Artykuły

"Sól ziemi. Obywatele 1918" - o historii inaczej...

- "Sól ziemi" jest niedokończoną powieścią, ale gotową partyturą. Metrum epickie, psychodynamika żywego języka - wszystko tutaj mamy. To jest tekst, który zachęca do opowieści - mówi Małorzata Litwinowicz w rozmowie z Jarosławem Kaczmarkiem.

Jednym z wydarzeń 13. Miedzynarodowego Festiwalu Sztuki Opowiadania "Trakty kultury" w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego (21-25 listopada), będzie spektakl "Sól ziemi. Obywatele 1918" w wykonaniu Małgorzaty Litwinowicz i Jolanty Kossakowskiej, który w brawurowy sposób porusza tematykę polskiej historii. O genezie i kulisach spektaklu rozmawiają Jarosław Kaczmarek i Małorzata Litwinowicz.

Jarosław Kaczmarek: Opowiadanie literatury to ścieżka, którą konsekwentnie podążasz. Takie dzieła jak "Rękopis znaleziony w Saragossie" czy "Don Kichot z La Manchy" zawierają fragmenty, które są niejako gotowymi partyturami do budowania ustnej narracji. Twój najnowszy spektakl "Sól ziemi. Obywatele 1918" powstał na podstawie książek, które nie wydają się tak oczywiste jako inspiracje do opowiadania. Jaki jest Twój sposób na budowanie widowiska narracyjnego dotykającego tematów wielkiej historii, na dodatek z perspektywy, o której niezbyt często pamiętamy? To pytanie można jeszcze uprościć: Jak można OPOWIADAĆ WIELKĄ HISTORIĘ?

Małgorzata Litwinowicz: Podstawą scenariusza naszego widowiska jest powieść "Sól ziemi" Józefa Wittlina. W opowieść Piotra Niewiadomskiego, Hucuła urodzonego w 1873 roku gdzieś na peryferiach Austro-Węgier, wplatamy inne historie - losy zwykłych ludzi, zmuszonych do gruntownego przemeblowania swojego życia przez przymus ekonomiczny (czyli biedę) albo polityczny (czyli wojnę).

O źródłach powiedziałabym tak: nie ma nic nieoczywistego w tych wyborach. Wittlin był tłumaczem eposów Homera i przyswoił polszczyźnie "Gilgamesza". Uważam go za autora usposobionego epicko, obdarzonego znakomitym słuchem, wydobywającego z polszczyzny właśnie bogactwo dźwięków i rytmów, znaczenie brzmienia. Pracowałyśmy nad widowiskiem wspólnie z Jolantą Kossakowską, narracja muzyczna spektaklu jest efektem jej pracy. I - okazało się w trakcie przygotowań, że to "mówienie Wittlinem" jest pobudzające muzycznie, daje wiele impulsów rytmicznych, melodycznych, podpowiedzi wykonawczych.

"Sól ziemi" jest niedokończoną powieścią, ale gotową partyturą. Metrum epickie, psychodynamika żywego języka - wszystko tutaj mamy. To jest tekst, który zachęca do opowieści i gdybym tylko mogła - po prostu bym go zjadła, tak, żeby przyswoić go w całości raz na zawsze.

Nie wiem też, skąd to pytanie o nieoczywistość innych źródeł: szesnaście lat temu razem z Beatą Frankowską opowiadałyśmy w widowisku "Taniec opowieści, czyli chasydzi Piaseczna" o tym, że niejaki Srul Jakubowicz, ławnik z Piaseczna umie dobrze jeździć na rowerze, a punktem wyjścia do tej mikroopowieści był protokół z egzaminu na prawo jazdy, który Jakubowicz z sukcesem złożył. Korzystałyśmy wtedy także z dokumentów takich jak repertuar piaseczyńskiego kina, podania o pozwolenia na budowę kuczki czy prośby o dodatkowy przydział drewna do piekarni, raporty z inspekcji higienicznych w sklepach itd. W "Obywatelach 1918" widowisku wykorzystuję fragmenty listów emigrantów - ludzi, którzy pod koniec XIX wieku zdecydowali się wyruszyć ze swoich wsi galicyjskich czy wielkopolskich wsi do Stanów Zjednoczonych czy Brazylii. Być może to ich dotyczy to zagadnienie "nieoczywistości". Ale wydaje mi się ono nieadekwatne: czytając te listy mam do czynienia z próbami opowiedzenia i zapisania własnego losu, zdarzeń życia. Należą one do konkrentych ludzi, znanych z imienia i nazwiska (w spektaklu zresztą wszystko to zostaje przywołane), coś im się przydarzyło - dotarli do Bremy, udało im się przepłynąć do Stanówn i z tego właśnie zdają sprawę. Te listy są gotową opowieścią. Podobnie jak opowieść o losach tych listów, które nigdy nie dotarły do adresatów - zostały zatrzymane przez urzędy cenzorskie, potem trafiły do archiwum, cudem przetrwały II wojnę światową i oto je dzisiaj mamy - ze wszystkimi tymi poruszającymi komunikatami "już trzeci raz list do ciebie piszę, odpisz", "droga żono, przesyłam ci szyfkartę", "przesyłam wam pieniądze", "co tam u was, proszę was o odpis", i tak dalej.

Jeśli chodzi o tak zwaną wielką historię: nie wiem, jak opowiadać wielką historię, nie zajmuję się tym. W swojej pracy i opowiadackiej, i uniwersyteckiej staram się opowiadać historię podstawową. Należy ona do konkretnych osób, to wartość. Ale czasem tak się zdarza, że przypadki biografii stają się czymś znamiennym dla pokolenia czy całej społeczności. Tę emblematyczność staram się wydobyć - i to chyba ten moment, kiedy opowieść staje się przypowieścią.

J.K: Opowiadacze często podkreślają swój osobisty związek ze swoimi historiami. Dlaczego wybrałaś opowiadanie z perspektywy chłopów i burzliwe czasy odzyskiwania przez Polskę niepodległości?

Jak Ci się udaje łączyć dystans naukowca z zaangażowaniem artysty występującego na scenie?

M.L.: Pytanie o osobisty związek jest zawsze ważne. Trudno mi odpowiedzieć, co tak bardzo porusza mnie i w opowieści Wittlina, i w historiach migracji do Ameryk czy bieżeństwa 1915. Skala doświadczenia i jego nieobecność w powszechnie podzielanych obrazach historii? Na pewno tak. Swoją drogą gdzieś podskórnie żyje sobie pewnie wątek osobisty. Moja rodzinna historia - na ile ją znam - jest historią repatriacji, przemieszczenia z obecnej Litwy i Białorusi na tak zwane Ziemie Odzyskane - w okolice Gdańska, później do Lęborka. Najbardziej przyswoiłam ją dzięki relacjom mojego taty, który w 1946 roku miał sześć lat, ale jako bystry chłopiec i jednak świetny opowiadacz zapamiętał mnóstwo obrazów, a brakujące z łatwością dodał (jestem przekonana, że połowa jego wspomnień to zmyślenia, ale za to jakie!). Oczywiście, historia białoruskich chłopów migrujących do Gdańska po II wojnie nie jest tematem tego widowiska, o którym rozmawiamy; ale wartościowa wydaje mi się perspektywa, która się dzięki temu rodzinnemu doświadczeniu jakoś dla mnie otworzyła. To jest perspektywa człowieka, który niespecjalnie wie co, dokąd i dlaczego. Gdzie będziemy mieszkać? Jak to w ogóle wszystko będzie? Czym jest ten świat, w który wkraczamy - mieszkań, rzeczy i sprzętów codziennego użytku? Co to znaczy być w środku zdarzeń, niespecjalnie wiedząc czym te zdarzenia są?

Interesująca - jak sobie uświadamiam w ostatnich latach - była zawsze dla mnie także ambiwalencja tej opowieści: bo z jednej strony to jest historia wymuszonego przemieszczenia, wygnania z domu, ale z drugiej - czasem - nieoczekiwanych zdarzeń i możliwości, które w zdefiniowanym życiu tradycyjnej wsi - byłyby po prostu niemożliwe, nie do pomyślenia nawet. Napięcie między nostalgią wobec utraconego i wspaniałą możliwością życia, która zostaje otwarta przez drastyczną i niechcianą zmianę jest punktem, o którym ciągle myślę.

Relacja między dystansem naukowca i zaangażowaniem artysty. To jest trudna sprawa z różnych powodów. Zdarzają się też zaangażowani naukowcy i zdystansowani artyści, prawda? Więc te postawy, które tak z rozpędu przypisujemy profesjom nie są na szczęście sztywną ramą. Mam takie (no, trochę wypracowane) szczęście, że jestem w Instytucie Kultury Polskiej UW, a rysem tego ośrodka jest odwaga ciągłego eksplorowania granic między refleksją a praktyką, językiem nauki i sztuki.

J.K.: "Sól ziemi. Obywatele 1918". Dla kogo jest ta opowieść?

M.L.:Dla każdego, kto zechce jej słuchać.

***

"Sól ziemi. Obywatele 1918"

Czwartek, 22 listopada, g. 21.00

Występują: Małgorzata Litwinowicz, Jolanta Kossakowska

Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego.

Informacje: www.festiwalopowiadania.org

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji