Artykuły

Marian Cebulski: Czekaj, jeszcze dojdziemy do tego, jak się zestarzałem...

70 lat na scenie. 150 ról w Teatrze Słowackiego. Na scenie, tak jak w życiu, grał i dramaty, i komedie. Zawsze arcyciekawe. Marian Cebulski, legenda krakowskiego aktorstwa, za tydzień kończy 95 lat

Trzeba mieć stosunek do tego, co się robi. Grać każde słowo. Czasem tylko dwa zdania aktor ma powiedzieć i to jest dopiero trudne - mówi Marian Cebulski. Rozmawiamy o życiu, które kształtowało przyszłego aktora i aktorstwie, któremu poświęcił 70 lat.

Przywiązuje się pan do miejsc?

- I to jak! Tak to już jest, że kiedy w jednym miejscu czujesz się dobrze, to nie opuszczasz go. A mi w Krakowie grało się cudownie.

Z tym miastem związał pan na całe życie. W samym Teatrze Słowackiego zagrał pan 150 ról.

- Ale Solski mnie przegonił -miał ich 600. W Krakowie obskoczyłem wszystkie sceny. Chociaż to jeszcze nic nie znaczy. O tym, czy jesteś aktorem, decyduje widz. Nie ma innej prawdy niż publiczność. Dostajesz aplauz, czyli widz uznał ciebie za aktora. Grałem dla publiczności w Krakowie, bo kochałem Teatr Słowackiego i teatr w ogóle, tak można banalnie powiedzieć.

Wraca tam pan jeszcze?

- Jak odszedłem z teatru... To znaczy nie odszedłem. Nie odszedłbym, ale takie są zasady, emerytura i koniec. Ale potem przychodziłem na spotkania opłatkowe. Teraz chodzić nie mogę. A najgorsze jest to, że nie ma na to lekarstwa. Przyjeżdżają po mnie pracownicy teatru, pomagają mi zejść, stopień po stopniu, potem odwożą do domu. Tak Cebulski wraca do teatru.

Za co można kochać aktorstwo?

- Są piękniejsze zawody. Lekarz, malarz, stolarz - każdy zawód może mieć swoich artystów. Aktor może zagrać każdego z nich, za każdym razem być kimś innym.

A pan? Dlaczego je wybrał?

- Moje życie było dziwne. Ojciec służył w Wojsku Polskim, zajmował się pirotechniką. Urodziłem się na Krzemionkach w Krakowie. Potem ojca przenieśli do Cytadeli Warszawskiej. Zamieszkaliśmy w kamienicy przy ul. Szerokiej, na czwartym piętrze. Naprzeciwko była moja szkoła powszechna. Zaraz, nie. Poleciałem za daleko. Za szybko urosłem!

To wracamy.

- Widzisz, opuściłem najpiękniejszy okres w życiu. Tamto skreśl. Ojca przenieśli do Dęblina, głównej zbrojeniówki. Mieszkaliśmy w lasach otoczonych płotem

| w wysokości dwóch metrów. Po prawej stronie Cebulscy, dwa pokoje z kuchnią, po lewej Schmidtowie. Wtedy poznałem Tadeusza Schmidta, który już zdradzał talent aktorski. Ojciec tam zaczął prowadzić amatorski teatr. On grał główne role, tak wybierał sobie, mama też grała, siostra Janka i ja. Ale grał z nami też Tadek. I może ten bakcyl mi się udzielił wtedy.

Potem była Warszawa?

- Tak. To wtedy płynęliśmy statkiem. Na ul. Szerokiej mieszkaliśmy nad piekarnią. Pamiętam, bo zawsze było czuć zapach chleba. Z okna widziałem swoją szkołę. Ulicę dalej był Dom Żołnierza Polskiego, tam chodziłem na westerny, a obok strzelnica. Ojciec nauczył mnie strzelać, bo w dalszym ciągu mojego życia to strzelanie miało mieć sens.

Ale nie miało.

- Zaczekaj, jeszcze dojdziemy do tego, jak się zestarzałem. Do gimnazjum poszedłem już na Żoliborzu, bo ojca przenieśli do Cytadeli Warszawskiej. Tam skończyłem tzw. Poniatówkę. No i tu się zaczyna moje opowiadanie. Bo jak wszyscy wiedzą, w 1939 wybuchła wojna. Musieliśmy uciekać. Ojciec wynajął samochód. Z tyłu, pamiętam, siedziała mama, siostra, ja i Aron, nasz piękny wilczur. Właściciel auta prowadził, obok siedziała jego żona.

Pana ojciec?

- Jechał osobno. Kupił sobie przed wojną motocykl z przyczepką. Czasem jeździliśmy tak po Warszawie. Widzisz, co człowiek pamięta? Tłum ludzi! Samochód jechał bardzo powoli, wszyscy uciekali. Jechaliśmy w kierunku Lublina, bo dalej był Zdołbunów. Wieś ukraińska. Stał tam jeden dom, w którym mieszkała Polka. Przyjechaliśmy, był piękny dzień i ona nas przyjęła. A potem patrzymy - czołgi. Nadjechali Rosjanie, a z pozostałych domów wyskoczyli Ukraińcy. Zabrali ojcu pistolet, z munduru zerwali wszystkie epolety oficera. Wyglądał jak biedak. Powiedział mi wtedy: "Marian, to czwarty rozbiór Polski". Podpalili ten dom, w którym mieliśmy mieszkać, musieliśmy uciekać.

Co wtedy myślał 15-letni chłopiec?

- Czuć było zagrożenie, ale byliśmy razem, więc jako dziecko nie przeżywałem tego tak silnie. Pamiętam zmęczenie. I to, jak się we Lwowie wyspałem. Ojciec miał tam przyjaciela, dr. Balickiego, legionistę. Na miejscu zastaliśmy tylko jego żonę, ale na chwilę mogliśmy zostać. I pewnego razu słyszymy, jak w głośnikach nadają wiadomość, że od tego dnia polskie pieniądze są nieważne. Liczą się tylko czerwieńce. No i co tu robić? Ojciec wymyślił, że będzie chodzić do polskiego sklepu Baczewskiego po alkohol. Sklep wieczorem był zamknięty, a tam przychodzili Rosjanie po wódkę. I ojciec za czerwieńce im tę wódkę sprzedawał. Dawał je mamie, kupowała nam chleb, masło. Tak nas wódka ratowała. To znaczy ja nie piłem. Nie śmiej się ze mnie. Bo ja swoje wypiłem, ale jak już byłem dorosły. No i tak można było wtedy jakoś żyć.

Do czasu.

- Owszem. Ale przed wyjazdem złączyłem się z baciarami lwowskimi, co chodziły po ulicach. Siedzieliśmy tak całymi dniami i bałakaliśmy. Bałakać to znaczy mówić po lwowsku. Nauczyli mnie wielu piosenek, posłuchaj: "W dzień deszczowy i ponury z Cytadeli idą góry. Szeregami lwowskie dzieci idą tułać się po świecie". Nie kłamię! Bardzo dużo piosenek przywiozłem do Polski.

Kiedy wróciliście?

- Z ostatnim transportem kolejowym do Krakowa. Ojcu udało się nas zarejestrować i tak po dwóch latach opuściłem mój kochany Lwów. Na granicy weszli celnicy rosyjscy. Nawet nasze masło kroili, żeby sprawdzić, czy tam czegoś nie ukryliśmy. A ja miałem wtedy uzbierane znaczki pocztowe. Jak mi je wyrzucili, to na kolanach pozbierałem i do dziś mam w szafce. W Krakowie zamieszkaliśmy u babci, na rogu ulic Tomasza i Floriańskiej. Pamiętam, jak dziadek parzył kawę i pachniała w całym mieszkaniu. Dziś też piję kawę, ale żadna zapachu takiego nie ma.

Kraków 1942 roku nie sprzyjał aktorskim debiutom. A mimo to wtedy zagrał pan pierwsze role.

- Mama zaczęła pracę w kawiarni przy ul. Lubicz i tam ją odwiedzałem. Pewnego razu dwóch mężczyzn dziwnie mi się przyglądało. Zawołali mnie, jeden z nich kazał mi się dosiąść. Zapytał, czy nie chciałbym wstąpić do Teatru

Podziemnego. Zgłupiałem. A to był Adam Mularczyk, który w Krakowie ten teatr organizował. Drugim mężczyzną okazał się Wiktor Sadecki, świetny aktor, mój przyszły przyjaciel. Tamto spotkanie było zaczątkiem mojego tak zwanego aktorstwa. Dostałem pierwszą legitymację. A dlaczego wstąpiłem? Pewnie tam gdzieś krew mojego ojca się odezwała. Zagraliśmy razem "Niespodziankę" Karola Rostworowskiego.

Dlaczego tak zwanego?

- Ponieważ wtedy grałem amatorsko. Naukę zacząłem zaraz po wojnie, kiedy otworzono Studio Aktorskie przy Starym Teatrze. Tam zaczęło się moje prawdziwe aktorstwo.

Ale zanim rozpoczął pan naukę w Studiu, w latach wojny, aresztowali pana Niemcy i przewieźli do obozu w Płaszowie.

- Szkoda wspominać! Złapano mnie wieczorem na wysokości Jubilata. W obozie przywitał nas Amon Goth, komendant. Zaprowadził nas nad skarpę i kazał się odwrócić. Wiedzieliśmy, o co chodzi. Zacząłem się modlić. Powiedziałem, że jeśli z tego wyjdę, będę najlepszym człowiekiem na świecie.

I?

- No i teraz muszę się tłumaczyć, bo jak się potem okazało, skłamałem. Ale co miałem wtedy robić? Kazano nam się znów odwrócić. Nikt nie strzelał. Goth powiedział, że jesteśmy zakładnikami. Mieliśmy zginąć, gdyby w Krakowie wybuchło powstanie.

Jak pan wyszedł?

- To akurat ciekawe, bo opowiem ci, jak się można pomylić. Któregoś dnia zwołano apel. Wszyscy stali na baczność, my za kratami - ponieważ nie byliśmy w obozie pracy, tylko jako zakładnicy w pożydowskim baraku - przyglądaliśmy się temu. I nagle zobaczyłem przez kraty mojego byłego kierownika w białym kitlu, Zagórskiego. Pracowałem u niego po powrocie do Krakowa, przy rozwożeniu książek wydawnictwa rolniczego. Okazało się, że wcześniej kończył medycynę i w obozie pracował jako lekarz. Zawołałem go. Nasze spojrzenia się zeszły, ale on odwrócił się, jakby mnie nie znał. Pomyślałem o nim źle. Dwa dni później dwóch innych mężczyzn w kitlach otworzyło bramę. Wzięli mnie pod ręce i zaprowadzili do kanciapy, a tam -Zagórski. Po łacinie kazał mi zapamiętać trzy słowa, to miała być moja choroba. Trafiłem do baraku-szpitala nad obozem. Po kilku dniach wyprowadzili nas z niego Niemcy. Problem w tym, że kiedy pytali, na co chorowałem, nie mogłem sobie przypomnieć. I tą niepamięcią mogłem życie przypłacić. Ale podszedł Zagórski. Powiedział trzy słowa po łacinie, ale inne. Bo sam też zapomniał.

Po wojnie skończył pan Studio Aktorskie, ale już w trakcie nauki dostał pan propozycję angażu w Teatrze Powszechnym.

- Brakowało aktorów. Miałem trochę ponad 20 lat, a charakteryzowałem się na starców, bo nie było kogo obsadzić. Mnie to nie przeszkadzało. W szkole moimi profesorami był Janusz Warnecki i Maria Dulęba. Ona mówiła do mnie tak: "Marian, ty będziesz aktorem dramatycznym". Ja: "dobrze, mogę być". Przychodził prof. Warnecki, który prowadził zajęcia z komedii. Graliśmy Fredrę. "Marian, ty będziesz aktorem komediowym". Oni wiedzieli lepiej niż ja, godziłem się na wszystko.

A co pan wolał?

- I komedię, i dramat. Takie jest życie. Składa się z wielu ról. W dramacie trzeba szukać komediowych akcentów, a w komedii pewnych dramatów.

Można się nauczyć grać, czy trzeba mieć talent?

- Trzeba mieć stosunek do tego, co się robi. Czasem tylko dwa zdania aktor ma powiedzieć i to jest dopiero trudne. I jak myślisz, że Cebulski miał tylko większe role, to przypominam: w Teatrze Słowackiego graliśmy "Ocean", dramat w reż. Bronisława Dąbrowskiego. Dąbrowski chciał zmienić zakończenie i zostawić widza z akcentem komediowym. Wchodziłem na scenę na zakończenie i mówiłem: "przepraszam bardzo, czy pani mamusi niepotrzebny jest zięć?"

Przyszły te duże role...

- Nie spodziewałem się takich efektów pracy. W ogóle coś, czego nigdy się nie spodziewałem, zaczęło się w Teatrze Słowackiego w 1947 roku. Moja mama długo nie mogła uwierzyć, że się tam zaangażowałem, to było dla młodego aktora królestwo. Ludwik Solski, Aleksandra Śląska, Mariusz Leszczyński, Halina Mikołajska, Janusz Warnecki, Maria Dulęba, Wacław Nowakowski, cała krakowska śmietanka tam wtedy grała. Nie wiem, jak to powiedzieć, żeby nie wyszło zarozumiale. Gra na scenie była wszystkim. Przez całe prawie 40 lat w Teatrze Słowackiego ja się cieszyłem, że tam idę. I zawsze miałem kolegów takich jak ja, kopniętych na tym punkcie.

W międzyczasie zagrał pan w 25 filmach. Ostatnim razem, w 2000 roku, główną rolę w "Wielkich rzeczach" Krzysztofa Krauzego. A gdyby miał pan wybierać -teatr, film czy telewizja?

- Żywe słowo. Aktor, żeby zdobyć sobie popularność, musi grać albo w filmach, albo bardzo dużo. Żeby zdobyć sobie szacunek, musi do tego sakramencko dużo nad sobą pracować. Aktor musi być skromny. Ostatnim razem, dwa lata temu, w Teatrze Słowackiego mówiłem monolog Starego Aktora z III aktu "Wyzwolenia" Stanisława Wyspiańskiego. Monolog przeciwko zarozumiałości aktorów wobec swojego zawodu. Przeżyłem coś tak dziwnego... Powiem ci samą końcówkę: "W błazeństwie dzieł udanych, w komedii wiecznej prób,/ ja się rumienię, wstydzę, wstyd biorę wasz do lic.../ Mój ojciec był bohater, a my jesteśmy nic!". Odwróciłem się, żeby zejść ze sceny, a za plecami brawa, potworne. Wiesz, że osłupiałem? I stałem tak chwilę, tyłem do widowni. Zszedłem powoli za kulisy. I tam było je słychać. Nic innego nie potrzeba aktorowi. Przybiegł do mnie reżyser, Maciej Prus, z gratulacjami. Pierwszy raz w życiu miałem mokre oczy.

Spędził pan na deskach teatru 70 lat Czy jest coś, co z perspektywy czasu, zrobiłby pan inaczej?

- Kiedyś myślałem o tym. Pewnie inaczej zagrałbym niektóre role. Może spróbowałbym zagrać też w innych teatrach, w Ateneum w Warszawie, skąd była propozycja. Ale tego nie wiem.

Za tydzień obchodzi pan 95. urodziny. Czego mogę panu życzyć?

- Żebym nie skłamał! Na uroczystości 70-lecia pracy publiczność zaśpiewała mi "100 lat" na stojąco, no to ja ich zaprosiłem na setkę. Ale wiesz, o jakiej ja setce myślałem. A oni zrozumieli, że zapraszam ich na urodziny. No i teraz muszę dotrzymać obietnicy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji