Artykuły

Czy Aszantka jest dobra?

"Aszantka" Włodzimierza Perzyńskiego w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Telewizji. Pisze Piotr Zaremba w portalu wpolityce.pl.

Kiedy pewien aktor spytał, co sądzę o "Aszantce", najnowszej premierze Teatru Telewizji, odpowiedziałem, że lubię teatr, w którym nic nie musi być na siłę nowoczesne, poza grą aktorów. Aktorów opowiadających mi starą historię, w taki sposób, że jest opowieścią o nas, pomimo że nie o nas. Państwo możecie ich oglądać w poniedziałek, 29 kwietnia, w TVP1.

Nie wdaję się już w potępieńcze spory, ile nowoczesności w teatrze, choć ostatnio miałem znów okazję oglądać posłanie Zbigniewa Herberta w hallu Akademii Teatralnej, do kolejnych pokoleń wychowanków tejże: "Nie bądźcie nowocześni, bądźcie rzetelni". Wiem, że powinno się w ogóle grać klasykę, nie z powodów muzealnych. Po prostu dlatego warto, bo jest na ogół o czymś. Ważnym i dla nas. Teatr Telewizji to firma, która robi to dziś najsprawniej.

I uwaga dodatkowa: dawne sztuki jawią się jako błahe, konwencjonalne, często także dlatego, że tak są grane. Nie wierzcie, że aktor aktorowi równy, że na każdej scenie jest tak samo. Reakcją na banał, na konwencjonalność, jest więc uciekanie w rozmaite harce, w uwspółcześnianie. Czasem to daje ciekawe efekty, jakieś odkrycia. Ale przeważnie jest drogą donikąd. Kiedy oglądam, ostatnio w Krakowie, kolejną "Zemstę" graną w swetrach, bo ma być nowocześnie, mam wrażenie jakiejś antykonwencji, która staje się skostniałą superkonwencją.

Zacznę jednak od samej sztuki. Włodzimierz Perzyński, autor kiedyś bardzo popularny w polskich teatrach, napisał ją na początku XX wieku. Jest w gruncie rzeczy drastyczna, opowiada o upadku ludzi, choć bez grama naturalizmu, a przecież w akcie ostatnim mamy portrecik ówczesnej luksusowej prostytucji.

Kiedy cztery lata temu Teatr Telewizji przypomniał "Lekkomyślną siostrę" tegoż Perzyńskiego w reżyserii Agnieszki Glińskiej, przy całym docenieniu pomysłowej intrygi i wspaniałej Ewy Bułhak w kluczowej roli doznałem wrażenia pewnej plakatowości tamtej opowieści. No tak, mamy galerię figur płaskich i odpychających, ale co z tego? To skądinąd paradoks, że tamta sztuka demaskująca czarno-białymi barwami obłudę trochę przypomina obecną dramaturgię najbardziej "zaangażowaną".

Z "Aszantką" jest inaczej niż z "Lekkomyślną siostrą". Niby mamy problem społeczny. Mężczyzna deprawuje dziewczynę - na swoje potrzeby, bo chce mieć urodziwą nałożnicę. Zaglądamy za fasadę epoki tradycyjnej i nabożnej. A przecież rozdanie ról i morał są tak niejednoznaczne Co tu jest krzywdą, kto jest naprawdę silniejszy? Czego dowodzi tragiczny koniec?

Jarosław Tumidajski, 39-letni debiutant w Teatrze Telewizji, choć nie w teatrze, zaserwował nam klasyczną historię w czterech ścianach (choć w kilku miejscach), gdzie nic nie jest na siłę uwspółcześniane. Trochę podobna była niedawna "Żabusia" Zapolskiej, w wersji Anny Wieczur-Bluszcz. Owszem, ścisnął tekst wyrzucając rzeczy najbanalniejsze, ale klimat zostawił. Może zgodnie z naszą wrażliwością odrobinę udrastycznił jedną, dwie sceny, ale nigdzie nie przegiął, nie popadł w ową "antykonwencję", o której powyżej.

Mamy stylizowane dekoracje i stroje z epoki (Katarzyny Sobańskiej, Marcela Sławińskiego, Krzysztofa Łoszewskiego), mamy dyskretną, podkreślającą absurdy sytuacji muzykę (Stefan Wesołowski).

Przy namiętnych debatach, czy Teatr Telewizji ma być bardziej teatrem czy kinem, on akurat uniknął szukania efektownych rozwiązań, na rzecz klarowności opowiadania. Tyle że aktorzy grają to początkowo jakby z lekkim dystansem do swoich postaci, bardziej demonstrując niż się wczuwając by pod koniec ulec trochę magii psychodramy. Tak, bo te komedie są zabawne tylko chwilami.

Ja bym chciał żeby historie z dawniejszych czasów zawsze opowiadali mi: Marcin Przybylski (Łoński), Arkadiusz Janiczek (Baron Kręcki), Katarzyna Dąbrowska (Wiola). Każda z tych postaci zarysowana jest perfekcyjnie, bez cienia fałszywej rodzajowości rodem z przedstawień po których stare sztuki nazywa się ramotami.

Przybylski, aktor o wielkiej inteligencji emocjonalnej i szerokim emploi, potrafi, zwłaszcza w widowiskach muzycznych, dziko szaleć. Tu zagrał upadającego dziedzica Łońskiego z podziwu godnym wyciszeniem. Zapamiętamy to jego wieczne lekkie zdziwienie, z jakim ten błahy na początku bohater przyjmuje dary i ciosy losu.

Kilka oddzielnych słów poświęcić wypada Paulinie Gałązce w roli tytułowej. Serial "Drogi wolności" uczynił ją znaną, ale wady scenariusza nie pozwoliły rozbłysnąć do końca. Ileż tu ma ta dziewczyna twarzy i masek! Ten przeraźliwy, jakby odwrócony "Pigmalion" dał jej wielkie pole do popisu, ale to ona umiała skorzystać z okazji. Czy Aszantka dobra jest czy zła? Proszę spróbować odpowiedzieć, ale nie będzie łatwo.

Są i smaczne epizody: Artura Żmijewskiego (wuj Bratkowski) Szymona Mysłakowskiego (Romowski), Antoniego Królikowskiego (Franek), Magdaleny Warzechy (Gosposia). Zawsze kiedy widzę sędziwego Henryka Łapińskiego, tu w roli Lokaja, mam poczucie, że ten mistrz ról drugoplanowych przypomina nam, iż teatr jest ciągłością. A przynajmniej bywa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji