Artykuły

Interesuje nas przestrzeń współdziałania kobiet

Pisarka Maria Rodziewiczówna będzie bohaterką piątkowej premiery w Teatrze Zagłębia, której tytuł - "Między ustami a brzegiem pucharu" - został zaczerpnięty z jednego z jej romansów. - Zderzenie - homoseksualizmu pisarki i konserwatyzmu widocznego w jej twórczości - jest naszym "między ustami a brzegiem pucharu" - mówi reżyser spektaklu Remigiusz Brzyk.

Rozmowa z Remigiuszem Brzykiem (reżyserem) i Martyną Wawrzyniak (dramaturżką) spektaklu.

Marta Odziomek: Tytuł spektaklu jest jednocześnie tytułem powieści Marii Rodziewiczówny, ale zapewne nie jest on tylko jej udramatyzowaniem, prawda?

Martyna Wawrzyniak, dramaturżka spektaklu: - Tak. Oprócz scen z tej powieści korzystamy również z wielu tekstów samej Rodziewiczówny i opracowań biografii pisarki, które powstawały w trakcie jej życia i po jej śmierci. Zresztą do pracy w Sosnowcu nie przyjechałam z gotowym scenariuszem, który byłby adaptacją "Między ustami a brzegiem pucharu". On się tworzył podczas rozmów i prób. Zastanawialiśmy się, jak można by dziś wystawić, pokazać tego rodzaju powieść, unikając dosłowności bezrefleksyjnego jej powielania. Z jednej strony jest to romans zaliczany do klasyki "literatury kobiecej", z drugiej - to rodzaj polskiego harlequina z wmontowanymi narodowo-patriotycznymi kwestiami, które są mocno kojarzone z twórczością Rodziewiczówny.

Dlaczego akurat ona?

M.W.: - Wybraliśmy tę pisarkę, bo to niejednoznaczna postać. Jej twórczość była dość protekcjonalnie traktowana przez krytyków i krytyczki literatury, zaliczali ją do autorów piszących literaturę klasy B. Dlatego też nie ma za wiele opracowań na temat jej spuścizny. Jednocześnie była bardzo poczytną pisarką, uwielbianą przez czytelników i czytelniczki, o czym świadczy np. ogromna liczba wypożyczeń jej książek w bibliotekach (przez pewien czas).

Remigiusz Brzyk, reżyser spektaklu: - Ta pisarka dla ludu, nazywana "Sienkiewiczem w spódnicy", o konserwatywnych, narodowościowych inklinacjach, życie przeżyła z kobietą, a właściwie dwiema kobietami - Jadwigą i Heleną. I nie była to przyjaźń, a relacje miłosne. I właśnie ta sprzeczność - homoseksualnej przestrzeni Rodziewiczówny zderzonej z jej przestrzenią konserwatywną i - dodatkowo - wydarzająca się w kraju, którego nie ma na razie na mapie, a który się po pierwszej wojnie światowe formułuje, jest w planach, zaczynach, ideach - jest zderzeniem, które nas przede wszystkim interesuje. Ciekawi nas zarówno biografia pisarki, jak i historie życia jej partnerek. Poprzez wniknięcie w te relacje konstruujemy pewien intymny świat kobiet, który nie do końca ma przełożenie w naszej rzeczywistości - w tym podzielonym, zerojedynkowym świecie. To zderzenie - homoseksualizmu pisarki i konserwatyzmu widocznego w jej twórczości - jest naszym "między ustami a brzegiem pucharu". Krzysztof Tomasik, autor "Homobiografii", napisał o Rodziewiczównie, że najwięcej co można dla niej zrobić, to zorganizować wystawę jej zdjęć.

Bo można na nich zobaczyć, że była osobą nieheteronormatywną.

R.B.: Tak. I to jest sprzeczne z recepcją jej twórczości oraz głoszonymi przez nią postulatami.

M.W.: - Zauważalna jest jej queerowa, niejednoznaczna tożsamość. Nosiła stroje przeznaczone dla mężczyzn, wiązała się z kobietami. Nie kryła swojej orientacji seksualnej. A jednocześnie podkreślała bliski związek z Kościołem, głosiła kwestie narodowo-wyzwoleńcze. To wszystko się w tej pisarce jakoś się mieści. Dziś taka - właściwie paradoksalna - postać nie istnieje, trudno byłoby nam uwierzyć w tak sprzeczną bohaterkę.

R.B.: - I tu otwiera się nam kolejna kwestia - polityki historycznej. Żyjemy w świecie - i w państwie - w którym zawłaszcza się narrację o przeszłości. Znamy takie przykłady, wystarczy wspomnieć o tym, co dzieje się wokół Centrum Solidarności w Gdańsku. Ów "pojedynek na pamięć", próby przejmowania i interpretowania historii są naszą codziennością.

Czytelnicy chyba nie interesują się lub też nie są świadomi tego drugiego "ja" Rodziewiczówny?

R.B.: - Ona jest dla współczesnych jakąś postacią z przeszłości. Raczej trudno sobie nam ją wyobrazić. A my chcemy, by widz ją sobie wyobraził poprzez zderzenie jego wizji z moją i Martyny intuicją. Bo te jej związki z kobietami nie są i nie były przyczynkiem do żadnej debaty. Temat ten nie istnieje. Jak się czyta w internecie komentarze o twórczości Rodziewiczówny, to wiele z nich dotyczy kwestii jej poglądów politycznych, a nie jej homoseksualności.

M.W.: - Artykuły, blogi, nagrania i wystąpienia wtłaczają ją w opowieść o bogobojnej patriotce, autorytecie niczym Henryk Sienkiewicz. Na okładkach jej książek zdjęcia jej twarzy są pomniejszone do skali mikro. Na niektórych nawet nie ma zdjęć, ale upiększające ją grafiki. Gdzieś tam pojawiają się nazwiska Jadwigi i Heleny, ale istnieją w narracji o pisarce jako jej przyjaciółki, współzałożycielki Koła Ziemianek. To oczywiście po części prawda, ale nowe badania, jak wspomniane już "Homobiografie" Tomasika, pokazują, że w tych relacjach była po prostu miłość. Jak w takim razie można czytać jej najsłynniejszy romans "Między ustami a brzegiem pucharu"? O czym to jest opowieść? Kim jest ta dwójka bohaterów? Jak można przez kampową osobowość Marii rozumieć jej literaturę? Być może pod tą patriotyczno-narodową narracją płynie zupełnie inny prąd?

Odkryliście go?

R.B.: - Nie mam wątpliwości, że Rodziewiczówna pisała, czerpiąc z własnych doświadczeń. Wiemy, że miała łatwość pisania. Nie poprawiała swoich tekstów. Zajmowała się romansami. Znała świat miłosnych relacji. Bohaterowie jej książek to - można powiedzieć - jej alter ego... Są to najczęściej outsiderzy. W książce "Między ustami a brzegiem pucharu" to pół-Niemiec, pół-Polak nazywanym Metysem, odszczepieniec, który walczy ze sobą, czuje się odrzucony. Taki z pewnością jest Wentzel.

M.W.: Z kolei w listach pomiędzy Marią a Jadwigą są wzmianki o tym, by wznieść chatę w uroczysku i żyć w zgodzie z naturą. I na bazie ich doświadczeń powstała książka "Lato leśnych ludzi". Tyle że o chłopcach.

Poruszacie też temat przyrody?

R.B.: - On się, owszem, uruchamia, ale nie eksponujemy go specjalnie.

M.W.: - W "Lecie leśnych ludzi" Maria opisuje szczegółowo różne gatunki roślin i zwierząt. Wiele z nich już nie istnieje, bo Polesie zostało w latach 50. poddane melioracji. Ta książka jest więc również taką kroniką nieistniejącego już ekosystemu.

Wynika z tego wszystkiego, że świetnie się Marii i jej partnerkom żyje bez mężczyzn.

M.W.: - Nie są kobietami żyjącymi pod męskim spojrzeniem. Można je nazwać pionierkami, siłaczkami, emancypantkami. I odkrywanie tej strony kobiecości jest dziś obecne w dyskursie o przełomie wieków. Myślę, że i my z naszym spektaklem wpisujemy się w ów nurt. I nie chodzi o to, by zdefiniować jednoznacznie Marię Rodziewiczównę jako feministkę, którą nie była, ale o pokazanie, że kobiety świetnie sobie radziły w tamtej rzeczywistości, były aktywne, działały. Zresztą to Maria jako młoda kobieta zaczęła zarządzać podupadłym rodzinnym majątkiem, kiedy zmarł jej ojciec.

R.B.: - Jako siedemnastolatka ścięła włosy, podkasała rękawy i wyprowadziła dom z długów. Kobiety w tamtym czasie zrzeszały się i wpływały na rzeczywistość wokół siebie. Może dlatego, że świat męski jest przez te wszystkie powstania znacznie przerzedzony. Dzięki tej ciężkiej pracy Polki mogły otrzymać prawa wyborcze.

A co z samą książką?

R.B.: - Zostało jej trochę w - myślę - uczciwej formie. Polityczność tego tekstu zostaje zachowana, ale najbardziej interesuje nas przestrzeń współdziałania kobiet. Relacji między nimi.

M.W.: - Moim pierwszym pomysłem na ten spektakl było zajęcie się melodramatem, literaturą kobiecą klasy B, bazującą na silnej konwencji i schemacie narracyjnym. Zastanawiałam się, co to właściwie znaczy - literatura kobieca. Najczęściej jest to - upraszczając - opowieść o czekaniu na księcia, który przyjdzie i uratuje dziewczynę. Ten schemat jest powielany od wieków i wtłaczany do głów dziewczynkom, nastolatkom i dorosłym kobietom. Bierzemy się więc za gatunek, który ma wielu fanów. Zależało mi na redefinicji literatury kobiecej poprzez pokazanie jednej z jej autorek i jej relacji z kobietami - budującymi i wspierającymi. Na potraktowaniu jej przewrotnie.

R.B.: - Nie chcemy tego gatunku obśmiać, ale się z nim skomunikować. Pochylić się nad nim, choć też zadać kilka trudnych pytań. Nie negować, że we wszystkich romansach, które uwielbiają czytelniczki, nie ma pięknego świata - bo jest. Wczoraj były to powieści Rodziewiczówny, dziś są to np. tureckie seriale. Traktuję ten spektakl jako współczesną adaptację jej powieści. Struktura jej jest zachowana, choć fabuła jest mocno okrojona.

Czy jest też w spektaklu świat mężczyzn?

R.B.: - Mężczyźni - harcerze próbują w spektaklu interpretować "Lato leśnych ludzi". Mają jednak bardzo ograniczony wgląd, który zatrzymuje się na pewnym etapie. Ja rozumiem, że komuś może się w głowie nie mieścić to, że Rodziewiczówna żyła z kobietami. Przecież to jest dziś szalenie niekompatybilne z narracją jej powieści... Nie łączy się, zaburza porządek świata. Ostatnio model bohaterstwa męskiego zaburzył na przykład Kazimierz Pułaski, który okazał się być kobietą. Nie da się wytłumaczyć świata w prosty sposób.

M.W.: - Konflikt na linii męskie-kobiece nie jest jednak w tym spektaklu kluczowy. Grupa harcerzy to jest grupa badawcza, która zgłębia temat Rodziewiczówny ze swojej perspektywy.

Wizualnie jak będzie ten spektakl wyglądał?

R.B.: - Proszę sobie wyobrazić scenę pełną bawełny... Ta materia kojarzy się nam m.in. z jakąś czułością.

M.W.: - A z drugiej strony z brutalnością. Historią kolonializmu. Ciężką pracą kobiet. Przemysłem modowym.

R.B.: - I światem, którego już nie ma.

Premiera w piątek o godz. 19. Bilety: tel. 32 266 11 27 lub rezerwacje@teatrzaglebia.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji