Artykuły

Witkacowska "Baba-dziwo"

"Baba-dziwo" Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w reż. Marii Kwiecień w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Błażej Kusztelski.

Czym jest "Baba-dziwo" na poznańskiej scenie: satyrą odnoszącą się do współczesności, groteskową antyutopią świata dyktatur i totalitaryzmów, psychoanalizą osobowości totalitarnej, szczególnym spojrzeniem na starość i brzydotę czy zwyczajnie nową, interesującą interpretacją sceniczną sztuki sprzed II wojny światowej?

Autorka "Baby-dziwo" odnosiła swój utwór do całkowicie odmiennego kontekstu: faszyzm w Europie stanowił ostry problem i zagrożenie, choć jeszcze parę lat wcześniej znajdował w różnych krajach wielu sympatyków, także wśród elit. Niemiecki nazizm był o miedzę, Rok przed premierą powołano w III Rzeszy pokraczną instytucję Lebensbornu, do której łatwo znaleźć w "Babie-dziwo" wyraźne prześmiewcze aluzje, tak jak i do sposobu, w jaki nazizm instrumentalnie traktował kobietę i rodzinę. Za odmowę prokreacji karano wyższymi podatkami i uniemożliwiano awans. Oczywiście feministyczne akcenty w "Babie-dziwo" też mogły mieć odniesienia do rzeczywistej sytuacji kobiet w Polsce (i na świecie także). Choć obowiązywało równouprawnienie, to na przykład do objęcia przez kobietę stanowiska w służbie państwowej wymagana była zgoda męża. W 1937 roku na stanowisku sędziowskim pracowało w Polsce siedem kobiet, a tylko jedna kobieta była prokuratorem. Mężczyzna miał decydujący głos w sprawie opieki nad dziećmi. Matki nieślubnych dzieci nie mogły dochodzić ojcostwa. Do tego dochodziła dyskryminacja płacowa kobiet i bardzo ograniczone możliwości awansu zawodowego, co miało istotny wpływ na utrzymanie tradycyjnego modelu ról płciowych.

Maria Kwiecień musiała dokonać zatem swoistej dekompozycji utworu Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, znacznych zmian w tekście i ogólnym charakterze sztuki. W efekcie poznańska "Baba-dziwo" to sceniczna groteska a'la Witkacy, a także rodzaj zabawnej momentami antyutopii, która przeradza się w makabreskę. Reżyserka i zarazem adaptatorka dokonała trawestacji sztuki w taki sposób, iż przedstawienie poznańskie budzi skojarzenia ze sztuką "Oni".

DYKTATOR NA WERNISAŻU

Spektakl zaczyna się od czegoś, co wygląda na wernisaż, który potem przekształca się w widowisko, a więc w teatr w teatrze. Akcja nie toczy się w mieszkaniu byłego ministerialnego urzędnika i chemiczki-naukowca - jak u Jasnorzewskiej, ale w środowisku artystów. Scena przypomina rodzaj pracowni, prywatnej galerii plastycznej albo salonu artystycznego. A skoro jest wernisaż, to i publiczność teatralna pełni rolę zaproszonych gości. Gospodarz częstuje kilka osób z pierwszego rzędu tradycyjną lampką wina. Ściany pracowni-galerii pokryte są malowidłami we "wściekłych" kolorach, elementami graffiti, gdzieś tam widać swastykę i napis "wagina wielka". Jak się wydaje, głównym elementem tej wystawy jest kobieta uwięziona w szklanej gablocie. A więc sprowadzona do roli eksponatu i tworzywa przez artystę - mężczyznę. Uprzedmiotowiona w procesie twórczym, wydaje się być symbolem pięknego kwiatu - pod kloszem, pod szkłem. Ale równie dobrze może to być także rodzaj performance artystki-aktorki, która zamknięta w szklanym akwarium, nie może się z niego wydostać, dusi się wręcz w nim. I chce tym dziełem-pokazem w sposób symboliczny uwidocznić zniewolenie kobiety, uwięzienie w stereotypach.

Troje artystów na oczach publiczności prowadzi rozmowę, ujawniając swój stosunek do sztuki i rzeczywistości, która ich otacza. Jak się wydaje - odniosłem takie wrażenie - Maria Kwiecień nie oszczędza środowiska artystycznego, nie pokazuje go jako "nadzwyczajnej kasty", nie gloryfikuje, na odwrót - z ironią kreśli postawy przedstawicieli tego środowiska (od histerii, poprzez kunktatorskie wahania, aż do podporządkowania się). Potem następuje interwencja przedstawiciela władzy, zapowiedź przez niego sztuki "Baba-dziwo" oraz wizyta przywódczyni totalitarnego państwa, która kończy się jakby rodzajem upiornej psychodramy. Niewykluczone, że to, co się rozgrywa, można odbierać jako rodzaj drugiej części owego wernisażu, jako rodzaj spektaklu, a więc teatru w teatrze. Zresztą równie dobrze całość przedstawienia zmieści się w konwencji teatru w teatrze.

WAGINA WIELKA

Ów przywołany już napis na ścianie: "wagina wielka" nie jest ukrytą aluzją do słynnej freudowskiej "wagina dentata", ale do imienia tytułowej postaci sztuki, dyktatorki - Validy Wielkiej i jej programu społecznego, będącego jeszcze bardziej spotworniałą wersją programu Lebensborn, czyli "źródła życia", wprowadzonego przez Himmlera. Tak więc "wagina wielka" to jakby symbol powszechnej prokreacji w państwie Validy. "Valida" - nawiasem mówiąc - w języku osmańskim znaczy "matka", a tytuł "valide sultan" nosiła matka sułtana, druga osoba w państwie, zaś Walida Wielka ze sztuki Jasnorzewskiej to uosobienie matki ludu, która chce - poza prokreacją - kultywować i uprzywilejowywać w szczególny sposób związki rodzinne. Na marginesie wspomnę, iż Locan porównał kiedyś królową Wiktorię - będącą uosobieniem rodzinnej (sprzyjającej rodzinie) monarchii - do... "wagina dentata".

Pod wpływem środka odurzającego (zapach bukietu kwiatów, jaki dyktatorka otrzymuje) dokonuje Valida na sobie swoistej autopsychoanalizy, która zgodnie z przekonaniami Freuda odkrywa w niej samej rzeczy, o których wolałaby nie wiedzieć i utrzymywać w nieświadomości. I okazuje się, że działaniem Validy kierowała dotąd podświadomość: konglomerat jej lęków, kompleksów i napięć z okresu dzieciństwa i młodości, jej fobie i obsesje. Valida jest stara, brzydka (zawsze taka była) i samotna, nigdy nie doznała miłości, związku z mężczyzną i macierzyństwa. Jej przeszłość i teraźniejszość to dla niej trauma. Stąd jej potworna obsesja w dekretowaniu zachowań swych poddanych w zakresie prokreacji, w tym także obłędna i realizowana idea przejściowych obowiązkowych obozów dla bardzo młodych kobiet, w których zmuszone będą do przypadkowych kontaktów z mężczyznami i w efekcie do macierzyństwa.

STUDIUM OBŁĄKANEJ STAROŚCI

Mamy tu sceniczne i bardzo specyficzne spojrzenie na pewien aspekt starości, samotności, niespełnionych pragnień, odrzucenia, który kulminuje w chorobę, w obsesje, w chęć "uszczęśliwienia" młodych kobiet, "obdarowania" ich zawczasu macierzyństwem, aby im zaoszczędzić własnego losu albo - wręcz odwrotnie - obciążyć przymusem prokreacji z narzuconym partnerem/partnerami i unieszczęśliwić wszystkie te, które mogłyby być kochane i zdolne do miłości.

Sekwencje spektaklu - poprzedzające i towarzyszące autopsychoanalizie Validy - stanowią okrutne studium starości i brzydoty, doprowadzone - poprzez skatologiczne efekty - niemal od śmiechu do wstrętu. W Validę wciela się... Mariusz Puchalski. To znakomita i odważna rola tego świetnego aktora. Transformacja, jakiej na sobie dokonuje, godna wielkiego uznania. Także rola adiutantki Validy (Dorota Abbe) warta jest uwagi. "Baba-dziwo" nie będzie raczej hitem Teatru Nowego, i do tego chyba intencjonalnie nie aspiruje, ale z pewnością warto ją obejrzeć dla samej choćby roli Mariusza Puchalskiego i ciekawego ujęcia scenicznego całości przez reżyser Marię Kwiecień i scenografa Mirka Kaczmarka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji