Artykuły

Anna Król o spektaklu "Mam na imię kobieta" na Big Book Festival

- Im jestem starsza i dojrzalsza, tym bardziej uświadamiam sobie, że chyba więcej włożyłam wysiłku w kształtowanie siebie jako człowieka, niż w kształtowanie siebie jako kobiety i to mi się wydało ciekawą materią twórczą spektaklu - mówi Anna Król przed premierą spektaklu "Mam na imię kobieta" we własnej reżyserii, na Big Book Festival w Warszawie.

BBF: Twój spektakl odnosi się do stulecia uzyskania praw wyborczych kobiet, czyli, w pewnym sensie, prawa do posiadania głosu i wpływu przez głosowanie na rzeczywistość. Czego szukałaś wybierając cytaty z wypowiedzi kobiet - pisarek, aktywistek, celebrytek mijającego stulecia?

- Kiedy parę miesięcy temu zaczęłam pracować nad scenariuszem - punkt wyjścia był właściwie dosyć prosty. Spróbować spojrzeć na kobiety, jako uczestniczki życia społecznego i sprawdzić, jak te 100 lat zmieniło opinie na temat kobiet, jak zmieniło nas. Wiedziałam, że odpowiedzi na to pytanie będę szukać w tekstach literackich, ale też publicystycznych, będących dokumentami czasów i poglądów. Kiedy zaczęłam studiować wystąpienia sprzed 100 lat, np. sufrażystek stojących na barykadach, ku mojemu zdumieniu okazało się, że jeśli by te przemówienia trochę przepisać na współcześniejszy język, to mają takie samo brzmienie, jak wiele wystąpień, które słyszymy dziś.

Aż się prosi o transparent, który widujemy na czarnych marszach kobiet: "Nie wierzę, że wciąż muszę protestować w tej sprawie!".

- To jest na swój sposób zabawne, ale kompletnie nieśmieszne. Myślałam, że posłużę się wypowiedziami ikon ruchu na rzecz emancypacji, feminizmu, a także literatek działających w tym obszarze, jak np. Virginia Woolf. Pisarka spotykała się z kobietami, bywała na wiecach, tłumaczyła, że wszystkie mają prawa i powinny z nich korzystać. Kiedy zaczęłam składać tekst scenariusza dotarło jednak do mnie, że w zasadzie to, co mnie samą najbardziej interesuje, to nie rozważania, czym jest kobiecość na poziomie społecznym, politycznym, czy historycznym, ale na poziomie podstawowym: naturalistycznym, ludzkim, cielesnym, emocjonalnym. Zdałam sobie sprawę, że odpowiedź na pytanie: czym jest kobiecość, nie jest dla mnie oczywista.

Im jestem starsza i dojrzalsza, tym bardziej uświadamiam sobie, że chyba więcej włożyłam wysiłku w kształtowanie siebie jako człowieka, niż w kształtowanie siebie jako kobiety i to mi się wydało ciekawą materią twórczą spektaklu.

Pod tym kątem szukałam materiałów i wypowiedzi - takich, które sięgają do stereotypów, że kobieta powinna być jakaś. Skąd w ogóle bierze się to myślenie o tresowaniu dziewczynek, wychowywaniu ich na grzeczne, ładne, miłe? Dlaczego małych chłopców ubiera się na niebiesko, a dziewczynki na różowo? Itd., itp.

Gdy, odpowiadając, zrezygnujemy z oczywistości i banałów, okazuje się to znacznie bardziej skomplikowane. Bo przecież nie tylko z kultury się składamy. Jest jeszcze natura, różnice płciowe i przypisane im role życiowe. Później oczywiście społeczeństwo, czy kultura, wtłacza je w różne schematy, ale te podstawowe różnice w nas są. I nie ma sensu im zaprzeczać. Nie na tym powinno się opierać dążenie do wolności i równości. Równouprawnienie to nie bycie identycznym, ale posiadanie tych samych praw i bycie równo traktowanym. Na tym poziomie walka sufrażystek niegdyś i feministek dziś podobna jest to walki o prawa człowieka w ogóle. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni, w skrajnym, radykalnym feminizmie zapędzają się tak daleko, jakby zapominali, że zarówno kobieta, jak i mężczyzna, to po prostu człowiek.

Ale wizje kobiecości się zmieniają - i te akceptowane przez społeczeństwo i te, które stwarzamy na swój własny użytek.

- Kiedy byłam dziewczynką wydawało mi się, że kobiecość to krótka sukienka, najlepiej różowa, albo błękitna, a jej szczyt to buty na wysokim obcasie, długie włosy, szminka na ustach. Jeszcze jako młoda kobieta poszukiwałam siły i wartości w emblematach kobiecości. W pierwszych pracach okazywało się, że smukłej uśmiechniętej blondynce znacznie łatwiej załatwić to, czy tamto. Aż któregoś razu zdałam sobie sprawę z tego, że to pułapka. Że ta pierwotnie postrzegana kobiecość to nie żaden pancerz, tylko zbyt ciężka zbroja, która mnie osłabia. Że ładna coraz częściej równa się głupia, lub przynajmniej słaba. Że mężczyźni wolą na ciebie patrzeć, niż się z tobą zgadzać. I, że ten stan trwa od wieków... W wielu kulturach rolę mężczyzny do dziś określa się symbolicznie działaniem, którego sensem jest spłodzenie syna i zasadzenie drzewa. Kobiety są materią dużo bardziej plastyczną, której przydatność można wciąż określać od nowa. Zależnie od zmieniającej się historii, polityki i kształtowanych przez nią oczekiwań społecznych, czyni się kobiety wojowniczkami lub potulnymi króliczkami. Raz potrzebny jest wizerunek feministki - walecznej i zdecydowanej, raz kobietki w dopasowanej sukience za kolano, piekącej tort na urodziny męża.

A skąd pomysł, by włożyć te rozważania o kobiecie w ramy sportu? Każdej bohaterce podporządkowałaś inny rodzaj aktywności fizycznej - od jogi po boks.

- To celowy zabieg. Uwielbiam sport, w dodatku ten, który uprawiam - wspinaczka - to kwintesencja siły, zdecydowania, wytrzymałości. Pozwala skoncentrować się na celu... i na szczycie. Lubię sporty, które wymagają dyscypliny, automotywacji, skupienia. To kompletnie inna bajka, niż to, co o sporcie mówią nam kolorowe, tzw. kobiece media. Sport z lifestylowych magazynów musi być ładny, estetyczny, lekki. I zawsze czemuś służy. Chodząc na fitness możesz przecież schudnąć lub ukształtować brazylijską pupę dla Twojego ukochanego...

Zapragnęłam pokazać, że to wypaczone podejście sprawia, że poddajemy się nieustannej tresurze. Trenerki wszystkich Polek, które zrobiły w ostatnich latach oszałamiającą karierę, przekonują nas do tego, by szukać w fitnessie lepszej siebie, by się zmieniać, ulepszać. Akceptacji może podlegać tylko ciało idealne. Przy takim karykaturalnym rozumieniu roli sportu, przestaje on być obszarem wolności, a zaczyna być kolejnym polem opresji.

Sport wydał mi się świetną metaforą - punktem wyjścia do rozmowy o tym, czym jest dziś kobiecość, jakie jesteśmy, czego szukamy, czego się boimy, czy jesteśmy słabe, czy silniejsze niż kiedykolwiek.

Sport jako pewna umowna forma pozwala mi pokazać, jak szamoczemy się szukając sensu i siebie, gdzieś pomiędzy różnymi kanonami i modelami, Nie ma dla nas dzisiaj ucieczki do stanu pełnej niezależności i wolności - zawsze dopadnie nas jakiś wizerunek, jakaś maska, jakaś forma.

Ale ten spektakl to też opowieść o podejmowaniu próby wyzwalania się z form, o przymierzaniu kostiumów. Mamy dziś ogromną świadomość wizerunku, bo żyjemy w tzw. kulturze selfie: oglądania, podglądania. Każda z nas jakoś tworzy swój wizerunek. Ciało zmieniane poprzez sport ma w tym swój udział.

- W spektaklu używamy skojarzeń ze sportami - ikonami - jogą, fitnessem, bieganiem. Tańcem i boksem. A wszystko odgrywa się na arenie wspinaczkowej i w niemych etiudach są też kobiety, które wspinają się w tle, co jest dość nachalnym i bezpośrednim przekazem - próbujesz piąć się w górę, gdzieś dotrzeć. I pewnie o tym jest ta stuletnia historia - że próbujemy coś zdobyć, osiągnąć swój "szczyt" w bardzo różnych obszarach.

Mówiąc o symbolice i znaczeniu cytowanych sportów, próbowałam bazować na swoich najprostszych skojarzeniach. Np. joga jako filozofia życia - bo traktujemy ją przecież nie tylko jako dyscyplinę sportową - jest poszukiwaniem szczęścia wewnątrz siebie, sposobem wyhamowania, wyciszenia. Ola Justa, która będzie u nas joginką, ma bardzo trudne zadanie, bo wykonując choreografię opartą na jodze, jednocześnie tekstem opowiada nie o tym, co jest ukojeniem, ale poddawaniem się jakiemuś nieustannemu gwałtowi na sobie. To daje porażający efekt. Jej teksty mówią między innymi o tym, jak kobiety są uprzedmiotowiane - nie tylko przez inne jednostki, także przez kulturę, wychowanie. Nie są właścicielkami swoich ciał, w najbardziej intymnych sferach podlegają zewnętrznemu naciskowi.

Kolejna etiuda, to boks, który ma nas z czegoś wyzwolić. Waląc w worek treningowy możesz wywalić z siebie złość, frustrację, nadwyżkę energii. Julia Wyszyńska od razu zareagowała entuzjastycznie na propozycję bycia w spektaklu bokserką. Bo ma wiele do wyrzucenia z siebie po społecznej nagonce, która spotkała ją po występie w kontrowersyjnej sztuce "Klątwa" Olivera Frljića. I to ona będzie więc w spektaklu te teksty dość dosłownie z siebie wyrzucała.

Najbardziej karykaturalną spośród wybranych przeze mnie aktywności, wydaje się fitness. Sport, który najmocniej ulega modom i schematyzacjom. Najbardziej przedmiotowo traktuje kobiety, a kobiety swoje ciało. Uwielbiam prowadzić obserwacje na siłowni. I mężczyźni i kobiety stylizują się do uprawiania sportu. Rzadko spotyka się dziewczyny na cross-ficie, które nie zwracają uwagi na to jak wyglądają.

Ostatnia z etiud wykorzystuje taniec. Najbardziej wydawałoby się ulotny, ale za nim także kryje się cierpienie. Bo żeby wydawać się fruwającym okruchem i elfem, trzeba swoje ciało poddawać torturom, mięśnie tancerzy bolą.

Wszystkie te bóle, naciski, frustracje dobrze rymują się z tradycyjnie pojmowaną istotą kobiecości...

- Wyrywanie włosów, wstrzykiwanie różnych substancji, naciąganie skóry. Bo chodzi o to, żeby było ślicznie i idealnie. Każda z nas według własnego scenariusza, który nie pojawił się znikąd, ktoś nam go wcześniej wcisnął.

Jaki zastosowałaś klucz doboru cytowanych tekstów i autorek?

- Sięgnęłam do tekstów aktywistek występujących publicznie w obronie praw kobiet. Inspiracji szukałam też w wypowiedziach kobiet, które są ikonami wolności, jak Amelia Earhart, lotniczka, która miała niezwykle odważne poglądy czy Emmeline Pankhurst, kobieta, która zapoczątkowała ruch na rzecz równouprawnienia i wywalczyła dla kobiet prawo głosu. Są fragmenty dla mnie przejmujące, np. z książki Hillary Clinton, które nie dotyczą dywagacji na temat polityki, ale dotykają sytuacji, kiedy autorka zrozumiała, że to co ją podczas porażki w wyborach ciągnęło w dół, to fakt bycia kobietą, a nie to, że była gorsza, miała głupszy plan itp.I są oczywiście cytaty czysto literackie, z pisarek feministek jak Sarah Waters, czy Jeanette Winterson.

Zebrane teksty pochodzą z początku XX wieku, z lat. 40, 60., 90., i z czasów współczesnych. Ułożone w wielogłosowy kolaż, wydają się spójne, niczym słowa jednej osoby. I zaskakująco, boleśnie aktualne.

***

Anna Król (ur.1979) - reżyserka spektakli teatralnych i projektów audiowizualnych. Autorka książek: "Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie" i "Wszystko, jak chcesz. O miłości Jerzego Iwaszkiewicza i Jerzego Błeszyńskiego". Wydawczyni, aktywistka kulturalna, pomysłodawczyni i dyrektor Big Book Festival oraz twórczyni niezależnego centrum literackiego Big Book Cafe. Blondynka, wegetarianka. Uprawia wspinaczkę sportową. Lubi wyzwania.

***

"Mam na imię kobieta"

Spektakl otwarcia Big Book Festival

pokaz: 22 czerwca, 21.00

Arena w górę, ul. Merliniego 2, Warszawa

Scenariusz i reżyseria: Anna Król

Występują: Aleksandra Justa, Gabriela Muskała, Justyna Wasilewska i Julia Wyszyńska.

Muzyka: Radek Łukasiewicz, wykona zespół w składzie: Matylda Damięcka - głos, Grzegorz Śluz - perkusja, Radek Łukasiewicz - gitara, bas, głos.

Choreografia i ruch sceniczny: Marta Ziółek

Multimedia: Adam Kryciński i Kuba Pawlak

Produkcja: Dorota Kukieła i Piotr Kozicki

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji