Artykuły

"Burza"

Prosto z ulicy po drewnianych, pachnących nowością schodach weszliśmy w snop światła sceny. Frontalnie usadowiona publiczność z namaszczeniem lustrowała przychodzących. Atmosfera była podniecająca, lekko snobistyczna. Najlepsze entree miał dyrektor Wydziału Kultury Urzędu Miasta, który - rozdając na prawo i lewo uśmiechy - pokazał widowni śnieżnobiały tors koszuli oraz muszkę, po czym zasiadł w pierwszym rzędzie. Na tę premierę stawili się prawie wszyscy dyrektorzy konkurencyjnych teatrów i aż żal było patrzeć jak z udręczonymi minami przemykają w boczne rzędy. Centralnie rozsiadła się krakowska żurnalistyka. Wymiana ukłonów, uśmiechów i taksujących spojrzeń trwała długo. Wyraźnie na kogoś czekano. Wreszcie, gdy wojewoda Tadeusz Piekarz z rodziną zajął miejsca - jak się potem okazało również nieopatrznie w pierwszym rzędzie - zgaszono światło i na scenie rozszalała się burza. Wrażenia były piorunujące: w błyskach reflektorów, rozdzierającym huku grzmotów i wyciu wichrów nawy statków kolebały się tuż nad głowami widzów. (Bo trzeba dodać, że na czas intensywnego remontu budynku Teatru im. Słowackiego, scena i widownia umieszczone zostały na dawnej scenie i w "Burzy" dekoracje wprost ze sznurowni zjeżdżały nam na głowy). W pewnym momencie rozhuśtany okręt rąbnął nawet w coś, co groźnie zazgrzytało i był to ewidentnie pierwszy niebezpieczny moment przedstawienia. Dyskretnie wyjęłam z kieszeni plan ewakuacyjny widowni, który rozdawano przy wejściu, ale mimo iż nad naszymi głowami raz po raz błyskało się, niczego nie mogłam dojrzeć. Dopiero, gdy burza przeszła przestudiowałam to dzieło zapobiegliwości teatru i zorientowałam się, że w przypadku chęci ucieczki, należy ewakuować się przez toalety.

No, ale na razie zaświeciło słońce i na scenie pojawił się Prospero z długim kijem porośniętym zeschłymi liśćmi. Był to bardzo tajemniczy i często ogrywany rekwizyt. Ciągle przenoszono go w inne miejsce i energicznie wbijano w szpary w podłodze sceny.

Postaci sztuki Szekspira pt. "Burza" ubrane były metaforycznie. Ariel w ferszalunek. który mógłby być wymarzonym ubiorem dla straży przybocznej Kim Ir Sena. Harmonię obrazu mąciły jedynie czarne szpilki. Mąciły też harmonię ruchu, bowiem rozbiegany po scenie duch omal nie połamał sobie nóg. (Nawet napisało mi się do rymu!). Sfery królewskie wraz ze świtą nosiły przechodnią koronę, ale były również poubierane w krawaty i nadużywały koloru czerwieni.

Pasjonujący wątek zbliżających się wyborów prezydenckich w Polsce również znalazł w przedstawieniu swa artystyczną egzemplifikację. Jeden z kandydatów zachowywał się iak opój w cyrku i nie miało to nic wspólnego ze sztuką "Burza" Wiliama Szekspira, jak również ze sztuką w ogólniejszym sensie.

Wiele osób obecnych w teatrze pamiętało sprzed kilku tygodni inauguracyjny wykład profesora Jana Kotta w krakowskiej PWST o homoseksualnych, biseksualnych i innych przeciwnych naturze pociągach płciowych bohaterów sztuk Szekspira. Słuchał tego wykładu również dziekan wydziału reżyserii Jerzy Guliński, który jest dyrektorem Teatru im. Słowackiego, tłumaczem, reżyserem "Burzy", tudzież odtwórcą roli Prospera i trzeba przyznać. ż teoretyczne domniemania prof. Kotta wcielił na scenie w czyn. Ponieważ jednak poprzysięgłam sobie, że o skutkach artystycznych tych i innych praktyk aktorskich pisać nie będę - milczę jak zaklęta.

Tymczasem na scenie zaistniały kolejne niebezpieczne momenty. W ręce głównego opoja wpadła butelka z wódką i odtąd nastąpiły sądne minuty na widowni. Najbardziej narażony był rząd pierwszy. Aktorzy z lubością pluli i prychali ową cieczą prosto w nosy widzów. Najbardziej poszkodowana była żona wiceprezydenta Jacka Purchli, choć właśnie on uratował Teatr im. Słowackiego przed samozagładą, obmyślając sprytnie że w szacownych, acz zruderowanych murach teatru należy urządzić międzynarodową konferencje KBWE. Domniemywał bowiem, że na to hasło wszystko potoczy się jak z płatka. I potoczyło się. Tego wieczoru najbardziej wziętym widzem był Jerzy Fedorowicz - dyrektor Wydziału Kultury, któremu aktorki z upodobaniem siadały na kolanach. Najlepsze osiągnięcia w pluciu i pryskaniu na dużą odległość miał Stefan Andrzej Grabowski. Najbardziej burzową fryzurę nosił Trynkulo - Tadeusz Kwinta. Najokazalej prezentował się najwyższy aktor w teatrze - Andrzej Bryg. Najlepiej ubrana była pewna pani na widowni; z powodu chłodu siedziała w futrze. Najcelniejsze zdanie jakie padło ze sceny w "Burzy" Szekspira brzmiało: "Nigdy ludziom nie robiono w głowach takiego zamętu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji