Artykuły

Z TEATRU

Teatr Mały : "Okręt do Kanady". Sztuka w 4-ch odsłonach p. Karola Vildraa.

W literaturze współczesnej dużo się teraz mówi o tych pisarzach i poetach, których ktoś nazwał "wielkiem bractwem dobroci". Jest to naprawdę, jakby bractwo lub gmina literacka, którji głową jest Romain Roland, a która ma swoje filje czy loże w rozmaitych miastach Europy. Wszyscy są cisi i pokornego serca. Wszyscy śpiewają miłość, dobroć, ukojenie i braterstwo Iudów. Czasem z domieszką subtelnej ironii, zawsze z mądrą litością dla grzechów i ułomności ludzkich, z słodkiem pocieszeniem dla wvkolejonych, z melancholijnem pytaniem: "Kiedyż nareszcie przyjdzie stulecie aniołów?" Kochają się w cichych słowach i cichych cierpieniach. A każdy z nich wchłonął w siebie dymy literatury rosyjskiej.

Do tego "bractwa dobroci" należy także Vidrac. Co napisał, nie wiem. Jakoś nic mi w rękę nie wpadło. Słyszałem tylko, że napisał bardzo niewiele: kilka drobiazgów prozy i kilka wierszy. A wszystkie podobno są "miłosierne", wszystkie mają ładny szept pojednania.

"Bractwo" już od lat kilku prezentowało go Europie, jako nowego proroka. Bez skutku. Dopiero, gdv wystawił w jednym z teatrów paryskich Le paquebot Tenacity prasa i publiczność francuska zaczęła głośno i coraz głośniej mówić o Vildracu.

Biuletyn teatralny opiewa, że sztukę tę, nazwaną na afiszu warszawskim "Okręt do Kanady", grano Paryżu przeszło 200 razy.

Istotnie, rzecz zdumiewająca! ? Niema bowiem nic mniej francuskiego, niż ta komedja Vildraca. A co ważniejsze, niema w niej wcale tej wielkiej indywidualności i wielkiej poezji, o której z zachwytem mówi prasa francuska. Jedynem rozwiązaniem zagadki jest chyba "inność" Vildraca. Może Paryż tak się już przesycił swą sztuką bulwarową, która, pomimo wszystkich, pierwszorzędnych zalet, nieco skostniała w tematach, technice, stylu i tonie, że gdy nagle zjawił się autor, który przemówił "inaczej", zaczęto sztukę jego wielbić, jak objawienie proroka, choć całe to "inaczej" jest tyiko śpiewem drugorzędnego talentu.

"Okręt do Kanady" ma sentymentalnie zamyślone oczy, ma słodycz samarytańską, ma szczyptę "mądrości", zapożyczoną od Tołstoja i Gorkiego. Tego nie widywało się dotychczas w teatrze francuskim. Ale poezja tej sztuki, jej dech dramatyczny, jej myśli, wzruszenia, uczucia, fantazja i styl są małe, nawet bardzo małe. Chwilami ma się wrażenie, że cała jej dobroć, jej sentyment, jej "filozofja" nie przewyższają poziomu literatury drobnomioszczanskiej, takiej z "Wieczorów rodzinnych", choć to nie znaczy, że ją polecam... rodzinom.

Trochę dobrze stylizowanej prostoty i prostoduszności, trochę ewangelicznych aforyzmów, trochę pozy na staro chrześcijańskie kapłaństwo, a koniec końcem... nuda. A zatem nie mówmy o "wielkiej poezji" Vildraca. I nie mówmy o jego oryginalności. Dla nas, którzy lepiej od francuzów znamy literaturę rosyjską, wszystko to wydawać się musi mniejsze, o wiele mniejsze, niż w Paryżu.

Cóż opowiada nam Vildrac? Dwóch młodych chłopców, z zawodu zecerów, wymęczyło się w rowach strzeleckich podczas wielkiej wojny. A gdy wrócili do Paryża, jakoś z nowem życiem rady dać sobie nie mogą, jakoś im ciasno i źle. Więc postanawiają emigrować do Kanady. Marzy im się, że to kraj wolności, dobrobytu i szczęścia.

Jeden z nich jest nieśmiały i marzycielski. Wolałby zostać w Paryżu, ale wlecze go za sobą drugi, impulsywny i lekkomyślny, którego nęcą nowi ludzie, nowe wrażenia, nowe stosunki. No i złote runo w Kanadzie. Jakoś to będzie. Wierzy w siebie i swoją gwiazdę. Vogue la galére! Niech płynie "Okręt Tenacity". Ale na okręcie popsuła się maszyna. Więc obaj emigranci muszą trzy tygodnie czekać w porcie na statek. Mieszkają w małej oberży, piją i mędrkują z marynarzami, umizgają się też do ładnej kelnerki. Każdy oczywiście po swojemu. Jeden lirycznie, drugi przedsiębiorczo-natarczywie, po kawalersku. No! i naturalnie kelnerka woli wesołego kawalera, który stawia szampana, niż "poetę", który chwali jej złote włosy i mówi z nią o słowikach i chlebie razowym. Ale ani się spostrzegł zwycięzca, jak zwycięstwo stało się niewolą. Kelnerka upiła się winem, on upił się jej pieszczotami i całą Kanadę wkrótce djabli wzięli. Kelnerka boi się morza, a więc zamiast wsiąść na okręt, pojechali sobie do Alzacji i tam mają się dalej całować.

A na scenie został nieśmiały, płaczący poeta, który teraz jest sam i sam musi o swym losie stanowić. Przełamał się, stał się mocnym i wolnym w swem opuszczeniu i pojechał za morze, w nieznany świat, na bój, na poszukiwanie szczęścia i siebie. Właśnie on, który bał się podróży. To szkielet i trochę ibsenowski finał komedji. Prawie żadnej intrygi! Dwa bardzo banalne romanse w knajpie portowej, a właściwie dwa długie djalogi, jeden sentymentalny, drugi kawalersko-gabinetowy, które wypełniają cały akt II ł III. Więc w czem tkwi poezja tej sztuki? Podobno w jej stylizowanej naiwności, w jej katechiźmie i filozofji. Tym, który "Okrętowi" daje barwę i ton, jest stary pijaczyna, z zawodu czyściciel kloak i ścieków.

On to nie wierzy w zbawienność żadnych rewolucji i żadne pogonie za "wolnością". On to radzi przedewszystkiem wyzwolić siebie z grzechu" i słabości. On to niesie ukojenie znękanemu marzycielowi i hartuje jego wolę. On to przebacza, rozgrzesza, pociesza... Ale jakie to wszystko jest w sztuce blade i wodniste! Z wielkiej idei zrobiono lirnonadę. Tu i owdzie coś błyśnie, tu i owdzie ładnie uśmiechnie się dobroć - ludzka, ale to krople poezji w morzu banalności. O ileż .głębszy, o ileż przenikliwszy, o ileż sugestywniejszy w wyrazie dramatycznym jest Gorki i tuzin podobnych jemu "bogoiskatieli" z literackiego bractwa litości!

Jeżeli ten utwór, tak mocno i niesłusznie ostemplowany, jako dzieło wielkiego poety, po mimo wszystko, zainteresował naszą publiczność, było to przeważnie zasługą artystów. Ma licka znó,w oczarowała ludzi swym wdziękiem szczerością a temperamentem, a Samborski w roli filozofującego pijaka dał mieniącą się przepysznemi barwami, rozjaśnioną blaskiem humoru prawdę i potęgę wyrazu. Wyborna była także Czaplińska i Warnecki, nieco słabszy tylko Daszyński w roli czułostkowego kochanka. Charakterystyczne wnętrze knajpy portowej bardzo pomysłowo zaprojektował Żyznowski, A reżyserję prowadził Węgierko. Dobrze, inteligentnie, wnikliwie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji