Artykuły

Magia "Sztukmistrza"

"Zmierz się ze mną, Niewidzialny, porzuć tajny byt astralny, ukaż swoją boską twarz zza chmur"

Czego chce Jasza? Magik, dziwkarz, awanturnik. Czego chce Jasza wyzywający Go i modlący się do Niego zarazem? Czy tylko czerpać z życia pełnymi garściami, czy jeszcze poznać sens i tajemnicę?

"Sztukmistrz z Lublina". Do pierwszej odsłony pozują Żydzi zdjęci z obrazu Rembrandta. Tacy sami jak w Goraju, Frampolu i Piaskach, jak ci, których Singer pod powiekami wywiózł do Ameryki. Takie same miasteczka, jak te, których wspomnienia malował na płótnach Chagall pokazują się, gdy kurtyna idzie w górę.

Singer tworzył, a raczej przelewał na papier własną wyobraźnię, lub inaczej jeszcze - własną pamięć o tamtych latach, o tamtych Żydach, o sobie. Singer pisał też o wygnaniu - tym dosłownym i tym egzystencjalnym. Jedno i drugie stało się udziałem Jaszy. Nie darmo balansuje na linie dosłownie i w przenośni. Tak wygląda jego życie.

Jasza czerpie więc pełnymi garściami. A Bóg co? Nic. Na razie bohater ma prawo, ma czelność wołać:

"Co byś powiedział, stary Włóczęgo, na wspólny spacer nad dachami miast, chyba z potęga u Ciebie nietęgo skoro się kryjesz wśród milczących gwiazd..."

Witalność Jaszy zmaga się z wiarą. Modlitwy współbraci, ich żarliwość, drapowane tałesy i zapach wosku z płonącej menory, to wszystko powoduje, że Jaszełe czasem wraca do swoich korzeni. Ale, świat na zewnątrz jest tak pociągający. Trzeba się z nim zmagać, grać i losem, wygrywać prawdą albo sztuczką. A poza tym, oferuje tyle spełnień, drga od namiętności zakazanych, więc tym bardziej pociągających i słodkich.

Postać Jaszy Mazura była tak pełna sprzeczności, jak życie jego wokół niego:

"Dwukrotnie tego samego dnia odsłonięto mu to, co powinno pozostać w ukryciu. Spojrzał w twarz śmierci i rozpuście i zobaczył, że się od siebie nie różnią(...) Zobaczył rękę Boga" ,- pisał Singer.

No cóż, Bóg przyjął to wyzwanie, które Jaszełe tak beztrosko czy kabotyńsko, a może filozoficznie!?) Mu Orzucał.

Historia Jaszy Mazura, a właściwie życie jego i współbraci Żydów, przewija się na lubelskiej scenie Teatru im. J. Osterwy. To spektakl reżyserowany przez Jana Szurmieja, w znakomitej oprawie plastycznej, ze wspaniałą muzyką Zygmunta Koniecznego i songami do słów Agnieszki Osieckiej.

Wraz z Jaszą przenosimy się w świat małomiasteczkowych społeczności żydowskich, jarmarków i karczm. On też w swojej dualnej naturze, w poszukiwaniu prawdziwego Boga czy tylko własnego ego, wprowadza nas w trans modlitewnych zaśpiewów, każe wznosić ręce ku Niemu, chwalić Pana śpiewem i tańcem.

Można by w końcu wysnuć i taki wniosek, że Jaszę zgubiło oderwanie się od korzeni - Magda, Emilia, to jego fatalne namiętności i memento, które zmieniło mu życie. To Esterę żegnał słowami: podawać mi będziesz jedzenie przez szparę w murze. I słowo stało się ciałem Nic więcej Jaszełe od Boga nie dostał - wspomnienie po świecie, po wolności.

Miał więc kobiet wiele. Na lubelskiej scenie najlepsza okazała się Zewtel (Jolanta Rychłowska) - godna pożądania, namiętna i wierna, mimo że sprzedana przez Jaszę. Ech, grzech z taką Zewtel przebaczyłby sam Jahwe.

Jasza - Marek Milczarczyk bardzo dobrze poradził sobie z rolą. Co do pozostałych kobiet (poza Zewtel) można właściwie się zastanawiać - co on w nich widział? Może to trema premiery, ale Emilia i Estera były jak ulepione z jednej gliny. Nieco żywsza Magda, bardziej wzruszająca w scenie poprzedzającej śmierć, mimo wszystko niewinna, choć tak interpretowana, że z góry wiadomo - to nie kobieta dla Jaszy, dla postaci, której wszystkie barwy i rozterki tak celnie oddał Milczarczyk.

Emilia - nie, w takiej Emilii nic pociągającego. Może to jedynie, że Polka, że z tzw. sfer, do których żydowski sztukmistrz nie ma wstępu.

Wreszcie inny krąg spektaklu - świątynia z jej modlitwami, rytuałem, śpiewami, malownicza dla nas, przejmująca dla wyznawców, malownicza światłem przyćmionym dymem szabasowych świec, w kolorach i tonach pełnych zadumy nad tajemnicą, nastroju, który tak intryguje gojów. Tak, te sceny były godne oklasków.

W lubelskim teatrze Jaszełe, który tak często balansuje dosłownie i w przenośni na linie, dokonał rzeczy ważnej - nie spadł! I to ważne, bo dlatego spektakl ten trzeba obejrzeć.

Wspaniała mużyka, świetna scenografia, przejmujące songi (bardzo dyskretny udział Joanny Morawskiej trzeba odnotować), nastrój, odwieczne rozterki nieobce każdemu człowiekowi pod każdą szerokością - to wszystko adresowane jest do nas ze sceny. Odbierzmy to przesłanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji