Artykuły

Tak, jak napisał Czechow

"Trzy siostry" Antoniego Czechowa w reż. Jędrzeja Piaskowskiego w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze w Teatraliach.

Zasada wystawiania klasyki "tak, jak została napisana", mimo licznych eksperymentów, pozostaje niezmiennym elementem polskich scen. Od kilku sezonów oglądamy mniej lub bardziej radykalne próby rekonstrukcji dawnych dzieł - od 14-godzinnych "Dziadów" i przetłumaczonego na nowo na potrzeby Michała Zadary "Orestesa" Eurypidesa, przez "Ślub" Anny Augustynowicz i "Makbeta" Agaty Dudy-Gracz, nie wspominając o wielu innych spektaklach startujących w konkursie "Klasyka żywa", zachęcającym twórców do odkurzania dramatów z serii Biblioteki Narodowej. W myśl ekstrawaganckiej zasady, że im mniej skreśleń w oryginale, tym lepiej, twórcy teatralni rzucają rękawicę autorom, jakby chcieli zweryfikować, czy ich dzieła zasadnie otrzymały (i utrzymują) status klasyki. Najczęściej, ze względu na dobro i sensowność przedstawienia, reżyserom udaje się wybronić zarówno własny styl, jak i patronującego spektaklowi pisarza. Czy podobnie było w przypadku "Trzech sióstr" Antona Czechowa/Jędrzeja Piaskowskiego? Odpowiedź nie jest jednoznaczna.

Twórca "Puppenhaus. Kuracja" (zwycięskiego spektaklu na tegorocznym Festiwalu Polskiej Sztuki Współczesnej R@Port w Gdyni) postanowił dosłownie, co nie oznacza, że ślepo, podążyć za ponad stuletnim tekstem rosyjskiego pisarza. W Trzech siostrach, przypomnijmy, Czechow sportretował życie codzienne klasy wyższej przełomu XIX i XX wieku, której przyszło żyć w niespokojnych, przedrewolucyjnych czasach. W adaptacji autorstwa Piaskowskiego i zespołu z teatru im. Osterwy w Lublinie wyrazistości nabiera satyryczny i absurdalny ton opowieści o znudzonej na śmierć społeczności z prowincjonalnego miasta gubernialnego goszczącego oddziały wojsk. Przyzwyczajono nas do patrzenia na życie rodzeństwa Prozorowów jak na podwójną tragedię - moralną i społeczną, tymczasem Narratorka (Jolanta Rychłowska) zapowiada, że na scenie będzie "klasycznie i nie na serio". I rzeczywiście - jest wesoło, kolorowo i efekciarsko, jak w prawdziwym teatrze! Przez dwie godziny oglądamy (przywołując znów słowa "gospodyni spektaklu") "wyraziste aktorstwo" i rozkoszujemy się "wysmakowaną scenografią oddającą urok carskiej Rosji". W tym miejscu można by właściwie przejść do stosownych pochwał kreacji scenicznych, wyrażonych w enigmatycznym stylu Boya-Żeleńskiego, i zakończyć notkę o spektaklu, gdyby nie nasuwające się wątpliwości.

Skąd bowiem w wiernej adaptacji, w tak solennie obiecanym close readingu Czechowa zjawia się postać Narratorki, która z wysuniętego przed kurtynę Siemiradzkiego proscenium zaprasza widzów na spektakl i życzy im dobrego odbioru? I jak wierzyć jej słowom, skoro za taflą elastycznego PCV skrywa się kominek wielkości człowieka i ogromny, błyszczący brokatem samowar, mieszczący w środku nie herbatę, a kilka osób? I w jakim świetle przedstawiony zostaje dramatyczny moment stłuczenia przez Czebutykina porcelanowego zegara, skoro zamiast rozpaść się w drobny mak, nie rozpada się on wcale, nawet za trzecim uderzeniem o podłogę, ponieważ jest zrobiony z gąbki? Ta znakomita, przerysowana i jednocześnie bardzo funkcjonalna scenografia wyszła spod rąk Aleksandra Prowalińskiego, natomiast jej dopełnienie stanowiły kostiumy Hanki Podrazy - oczywiście zaprojektowane tak, jak Czechow wymyślił. To znaczy, że jeśli Irina nosi się na biało, zaś Masza preferuje czerń, to dokładnie takie kolory sukien będą mieć Lidia Olszak i Edyta Ostojak. Może się wydawać, że twórcy z rozmysłem wysuwają na pierwszy plan ironiczną deklarację, że przeczytali Trzy siostry bardzo dokładnie i w związku z tym potraktowali rosyjski pejzaż kulturowy - samowar, pianino pełniące funkcję strojnego mebla, huczącą za oknem zimę, dystyngowane maniery - z szacunkiem i uniżeniem. Co więcej, że skorzystali z tradycyjnych teatralnych hierarchii, w centrum pracy twórczej sytuując tekst i wszystko podporządkowując jego zarządzeniom. Jednakże nie da się ukryć, że artyści wyeksponowali tym samym napięcie między tragikomicznym losem bohaterów dramatu a siłą teatralnych środków wyrazu, które wprowadzają dystans do opowiadanej historii. Dowiedli tym samym, że zbytnia zachłanność w rekonstruowaniu pierwotnych założeń autora tekstu doprowadzić może do absurdu - jak w przypadku zegara z gąbki.

Spójrzmy, jak przebiegają dalsze negocjacje między współczesną praktyką artystyczną a wiedzą bądź wyobrażeniami twórców o teatrze z czasów Czechowa. Na pierwszy plan wysuwa się tu nie realizm, ale teatralność. Oddalanie czwartej ściany realizuje się głównie dzięki postaci Narratorki, która wciela się równolegle w Nataszę, żonę Andrieja. Eksponuje ona "słynną strzelbę", wyraźnie zaznacza moment "czechowowskiej pauzy" i streszcza przebieg kolejnych aktów, jednocześnie komentując je raz tkliwie, raz protekcjonalnie, to znów kokieteryjnie. Co ciekawe, Natasza jest postacią przedstawioną w najbardziej niekorzystnym świetle spośród członków rodziny Prozorowów, co nie pozostaje bez znaczenia dla wydźwięku jej drugiej roli - osoby, która pośredniczy między umownymi wydarzeniami na scenie a widownią w fotelach, toteż wyraźnie zaznacza różnicę między światem fikcji a wieczorem spędzanym w teatrze. Innym zabiegiem oddalającym od realizmu, ale przybliżającym do teatralności, jest cudownie komiczny styl gry aktorskiej, podkręcony świetnie wymyślonym przez Katarzynę Sikorę ruchem scenicznym. Najciekawiej w tym zestawieniu roli i choreografii wypada Wierszynin (Maciej Grubich), którego postać dysponuje całą paletą symbolicznych, uwodzicielskich gestów wiarołomnego kochanka. Co więcej, w mało której realizacji Trzech sióstr obejrzeć można taką liczbę scen tanecznych, jednocześnie logicznie podpartych treścią i emocjami, jak na przykład: taniec samowara, spotkanie sióstr z przybyszem z Moskwy, uroczyste przejście klasy wyższej do jadalni na śniadanie czy pożegnalna parada wojska.

W spektaklu mamy do czynienia zatem z podwójną satyrą: tą zawartą w pozornie neutralnym tekście, czułym okiem obserwatora poddającym w wątpliwość przywileje klasowe, oraz tą, której ostrze wymierzone jest we wszystkie strony - w teatralne klisze, w przyzwyczajenia widzów oraz, jak się zdaje, w samego autora. Iskrząca pomysłami forma nieco jednak zaburzyła, a nie wzmocniła Czechowowską diagnozę społeczną i uczyniła z niej mieszczańską igraszkę dla zabicia czasu. Widownia zdefiniowana zostaje przez twórców jako grupa (a mówiąc innym językiem - klasa społeczna), której w teatrze należy zapewnić rozrywkę, lecz niekoniecznie refleksję. Publiczność staje się w tym względzie podobna do bohaterów "Trzech sióstr", rozpaczliwie szukających sposobu na nudę. Być może nie taki był zamysł reżyserski, być może w tym aspekcie zaobserwować można bardziej uniwersalną zależność między dramatem (tekstem) a jego realizacją sceniczną. Domyślać się możemy, co autor chciał powiedzieć, rzadko jednak zadajemy sobie pytanie "dla jakiego odbiorcy kierował swoje przemyślenia?", głównie dlatego, że kręgu czytelników nie sposób zaprogramować na wiele pokoleń do przodu. Teatr w porównaniu z literaturą zdaje się mieć większe możliwości w dziedzinie rozpoznania swojego odbiorcy. Wizja Piaskowskiego okazuje się więc nie tylko "powrotem do założeń" tekstu, ale przede wszystkim próbą wypracowania kanału komunikacyjnego z produktem wciąż definiującej się kultury mieszczańskiej, jakim jest widz teatralny. Szkoda jednak, że nie idzie za tym coś więcej, niż tylko feeria chwytów teatralnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji