Artykuły

Kronika towarzyska tuzów polskiej kultury

- Myśmy, co tu dużo gadać, funkcjonowali w sferze obyczajowej inaczej niż większość. Przypomina mi się anegdota o przyjęciu, na którym dwie żony obserwują wchodzące kochanki swoich mężów i jedna mówi do drugiej: "Nasza ładniejsza!" - mówi Zuzanna Łapicka. Niedawno ukazała się jej książka "Dodaj do znajomych", w której opisuje życie towarzyskie polskich artystów.

Zwariować można.

- Od czego?

Raczej od kogo. Od tych wszystkich znajomych.

- Trochę się ich uzbierało, prawda?

Trochę? Adam Hanuszkiewicz, Andrzej Wajda, Filip Bajon, Jerzy Gruza, Krystyna Janda, Magda Umer, Jeremi Przybora, Andrzej Żuławski, Henryk Tomaszewski, Teresa Pągowska, Krzysztof Kieślowski, Alina Szapocznikow, Roman Polański... I mogę tak bez końca.

- Dlatego właśnie mnie namawiano, żebym pisała, bo, wie pan, "Dodaj do znajomych" jest książką w serii "zdążyć przed". Ośmieliło mnie też wydanie po latach "Dzienników" mojego ojca, Andrzeja Łapickiego, który nie miał odwagi opublikować ich za życia, bo chciał...

"Przypieprzyć po śmierci", że polecę Łapickim.

- No właśnie! A ja nikomu przypieprzyć nie chciałam, więc książka wychodzi za mojego życia. I oczywiście bałam się, że ten się obrazi albo tamten, ale kiedy młodzi ludzie - pana pokolenie - zaczęli pisać do mnie, że "Dodaj do znajomych" jest dla nich nie tylko zbiorem anegdot, lecz także kopalnią wiedzy - uspokoiłam się. I ucieszyłam.

Ja tę książkę nazywam kroniką towarzyską tuzów polskiej kultury.

- A ja się martwiłam, że młodzież tych nazwisk w ogóle już nie zna.

To jest niemożliwe.

- Proszę mi wierzyć, że możliwe.

Świat się kończy!

- Tak też uważał mój ojciec, który przestał uczyć w warszawskiej szkole teatralnej, kiedy przyszło tam pokolenie studentów niemające pojęcia, kim była Aleksandra Śląska albo Zofia Mrozowska. Pomyślałam więc sobie, że może przywrócę do życia parę osób anegdotą, choć piszę też i o żyjących. I nie skupiam się na ich życiu zawodowym, chociaż ono oczywiście jest nieustannie obecne, ale raczej na codzienności, na tym, jak reagowały na sukcesy i porażki, kogo lubiły, komu zazdrościły i jakie potrafiły wycinać numery.

Wycinać numery bohaterowie "Dodaj do znajomych" potrafią z niespotykaną już fantazją i brawurą. Bo kto by dzisiaj zaczął przy stole - na złość Kalinie Jędrusik - smarować klapy drogiej marynarki masłem?

- Tylko Dygat! I tak, ma pan rację. Jest w tym coś pokoleniowego. Być może wynika to z tego, że żyliśmy w świecie, w którym trzeba było wiele spraw brać w cudzysłów, ratować się humorem i dystansem do codzienności. Bez wątpienia dla mojego środowiska zabawa była tak samo ważna jak praca.

Dystans do rzeczywistości jest obecny w książce także wobec własnych zakrętów losu. Mam tu na myśli choćby romanse Daniela Olbrychskiego, pani ówczesnego męża.

- Dystansu nabrałam po latach, bo oczywiście jako młoda żona przeżywałam te romanse Daniela, ale miałam też poczucie humoru na ten temat. Dlatego w książce piszę o tym z przymrużeniem oka, a nie w ramach gorzkich żali. To nie jest zapis cierpiącej, zdradzanej żony, która po latach opisuje, co wyczyniał jej mąż.

Co innego uważają tabloidy.

- Dlatego właśnie długo się wahałam, czy o tym pisać. Czułam, że tabloidy i plotkarskie portale zaraz przyprawią mi jakąś gębę, że zaraz pojawią się teksty pod tytułem: "Była żona oskarża!". Tymczasem ja ani nikogo nie oskarżam, ani nie miałam zamiaru wywoływać żadnego skandalu. Chciałam tylko poprzez anegdotę pokazać trochę nasze barwne życie, także małżeńskie. Teraz mi się przypomniała kolejna, o tym, jak Daniel pojechał na trening hokejowy do Czechosłowacji, gdzie romansował z jakąś aktorką. Wraca do domu, rozpakowuję jego walizkę, wyciągam z niej pończochę, na co Daniel natychmiast: "A czy ja wiem, co w pośpiechu pakuję w hokejowej szatni?!".

Tak sobie myślę, że dzisiaj, w czasach celebryckiego ekshibicjonizmu przekraczającego kolejne granice dobrego smaku, coraz trudniej pisać takie książki jak "Dodaj do znajomych".

- A ja przekroczyłam tę granicę?

Właśnie nie i zastanawiam się, czy to jest kwestia pokoleniowa.

- Może tak być, bo ja i bohaterowie mojej książki wychowaliśmy się jednak w innych czasach. Z tego też powodu, o czym już panu wspomniałam, starałam się pilnować, by anegdoty były soczyste, ale z klasą. I piszę, co ważne, wyłącznie o osobach publicznych, bo o nich wypisuje się już tak niestworzone rzeczy, że moje niewinne opowieści nie wyrządzą nikomu krzywdy. Bardzo ubolewam nad tym, że współczesne media nie cenią ani wyrafinowanego humoru, ani ironii, tylko wszystko czytają dosłownie. Ale na to już nic nie poradzę. Nie zamknę się w domu z powodu tabloidów. Szkoda życia.

Pani Zuzanno, czy pani jest warszawką?

- Dla niektórych na pewno, bo spędziłam prawie całe życie w Warszawie wśród znanych ludzi. Trudno mnie jednak posądzić o snobizm, bo to moje naturalne środowisko, w nim się wychowałam i innego nie znam. A pan, jak by określił warszawkę?

Dzisiaj na pewno inaczej niż kiedyś. Pani warszawka to wybitni artyści: reżyserzy, aktorzy, malarze, pisarze - kwiat polskiej kultury drugiej połowy XX wieku. A współczesna warszawka to ludzie znani z tego, że są znani.

- Nie da się ukryć, że to znacząca różnica, i to był też jeden z powodów, dla których zasiadłam, głównie za namową Janusza Głowackiego, do pisania o tamtym świecie. Świecie, w którym było miejsce na niekończące się żarty, ale żartowali ludzie ogromnego talentu.

Wielcy artyści, ale często też siebie niepewni.

- Ta niepewność, pragnienie uznania, przejmowanie się krytyką w dużej mierze zdecydowały o tym, żeby nie iść ich drogą, choć pokusa była wielka. Ojciec mi powtarzał, że mam za cienką skórę na aktorstwo. Miał rację. Obserwowałam więc ten świat trochę jakby z boku, jednocześnie w nim będąc. Taka to była specyfika naszych rodzinnych relacji, bo uważam bohaterów książki za rodzinę.

Trochę dysfunkcyjną.

- Ale z fantazją!

I specyficzną. Sama pani pisze w książce o przepaści, "jaka dzieli nasze zbyt liberalne środowisko od reszty świata".

- Bo nie ma co ukrywać, że dzieli. Myśmy, co tu dużo gadać, funkcjonowali w sferze obyczajowej inaczej niż większość. Przypomniała mi się teraz anegdota o przyjęciu, na którym dwie żony obserwują wchodzące kochanki swoich mężów i jedna mówi do drugiej: "Nasza ładniejsza!". Albo jak żona pewnego znanego aktora walczyła, dosłownie, z jego ówczesną kochanką.

Zamieniam się w słuch.

- Któregoś wieczoru zdradzana małżonka wchodzi do SPATiF-u, daje stówę szatniarzowi Franiowi i prosi, żeby wywołał z sali rzeczoną kochankę. Kiedy ta przychodzi, żona daje jej po twarzy i z godnością wychodzi ze SPATiF-u. Na to kochanka daje Franiowi kolejną stówkę, żeby nikomu nie mówił, co widział. W taki sposób Franio zarobił dwieście złotych w pięć minut, a potem opowiedział wszystkim, co się wydarzyło.

Kocham te anegdoty!

- To niech pan słucha dalej, bo mam kolejną o Franiu, który był postacią w naszym środowisku legendarną. Kiedy umarł, na jego pogrzebie byli po prostu wszyscy i na pytanie zadziwionego tyloma tuzami polskiej kultury przechodnia: "Kogo tu chowają?", ktoś odpowiedział: "Szatniarza".

Inny świat.

- Zupełnie. Dlatego piszę o tej przepaści. Gdyby pan posłuchał opowieści Filipa Bajona i Janusza Kondratiuka z łódzkiej filmówki. Co tam się działo!

Trochę słyszałem i mam taką refleksję, że pani książka jest o czasach sprzed #metoo.

- Ma pan rację, bo za mojej młodości gwizdanie za kobietą na ulicy było komplementem. Dzisiaj jest molestowaniem seksualnym. Świat idzie do przodu, choć mam też poczucie, że trochę na tym traci, w tym sensie, że faceci boją się już nawet powiedzieć kobiecie, że ma ładne nogi.

Ubolewa pani nad tym?

- Ubolewam przede wszystkim nad jednym: nad znaczącym obniżeniem poprzeczki intelektualnej, bo te moje kolorowe ptaki były jednak oczytane i diabelnie inteligentne. A nawet jeśli ktoś czegoś nie wiedział, wstydził się do tego przyznać. Dzisiaj żadnego poczucia wstydu w związku z niewiedzą nie ma. W telewizyjnym teleturnieju na pytanie o autora "Dziadów" można bez zażenowania odpowiedzieć: "Będę strzelał!".

Gryzła się pani, pisząc książkę, w język?

- Nie chciałam sprawić nikomu przykrości i nie mam też odwagi wielkich twórców, którzy potrafią pisać, nie licząc się z innymi.

Dlaczego wśród znajomych nie ma Kamili Łapickiej?

- Piszę o tym, jak ojciec zwierzał się Tadeuszowi Konwickiemu, że chce się ożenić z sześćdziesiąt lat młodszą dziewczyną, na co Konwicki po chwili milczenia powiedział: "To niedużo".

Zabawne. Ale czy to niedużo?

- Więcej anegdot w tej sprawie nie mam.

Nie rozwijamy tematu?

- Nie bardzo jest co. Ślub ojca z Kamilą brał się z lęku przed starością. Ojciec chciał mieć kogoś, komu będzie mógł opowiadać swoje anegdoty, a teatrolożka wydawała się do tego idealna. Ona natomiast miała swoje plany i ambicje. Cóż, było, minęło.

Będzie drugi tom?

- Kto wie, bo ta książka powstawała w pośpiechu i sporo historii przypomniało mi się, kiedy już wyszła.

Dlaczego w pośpiechu?

- Bo nie ukrywam, że walczę z nowotworem.

I pisanie w tej walce pomaga?

- Bardzo, bo, wie pan, kiedy poznałam diagnozę, pomyślałam sobie: uspokój się, nie panikuj, miałaś takie kolorowe życie, zjechałaś cały świat, poznałaś tylu wspaniałych ludzi. I tak powstała książka.

**

Zuzanna Łapicka. Urodziła się w 1954 roku w Warszawie. Jest absolwentką filologii romańskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Tłumaczka, przez dziesięć lat kierowniczka literacka stołecznego Teatru Rampa, a przez kolejnych dwadzieścia szefowa Redakcji Publicystyki Kulturalnej i Rozrywki w TVP. Jest córką Andrzeja Łapickiego i byłą żoną Daniela Olbrychskiego, z którym ma córkę. Obecnie jest felietonistką polskiej edycji magazynu "Vogue". Nakładem Wydawnictwa Agora ukazała się właśnie jej książka "Dodaj do znajomych".

*

Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym "Wysokich Obcasów" oraz weekendowego magazynu Gazeta.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji