Artykuły

Pierwsza liga

To stały dylemat bywalców: przygotowywać się do obejrzenia sztuki czy też iść do teatru niczym czysta kartka. Idąc do Starego Teatru na "Królestwo" według scenariusza Larsa von Triera, wybrałam to pierwsze rozwiązanie - pisze Magda Huzarska Szumiec w Polsce Gazecie Krakowskiej.

W przypadku wielkich dzieł dramatycznych czy powieści trudno wyrzucić z głowy ich znajomość. Pozostaje tylko, a może aż, śledzenie, co zrobi z nimi reżyser, jakimi ścieżkami podąży jego interpretacyjna wyobraźnia. Kiedy jednak na scenie wystawiany jest spektakl na podstawie serialu, powstaje problem: pozbawić się przyjemności odkrywania zaskakujących zwrotów akcji, czy może śledzić nieznaną historię, dając się porwać fabule?

Idąc do Starego Teatru na "Królestwo" według scenariusza Larsa von Triera, wybrałam to pierwsze rozwiązanie. Może dlatego, że reżyser przedstawienia Remigiusz Brzyk zapowiedział, że nada filmowi nowy wydźwięk, inspirowany sytuacją narodowej sceny. Sięgnęłam więc po serial, który wyprodukowano w latach 90. I nie ukrywam, że oglądanie historii o pewnym szpitalu w Danii, w którym dzieją się dziwne rzeczy, a duchy prowadzą swoje tragiczne żywoty na równi z pacjentami i lekarzami, sprawiło mi przyjemność.

Podobnie jak spektakl w Starym, bardzo ładny plastycznie, w czym zasługa scenografów Igi Słupskiej i Szymona Szewczyka, którzy za pomocą technik multimedialnych prowadzą widzów po różnych zakamarkach teatru, mającego być odpowiednikiem filmowego szpitala. Problem leżał w tym, że szybko zaczęłam się gubić, czy historia, która jest opowiadana na scenie, dotyczy placówki medycznej czy sceny narodowej. Gdyby mnie wcześniej nie uprzedzono o pomyśle reżysera, raczej nie zwróciłabym uwagi na aluzje, które od czasu do czasu przebijają z wypowiedzi aktorów. Przykład? Proszę bardzo. Grający lekarza Michała Majnicz już na samym początku mówi, że zaczął pracować w tym miejscu sześć lat temu, jeszcze za poprzedniej dyrekcji, wzbudzając tym śmiech na widowni.

Ale czy ma to jakieś większe znaczenie, jeśli przyjmiemy, że "Królestwo" opowiada o rozpadzie świata, w którym ludzie wariują z namiętności, żądzy władzy, a duchy zmarłych zatrzymują się w "sferze Swedenborga" i rozmawiają z żywymi, w czym przewodzi pani Drusse (fantastyczna Elżbieta Karkoszka). Zresztą aktorstwo w tym spektaklu jest znakomite. W końcu gra tu pierwsza teatralna liga, więc każda postać od początku do końca jest znakomicie wymyślona. Jednak poza Karkoszką, największe wrażenie zrobiła na mnie Anna Dymna i Krzysztof Globisz, para serialowych sprzątaczy, w filmie granych przez młodych ludzi z zespołem Downa. Siedząc na proscenium tworzą oni osobny, promieniujący ciepłem krąg, w którym poetyckie wyznanie miłości łagodzi nadciągającą katastrofę. A ta przybywa w postaci wylewającej się z podłogi wody (Królestwo płacze) i ministra, który po dokonanej inspekcji najbardziej by chciał zrównać ten świat z ziemią.

Jak wiadomo, w realnym życiu przedstawicielowi władzy to się nie powiodło. Stary Teatr nie podzielił losu Teatru Polskiego we Wrocławiu. Stało się to dzięki aktorom, którzy przejęli odpowiedzialność za decyzje artystyczne. To wie i z tego się cieszy większość widzów odwiedzających scenę przy Jagiellońskiej.

Ci, którzy nie wiedzą i tak się nie połapią w aluzjach "Królestwa". No i dobrze, bo według mnie ważniejszy od doraźności jest uśmiech Anny Dymnej, gdy bierze Krzysztofa Globisza za rękę i jego czułe spojrzenie na aktorkę, z którą spotyka się na scenie od tylu lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji