Artykuły

Nie o to w Schaefferze chodzi

"Audiencja 89" wg Bogusława Schaeffera w reż. Tomáša Svobody w Narodowy Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Fanny Kaplan na swoim blogu profilowym.

Każdy, kto kiedykolwiek chodził do szkoły muzycznej lub miał jakikolwiek głębszy kontakt z historią muzyki, jest z Bogusławem Schaefferem za pan brat. To nie tylko klasyk polskiej muzyki współczesnej, nie tylko klasyk polskiego dramatu awangardowego, ale także autor "Dziejów muzyki", do którego choć raz zajrzał chyba każdy, od młodzieży uczącej się w szkołach muzycznych lub biorącej udział w olimpiadach z historii muzyki, przez studentów akademii muzycznych, po amatorów muzyki w ogóle.

W Krakowie mamy o tyle wygodną sytuację, że od wielu dekad możemy rozsmakowywać się w twórczości Schaeffera dzięki aktorom, którzy z nim współpracowali i dla których Schaeffer tworzył swoje teksty. Tak, w Teatrze STU nadal można zobaczyć zarówno "Scenariusz dla trzech aktorów", jak i "Kwartet". Można było zobaczyć te spektakle 30 lat temu, ja widziałam po raz pierwszy 15 lat temu, a ostatnio odświeżyłam sobie "Scenariusz..." jakieś dwa czy trzy lata temu i powiem szczerze, że nie tylko się to nie zestarzało, to nadal jest kapitalna rzecz, a Jan Peszek z Mikołajem i Andrzejem Grabowskimi to trio-petarda. I naprawdę warto zabijać się o bilety, które schodzą momentalnie od bardzo wielu lat, nawet pomimo ich ceny.

Spektakl Tomáša Svobody pomyślany jest jako pewnego rodzaju hołd oddany Schaefferowi, coś w rodzaju jubileuszu, choć nie mówimy tu o okrągłej rocznicy. Faktycznie, w czerwcu tego roku Bogusław Schaeffer obchodził swoje 89. urodziny (stąd tytuł). Aby w pełni docenić twórczość tego nietuzinkowego artysty, całość podzielona jest na dwie części - koncertową, poświęconą dorobkowi kompozytorskiemu Schaeffera i teatralną, opartą na różnych jego tekstach.

Część pierwsza jest po prostu wyśmienita. To nie jest prosta muzyka, to nie jest muzyka łatwa w odbiorze, choć mam taką cichą nadzieję, że troszkę jednak się osłuchaliśmy i nie będziemy odrzucać awangardy tylko dlatego, że wymaga trochę skupienia i tego, że należy się w niej rozsmakować. A warto, bo jest to wykonawstwo na najwyższym poziomie. Mało kto ma do tego rękę i serce, wystarczy zresztą się rozejrzeć. Mimo tego, że Schaeffer jest kamieniem milowym w historii muzyki polskiej, nie jest często grany i nie znajdziecie go w repertuarze polskich orkiestr symfonicznych, ani nawet zespołów kameralnych. Z jednej strony żałuję, z drugiej - jestem w stanie to zrozumieć. Muzyka Schaeffera wymaga kosmicznej precyzji, skupienia, perfekcjonizmu, a do tego wszystkiego - poczucia humoru. To, co w Starym wyczynia Stowarzyszenie Artystyczne "Muzyka Centrum" pod wodzą Marka Chołoniewskiego wespół z kolektywem GrupLab, to jest absolutna petarda. Schaeffer wykonany jest lekko, a przy tym perfekcyjnie. Muzycy bawią się formą, grają zespołowo i kapitalnie wchodzą we wzajemne interakcje. Po prostu fenomenalna sprawa.

Brzmi dobrze, nie? I tak samo powinien wyglądać teatr Schaeffera. Ale tak się nie dzieje.

Przede wszystkim Svoboda już na starcie kolosalnie ogranicza aktorom przestrzeń, zagracając całą scenę udziwnioną wersją mieszkania w bloku - wygląda to jak domniemane mieszkanie Schaeffera z lat 70. Jest meblościanka, plakaty z epoki, kilka maszyn do pisania, mnóstwo kwiatów doniczkowych. W tle otwór, przed nim konsola - zamknięte w ciasnym PRL-owskim bloku studio nagrań. Autor (Rafał Jędrzejczyk) tworzy, nagabywany jest przez Aktora (Bogdan Słomiński), obaj regularnie zbierają opierdziel od Reżysera (Marcin Sztendel) i - równie regularnie - odwiedzani są przez Muzę (Aleksandra Nowosadko) ubraną w strój jak z ludowego zespołu pieśni i tańca. Tę ostatnią, kostiumograficzną złośliwostkę nawet doceniam, zważywszy na to, że miłościwie nam panujący minister kultury solidnie dofinansował ostatnio duże zepoły pieśni i tańca (przy okazji kompletnie ignorując lokalną sztukę ludową, twórców pomniejszych, zespoły nie będące molochami zatrudniającymi kilkudziesięcioosobową trupę), a na awangardę patrzy krzywo, więc taki Schaeffer nie miałby u niego większych szans.

To, co jednak w tym spektaklu boli najbardziej, to fakt, że reżyser kompletnie Schaeffera nie zrozumiał i zwyczajnie nie ma na niego pomysłu. W efekcie całość postawiona jest farsowo, a Schaefferowskie, pełne absurdalnego humoru dialogi sprowadzone są do roli gagu. O tempora, o mores!

Z dramaturgią Schaeffera jest zasadniczo tak, jak z jego muzyką. Wymagane jest poczucie humoru, owszem, ale także precyzja i niezwykle formalne traktowanie zarówno struktury spektaklu, jak i samej gry aktorskiej. Svoboda nie wie, jak to zrobić, więc stawia nam farsę w bloku. Gorsze byłoby chyba tylko zrobienie z Schaeffera polskiego kabaretu, jaki znamy z telewizji.

I przez to ginie nam cała esencja Schaefferowskiej koncepcji aktorstwa i teatru w ogóle. Całość niknie w heheszkach, zagajaniu widowni i powtarzaniu tych samych gagów, aż do znudzenia. Aktorów ograniczają także udziwnione kostiumy - Aktor ma na potylicy realistyczną maskę, na plecach nosi wierną kopię klap garnituru i krawata, które nosi na przodzie; Autor ma na głowie hełm, a w nim malutką szufladkę, zapewne na pomysły, jak w niej pogrzebie, uruchamia Muzę; jak ją zamyka, Muza pada na scenę, jak rażona piorunem. Poza tym - niewiele tu zostaje. Młodzi aktorzy kompletnie nie rozumieją, o co w tym wszytkim chodzi i dlaczego przyszło im w tym grać. Starszym aktorom niestety wiele brakuje do nieśmiertelnego trio Peszek-Grabowscy. O ile Rafał Jędrzejczyk radzi sobie całkiem nieźle i jest chyba jedyną osobą, która coś z tego Schaffera kuma, o tyle Słomiński jest po prostu zamknięty w swoim kostiumie i farsowym stylu całego spektaklu.

Kompletnie nie wybrzmiewa to, co u Schaeffera jest tak istotne. Czyli jego muzyczność i zabawa formą. Dajmy na to, taka oto sccena - toczy się rozmowa o niewłaściwym akcentowaniu słów, Reżyser nagle się w nią wcina i każe aktorom mówić tak, by wszystkie wypowiadane przez nich słowa były źle zaakcentowane. Dla muzycznego ucha zadanie jest jasne, choć wcale nie jest proste - to powinien być wirtuozerski koncert na akcenty, wywrócenie języka na nice, zabawa z jego śpiewnością aż do takiego momentu, w którym rozumiemy słowa i słyszymy je (wykonawstwo u Schaeffera nie oznacza wszak chałturzenia, co to, to nie!), ale nie jesteśmy w stanie pojąć komunikatu przez niewłaściwe akcentowanie. Aktorzy nie są w stanie sprostać temu zadaniu. Po prostu mówią cały tekt stawiając regularnie akcent niewłaściwie, ale w tym samym miejscu. Matko Bosko! Przecież nie o to w Schaefferze chodzi! Człowiek na to patrzy i chlipie w duchu, bo wie, że Jan Peszek zrobiłby z tego taki koncert, że natychmiast by go zaproszono na Warszawską Jesień. Po prostu słucha się tego i się cierpi. I to bardzo.

Przekomarzanki między Autorem i Aktorem w ogóle lecą w jakąś dziwną rodzajówkę. Ja rozumiem, że ciężko jest grać coś innego w takiej scenografii, ale jednak... jest to coś koszmarnego. Ani w tym precyzji, ani zabawy formą. Czasem trochę śmiechu, ale uzyskanego bardzo farsowymi środkami. Gore! Po prostu gore!

Ale, żeby to nie był koniec, w sam środek Svoboda wrzuca nam teatrzyk lalkowy na podstawie "Krzyżaków" Sienkiewicza, w którym katuje się marionetkę Juranda, wielkiego komtura gra gadająca po niemiecku puszka piwa Heineken (nota bene, jest to piwo produkcji holenderskiej; jeśli czegoś nie wiem o rodowodzie Ulricha von Jungingena, to właśnie dziś się dowiedziałam i jestem naprawdę zaskoczona) oraz Zbyszko z Jagienką, którzy się pierdolą (tak, tymi słowami). Zaprawdę, powiadam Wam, Temida Stankiewicz-Podhorecka zeszłaby na zawał. A jak ona by zeszła, to pewnie zeszłaby także minister Zwinogrodzka.

Ja nie zeszłam, bo mnie tam ryba, ale mimo ewidentnych akcentów humorystycznych, cała ta scenka jest jak z zupełnie innej bajki i do Schaeffera ma się nijak.

I właściwie jedyne, co tu jest z ducha faktycznie Schaefferowskie, to powtórzenie prostego dialogu o tym, że jeden chce drugiemu coś powiedzieć, tamten zachęca by mówił, pierwszy jednak się cyka, w końcu mówi: "O, ptaszek", bo drugiemu ptak narobił na płaszcz. Ta wymiana zdań zostaje kilkakrotnie wypowiedziana w różnym tempie i różnym stylu, podczas gdy w tle wyświetlane są krótkie sceny ze słynnych filmów, m.in. z "Poszukiwaczy zaginionej Arki" (seria o Indianie Jonesie), "Winnetou" czy "Matriksa". I to jest w zasadzie jedyna dobra scena tego spektaklu.

Zasadniczy plus tej sytuacji jest taki, że będzie to prawdopodobnie jedyny spektakl, który miał premierę za panowania duetu Mikos-Polewka, a na który sprzedadzą się bilety i nie będzie pustek na widowni. W końcu. Dlaczego sądzę, że tak będzie? Bo jest dość zabawnie. Ale z Schaefferem nie ma to nic wspólnego.

Swoją drogą, rozmawiałam potem z kumplem o tym, czy po trio Peszek-Grabowscy jest ktoś, kto mógłby we współczesnej Polsce zmierzyć się z Schaefferem i to z sukcesem. Ktoś, kto nie boi się eksperymentu, nie boi się absurdu, a jednocześnie jest niezwykle precyzyjny i pojmuje istotę teatru formalnego. Moim prywatnym zdaniem jest tylko jedna taka osoba, a jest nią Yana Ross.

Moja rada - idźcie do kasy, bierzcie wejściówki, bo tanie, a potem marsz do Strefy BE na doskonały koncert muzyki współczesnej, w dodatku w rewelacyjnym wykonaniu.

A potem uciekajcie w te pędy i nawet nie zaglądajcie na Nową Scenę.

Dla Schaeffera w wersji teatralnej lepiej jednak się dać zabić za te bilety w STU. Nikt dotąd nie zrobił tego lepiej od Peszka i braci Grabowskich. I to się w najbliższym czasie nie zmieni.

Przy okazji - pragnę tu pozdrowić i wyrazić największe uznanie dla muzyków. Tak, Wasze przeczucia są słuszne. Ściągnięto Was, by ratować ten teatr. Wiem, że o tym wiecie i tak to właśnie postrzegacie. A skąd wiem? No cóż. Spuśćmy na to zasłonę milczenia.

Gratuluję koncertu. Gdyby nie on, nie wiem, czy bym to przeżyła na trzeźwo.

Fanny Kaplan oddaje dwa strzały.

Byłyby trzy, gdyby nie koncert.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji