona wróciłem do hotelu i sięgnąłem do tekstu. Chciałem sprawdzić swoje wrażenia. Irydion w teatrze zabrzmiał mi nagle i niespodziewanie tonem bardzo znajomym i współczesnym. Coś z Ciemności Andrzejewskiego, trochę Camusa, całe zdania z Zawieyskiego, coś z kartek Adolfa Rudnickiego. Zacząłem czytać. Ale lektura dramatu wkrótce mnie zmuliła. Odnajdywałem dalej ten sam ton, ale jak gdyby w stanie rozrzedzonym. Teatr był gęstszy, wycisnął z tekstu całą współczesność. Miałem ze sobą drugi tom listów Krasińskiego do Delfiny. Odłożyłem dramat i utonąłem w tych listach do rana. Cały Irydion mi się nagle odmetaforyzował. Aż do końca.

"Tylko proszę Cię, nie próbuj sekwanować pod St. Assize. W szkole w Paryża, ile zechcesz, to niezawodnie Ci na zdrowiu dobrem będzie, a po wtóre rozerwie, zajmie, zabawi, więc i powtórnie zdrowia przymnoży, ale w Sekwanie stój! na to nie pozwałam, zakazuję pod najsroiszemi kary! Nie wiesz, co woda biegnąca, jak trudno, choć wolną się wydaje, ją przecinać lub upłynąwszy z nią kilka kroków, wstecz obrócić. Proszę Cię takiego szaleństwa, a mnie smutku śmiertelnego nie rób. (...) Teraz przestań na nauczeniu się w szkole. A pamiętaj, że nikt. materialnie nie pływa, jedno przez wiarę moralną dochodzi. możności utrzymania się na wodzie..."

I jeszcze z tego samego lipca-1848 roku:

"Mój Boże, co to za świat, coraz bardziej na podobieństwo romansów. A koleje żelazne zaczynają się buntować, a narodowości przepadać, a Rotszyldy królować, idziemy ku ciężkim czasom. (...) A tymczasem 3000 pomarańczowych drzew z Paryża w donicach przemyka się--Morzem Niemiprkiem ku Petersburgowi, by zielenić się w salach godowych, w dzień ślubu Olgowego. A w Anglii kap. Warner ściana na swój wynalazek uwagę rządu, który się już tylko o cenę z nim targuje, wynalazek zaś taki piekielny, że kto go posiędzie, ten szatanem niszczycielem świata będzie mógł się stać..."

A w sierpniu 1846 r.:

"Twój brat Aleks, powinienby na łeb na szyję starać się Twoje 60000 fr., wyprowadzać. Źle z nami wszystkimi, o Dialy! Cały kraj, cały, żadnego dnia, gdy zasypia w wieczór, nie wie, czy się nazajutrz nie obudzi w kąpieli krwi socjalnej. (...) W historii świata nieszczęśliwszych od nas ludzi nie było. Jakby między dwoma, biegnącymi ku sobie z obu, stron nieba planetami, my stoim i czekamy, aż się zewrą z sobą, w miazgę obracając nas. Zupełnie z nami tak, jak z szlachtą francuską koło 88-go r., pamiętasz, kiedy w Trianon kat nagle się objawiał, grający z królową, kiedy do salonów wielkich pań wchodzili dziwni prorocy, dziwni wieszczbiarze z dłoni ich przepowiadali im, że zginą na rusztowaniu... A z nami jeszcze gorzej, bo jeden tylko planeta, lud, groził francuskiej szlachcie, a nam grożą dwie planety, i gorzej z nami, bo pomrzem, czując gorycz straszną dusz, które wszystko poświęciły, które czystą i wzniosłą pałały miłością, a które Los jednak zatracił nieubłagany! Bodajby to wszystko melancholią było. Już piłem dziś znowu Kissingen..."

I w październiku tego roku, z Brukseli:

"Czyż nie strach powinien chwytać czasem, by deszcz z siarki i ognia nie spadł na wielkie miasta nowożytne, jak niegdyś na owe starożytne Gommorry i Sodomy? Tytko, że dziś taki ogień nie spada już cudownie z niebios, lecz naturalnie wulkan spod ziemi bucha, wulkan głodu i wściekłości, wulkan wyrobników i robotników!

I przyjdzie, przyjdzie dzień!"

I jeszcze w tym samym miesiącu z Heilderberga:

"O biedna szlachta i biedny naród, który jej zgonem będzie odnarodowiony, przemieniony na lud prosty, beznarodowy, i biedna Europa, bo po wygubieniu szlachty... nie ma w Europie pierwiastka zdolnego zatrzymać chaos barbarzyński, który wcześniej czy później z wnętrzów samej że Europy się podniesie! Zatem trudno przypuścić, by Bóg na jej zatracenie zupełnie pozwolił. Jakim zaś ją sposobem wyrwie, z otchłani, w którą zstępuje w tej chwili, to wielka tajemnica. Wiarę mam, że wyrwie, ale jak, ani wiem, ani się domyślam!"

Nad ranem odłożyłem listy. Jeszcze po raz ostatni sięgnąłem po Irydiona i przeczytałem:

"Już się ma pod koniec starożytnemu światu - wszystko co w nim żyło, psuje się, rozprzęga, szaleje - bogi i ludzie szaleją.

Wśród zamętu wznoszę pieśń, która mi gwałtem z piersi się dobywa. - Niechaj duch zniszczenia ku pomocy mi będzie - niech moje natchnienie kręci się i toczy się, i rozlega na wsze strony jako piorun burzy, którem grzmi teraz nad wiekami przeszłości i wszelkie życie strąca do otchłani - a potem niech umiera, jako on po dokonaniu działa. - Tam nowy świt na wschodzie. Ale mnie już nic do niego".

Zygmunt Krasiński jest najciekawszym tematem powieści o polskim romantyzmie. Zresztą po co powieść, wystarczyłoby wydać jego listy. Nazwano kiedyś panią de Noailles: "le point le plus sensible du monde". Tym najczulszym punktem ówczesnego świata był autor Nieboskiej i Irydiona. Wszystkie sprzeczności epoki doszły w nich do wyjątkowego rozjątrzenia. Był najprzenikliwszym, najjaśniej widzącym z reakcjonistów. Był katastrofistą wspaniałym, wierzącym jednocześnie w Pana Boga i opatrzność. Na każdy wstrząs rewolucyjny reagował jak najczulszy sejsmograf. I przeciwko rzeczywistości dorabiał sobie jak najbardziej obłąkaną historiozofię. Był piekielnie trzeźwy, wyrachowany i oszczędny,, miał doświadczenie polityczne, znajomość salonów i mechanizmów społecznych nieporównanie większą od Mickiewicza i Słowackiego, znał o wiele lepiej i Rosję, i Europę, i filozofię, i finanse. Był chwilami w swoim prekursorstwie genialny. Przeżywał na raz wszystkie dramaty: Polaka, Europejczyka, arystokraty, męża, kochanka, syna, rewolucjonisty i reprezentanta klasy skazanej na zagładę. Dbał, żeby mole nie zalęgły się w sukniach Delfiny, obliczał stratę intrat po oczyszczeniu chłopów, ale zawsze w poetyckiej prozie, zawsze jako fragment dziejowego dramatu. Nawet żeby go nie mogły zwyczajnie boleć, nawet duch boży był mu potrzebny do pływania.

Irydion wydawał się długo nudną piłą, która służyła do zamęczania dzieci w szkole i z której ściąć można było każdego studenta polonistyki. Z inscenizacji teatralnych najsłynniejszą była warszawska, w Teatrze Polskim, w roku 1913, dokonana przez Arnolda Szyfmana, w dekoracjach Karola Frycza. Przedstawienie było monumentalne. marmurowe, symboliczne i bardzo dekoracyjne. Ostatni raz wystawiono Irydiona w roku 1928 we Lwowie.

Jerzy Kreczmar bardzo wyraźnie zerwał z dotychczasową tradycją teatralną Irydiona. Dał spektakl kameralny, zwarty, niemal całkowicie odmonumentalizowany. Nie szukał naczelnej idei dramatu, wydobywał śmiało i gwałtownie jego tok najbardziej nam Współczesny: historię jako spiętrzenie pytań i jako wielką metaforę. Nie lękał się kontradoktoryjnych odpowiedzi, dał Irydionowi współczesne rozjątrzenie, współczesną, bardzo Camusowską eschatologię i czystość filozoficznego dialogu. Dał przede wszystkim tekst bardzo czytelny, może najczytelniejszy dzisiaj z możliwych wersji Irydiona. Dał Krasińskiego z Listów.

Zamysł inscenizacyjny i opracowanie tekstu wydały mi się lepsze od realizacji scenicznej. Spektakl miał wiele miejsc aktorsko pustych. Najprzykrzejszy był Masynissa, na zmianę dobrotliwy- i zrzędliwy staruch zamiast wielkiego maszynisty historii. Alfred Szymański nie był ani groźny, ani mądry. Zawiedli zresztą wszyscy starcy. Stępowski w roli Ulpianusa był galicyjskim adwokatem, a nie mężem konsularnym. Nie przekonał mnie i Neubelt w roli biskupa Wiktora. Katakumbowe sceny z chrześcijanami wydały mi się zresztą najsłabszą stroną przedstawienia. I zagrane w innej konwencji.

Zachwyciła mnie natomiast trójka czołowych bohaterów. Kaliszewski dal Irydiona konsekwentnie przemyślanego, był napięty i skupiony, wychowywał siebie. Miał wiele ze współczesnej szkoły rewolucyjnej Zabija! w sobie świadomie ludzkie uczucia. Można było w niego uwierzyć. Kościałkowska potrafi być piękną kiedy zechce. Była Elsinoe marmurową, i zarazem współczesną. Należy do aktorek o współczesnej skali wrażliwości. Jest czuła, intelektualna i zawsze wewnętrznie napięta. Bez żadnego niepotrzebnego gestu. Bardzo lubię aktorstwo Herdagena. Może dlatego, że jest tak literackie. Zawsze inteligentniej pomyślane niż wykonane technicznie. Herdagen wymodelował swojego Heliogabala na pederastę z paryskiego burdelu. U innego aktora byłoby to trywialne. U Herdagena który jest bardzo męski, było świadomym zamierzeniem aktorskim Przerzucał się od przeświadczeni) o absolutnej potędze do poczucia absolutnej nicości. Miał autentyczność współczesnego katastrofisty.

Podobała mi się jeszcze bardzo Antonina Klońska w roli dostojnej Mammei. I rozegrane przez reżysera bardzo po szekspirowsku sceny bitwy.

Było to pierwsze spotkanie z Krasińskim po wojnie. Sporne, dyskusyjne, ale na pewno odkrywcze na pewno niepokojące. I nie mające w sobie nic z fałszywego pietyzmu i rocznicowej nudy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji