Artykuły

Beniowskiego ciekawe zwidy

"Beniowski" w reż. Krzysztofa Kopki w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Jedenastozgłoskowcem zabawią cię w czerwcowy wieczór w Węgierce. Niemożliwe? Możliwe i na dodatek niezłe.

Do ośmiu już tegorocznych, najróżniejszych premier Teatr Dramatyczny dorzucił dziewiątą: tym razem z frazą wieszcza Słowackiego. Niech nie krzywią się jednak ci, co romantycznej poezji nie znoszą. Żadnych ponurych dramatów tu nie będzie, a ironiczna i dowcipna historia o pewnym awanturniku i podróżniku z XVIII stulecia. Reżyser Krzysztof Kopka sięgnął bowiem po "Beniowskiego" - świetny, pełen humoru poemat dygresyjny, słusznie skądinąd uznawany za jedno ze szczytowych osiągnięć poety.

Zdecydował się na zadanie karkołomne: tekst, w którym, mimo skrótów, i tak roi się od najróżniejszych postaci, dał do ręki ledwie dwojgu aktorom, każąc im zmieniać skórę co kilka wręcz sekund. Scenografię zaś (a dodajmy, że bohater przemierza rozmaite egzotyczne krainy) zgodził się ograniczyć do stołu, krzesła, szala i butelki.

Efekt? Naprawdę znakomity: godzinka z pięknie i humorystycznie podaną frazą Słowackiego, prostota i lekkość spektaklu. Nie zdąży nam chyba nawet przelecieć przez głowę myśl o nudzie, bo też i nie ma na to czasu. Rzecz zaczyna się szybko, potem pędzi - a tempo wieszcz nadaje niezłe! - by równie szybko się skończyć.

Chwalić trzeba Aleksandrę Maj i Bernarda Macieja Banię: dają z siebie wszystko, pięknie radzą sobie z wierszem, bawią się nim - i co najważniejsze: nie gubią jego lekkości ni ironii.

Tak jak jest w tekście - tak i w spektaklu jest rytm i żart. Podany lekko, choć okupiony ciężką pracą. Aktorzy dwoją się i troją, stroją też miny, strzelają oczami, przedrzeźniają się nawzajem, przy okazji zabawnie ilustrując stan ducha partnera (Maj jest w tym wyjątkowo dobra). Eksponowanie dowcipu wiersza na silę mogłoby irytować, a jednak nie - tu znać umiar i mocną rękę reżysera. Tekst Słowackiego jest wyjątkowo wdzięcznym materiałem: Beniowski, konfederat barski, co zawędrował do kraju chana, a nawet i dalej, ma wyjątkowy talent do wplątywania się w dziwaczne sytuacje, co i rusz osaczają go różne zwidy. To też i kłopot dla publiki: o ile czytając "Beniowskiego" jesteśmy w stanie ogarnąć umysłem fabułę i gromadę jego bohaterów, o tyle, oglądając tę migawkowość na scenie - możemy mieć z tym problem. Toteż i czasem się trochę gubimy, nie zawsze wiadomo, jaką marę tym razem Maurycy spotkał i o co dokładnie chodzi...

Mnóstwo tu inscenizacyjnych pomysłów i żartów z udziałem ciekawie animowanych rekwizytów. A to szal zamienia się w lejce, krzesło w konia (spójrzcie na figlarne miny aktorki). Szal może się też zamienić w wiosło (również Maj), a na stole można przepłynąć Dniepr. Dłońmi zaś zatrzepotać i wmówić publice, że to gołębie, prześladujące Beniowskiego. Aktorzy rzucą się też na oczach widzów na pieczyste i rozerwą je na strzępy, jak przystało na uczestników głośnej (choć ich tylko dwójka) sarmackiej uczty.

Dorzućmy do tego żarciki z litery samego tekstu (spektakl zaczyna się kpiarską recytacją, jakby żywcem wziętą z polonijnego konkursu oratorskiego: aktorka - zaciąga aż miło; gdy mowa zaś o paleniu odurzających wonności u chana - na scenę wkracza teatralny kamerdyner... i zapala papierosa).

Ten żartobliwy nastrój i iluzję albo się kupuje, albo nie. Ja kupiłam.

Zdjęcie z próby przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji