Artykuły

Debiut reżyserski Grzegorza Małeckiego w Teatrze Narodowym

"Tchnienie" Duncana Macmillana - debiut reżyserski Grzegorza Małeckiego w Teatrze Narodowym w Warszawie ocenia Witold Sadowy.

Grzegorz Małecki, czołowy aktor Sceny Narodowej, jest moim ulubieńcem. Jego rozwój artystyczny śledzę od czasów studenckich. W warszawskiej Akademii Teatralnej, kiedy w roku 1999 w dyplomowym przedstawieniu "Dziadów" Adama Mickiewicza grał Konrada-Gustawa w reżyserii Macieja Prusa. Od tego czasu nagradzany na licznych festiwalach. Uhonorowany Feliksem Warszawskim za rolę Edka w "Tangu" Mrożka. Syn Anny Seniuk i Macieja Małeckiego. Wybitnie utalentowany. Ambitny. Niezwykle wrażliwy i skromny. Pracowity. Zakochany w teatrze. Po wspaniałych rolach, jakie zagrał w Teatrze Narodowym, w Teatrze Telewizji, serialach, filmach i w Polskim Radiu oraz dubbingu zapragnął zmierzyć się z reżyserią. Marzenie się spełniło. Otwiera właśnie jako reżyser nowy sezon Teatru Narodowego sztuką brytyjskiego autora (rocznik 1980) Duncana Macmillana "Tchnienie". Sztukę dostał od swojej przyjaciółki z liceum, Anny Gujskiej. Widziała ją w Londynie. Zachwyciła się i wspaniale przetłumaczyła. Choć nie jest zawodową tłumaczką. A Grzegorz Małecki zaproponował ją dyrektorowi Janowi Englertowi. Ten umożliwił mu reżyserski start. Zyskując w ten sposób nowego, interesującego reżysera. Wróżę mu piękną przyszłość.

Grzegorz Małecki i dwójka jego - aktorów Justyna Kowalska i Mateusz Rusin na premierze odnieśli zwycięstwo. Długo oklaskiwani na stojąco. "Tchnienie" to historia burzliwej miłości dwojga młodych ludzi. Napisana językiem, jakim rozmawiają dziś młodzi. O rozstaniach i powrotach. O świecie, w którym żyją i o tym, co będzie dalej. Choć wychowany na innej estetyce i innym przekazie wyrazu, szybko odnalazł się w dzisiejszym teatrze. Świetnie prowadzi aktora. Chucha na niego. Nie histeryzuje i nie krzyczy. Jak to bywa często z reżyserami. Sam tego doświadczyłem przed laty. Podobała mi się też jego wypowiedź w mediach o metodzie, jaką zastosował. Przypomniała czasy mojej młodości, kiedy pracowałem z wielkim Juliuszem Osterwą. Sam niezwykle delikatny, znał duszę artysty. Wiedział, że nie wolno go zranić, bo wtedy koniec. Nigdy nie mówił aktorowi, że jest źle i w ten sposób odnosił zwycięstwo. W "Tchnieniu" Grzegorz Małecki jako reżyser nie ułatwił ani sobie, ani wykonawcom zadania. Scena jest pusta. Bez dekoracji i rekwizytów. Nie ma tu muzyki, która buduje nastrój. Akcja toczy się w różnych miejscach. Wszystko to wyczarowują jego aktorzy Justyna Kowalska i Mateusz Rusin swoim talentem i prawdą przeżycia. Mówią w tempie karabinu maszynowego. Zwłaszcza Justyna Kowalska. Ale każde słowo jest słyszalne. Z miejsca zdobyła moją sympatię. Tworzy postać dominującą w tym przedstawieniu. Taką też widział ją autor. Jest silniejsza, dojrzalsza i bardziej zdecydowana od swego partnera, którego gra pięknie Mateusz Rusin. Jedyna moja uwaga, to że spektakl trwa godzinę i czterdzieści minut bez przerwy. Skróciłbym go nieco.

A więc jeszcze raz, najszczersze gratulacje, drogi, kochany Grzegorzu i wszystkiego, wszystkiego najlepszego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji