Jestem pułapką...
"...Dla mnie najlepszym sposobem bycia byłoby z przyborami do pisania i lampą zamieszkać w najdalszym pomieszczeniu rozległej, zamkniętej piwnicy. Jedzenie by mi przynoszono, stawiano by je zawsze daleko ode mnie, przed najbardziej zewnętrznymi drzwiami do piwnicy. Droga po jedzenie w szlafroku przez wszystkie korytarze piwniczne byłaby moim jedynym spacerem. Potem wracałbym do mojego stołu, jadłbym powoli i z uwagą i natychmiast zasiadałbym znowu do pisania. Co ja bym wtedy napisał! Z jakich głębin bym to wydobywał!" - pisał Kafka w liście do Felicji, swej niedoszłej narzeczonej. A kiedyś w rozmowie z Gustawem Janouchem wręcz powiedział: "Poezja jest chorobą. Przez zduszenie gorączki nie stajemy się zdrowi. Wręcz przeciwnie. Żar oczyszcza i świeci." Ale żeby ów żar oczyszczał, artysta musi zdobyć się na ofiarę ze swego życia. I Kafka to uczynił z niezwykłą wprost konsekwencją. Izolował sie od rodziny i znajomych, zerwał z kolejnymi narzeczonymi, nigdy się nie ożenił. Wiódł życie, o którym mógł bez przesady powiedzieć: "Jestem literaturą". Całkowicie zamknął się w kręgu swej sztuki, a pod koniec życia chciał nawet uczynić ofiarę ze swej twórczości - przed śmiercią nakazał zniszczyć większość swoich utworów. Na szczęście to polecenie nie zostało wykonane.
Przede wszystkim jest to rzecz o niemożliwości prowadzenia przez poetę normalnego życia. "Jestem pułapką, moje ciało jest pułapką, w którą wpadłem po urodzeniu" - stwierdza w utworze Różewicza Franz, w którego obrazie autor oparł się na "Dziennikach" Kafki i elementach jego biografii. Franz boleśnie szamocze się wśród sprzeczności życia i literatury. ,,Mój organizm - mówi - dał mi do zrozumienia tylko jedno - pisać." A to w oczach świata jest winą. Najbliżsi, a także kobiety które kochał nie mogą zrozumieć, że dla niego "pióro jest nie tyle instrumentem, co częścią psychiki". Winą jest konflikt, w jaki popada z ojcem i mieszczańską rodziną, winą jest wymykanie się narzeczonym. Piętno twórcy jest piętnem niszczącym jego życie osobiste.
Ponieważ jednak poeta z wielu względów nie może zrezygnować z bytowania w świecie zewnętrznym, jego wrażliwość płaci za to nie tylko chorobą duszy, ale i ciała. Franz jest chory śmiertelnie, jego ciało toczy gruźlica, ale pasja tworzenia jest silniejsza. "Chciałby czuwać przez całą noc i cały dzień w obawie, że prześpi, przegapi to, co najpiękniejsze". Nie może uronić nic z bolesnej fascynacji istnieniem. Dla ojca, patriarchalnego kupca, takie życie jest zbrodnią, więc nie waha się złożyć go jak Abraham Izaaka w ofierze, co podkreśla symboliczna scena nachylenia się nad synem z nożami. W innym miejscu artysta sam składa ofiarę z całej swej twórczości - postanawia ją zniszczyć, do czego zresztą Kafka jak wiemy pod koniec życia również dążył. Wiele jest symboli w tym spektaklu - jak zwykle u Grzegorzewskiego - niezwykłych i pięknie rozegranych. Swoistym symbolem jest też szafa.
Narzeczona Felicjana wybierając w "Pułapce" meble wciąż o niej mówi, wstawiłaby ją do każdego pokoju, do każdego zakamarka. Upaja się szafą, jej budową, szufladkami. "Nie mogę być więźniem - broni się Franz - (...) nie mogę dźwigać szafy. Może szafa to mój krzyż".
Na scenie te same co zwykle u Grzegorzewskiego rekwizyty: coś na kształt skrzydeł samolotu, pudło fortepianu, jakby jakieś witryny, szafa... Przestrzeń zabudowana często nie zidentyfikowanymi, dziwnymi przedmiotami tonącymi w półmroku, w osobliwej ciszy, wypełnionej jakże często muzyką. Bo muzyka też jak zwykle współtworzy spektakl, a w pewnym miejscu stanowi nawet wartość samodzielną - muzyka Jerzego Maksymiuka.
I towarzyszy nam to samo poczucie wielkiego egzystencjonalnego smutku, z jakim opuszcza się każde przedstawienie Grzegorzewskiego. Nie jest to smutek miałki, żrący, lecz oczyszczający, ukazujący małość codzienności i prawdziwy wymiar spraw uniwersalnych, które rozgrywają się w nas samych.
Ten artysta wprost obsesyjnie wprowadza na scenę własne wizje, własne widzenie świata, przez które przesączony zostaje każdy utwór. Tworzy teatr ponadczasowy i tak współczesny zarazem, teatr, do którego nie ma dostępu świat zewnętrzny z jego naskórkowymi przemianami i fluktuacjami. Jest to przy tym teatr zawsze ściszony, nigdy nie przemawiający krzykiem, drążący sens ludzkiego bytu i usiłujący rzucić wiązkę światła na wielką niewiadomą, jaką jest los człowieka na ziemi. Może dlatego tak bardzo sprawdza się w przypadku realizacji utworów Kafki, Krasińskiego, Wyspiańskiego...
Po Różewicza sięgnął Grzegorzewski nie po raz pierwszy. Przepiękna adaptacja "Śmierci w starych dekoracjach" pozostanie na długo w pamięci tych, którzy oglądali ją przed paru laty we Wrocławiu. Czy dorównuje jej obecna realizacja "Pułapki" w Teatrze Studio? Może trafiłam na mniej dynamiczny spektakl, który chwilami osiadał, wkradała się pewna statyczność. Oczywiście zwolnione tempo akcji jest jak gdyby przez Grzegorzewskiego zaplanowane, on świadomie zastępuje dynamikę zewnętrznych zdarzeń owym napięciem wewnętrznym, które wprowadza każda z występujących postaci. Tym razem ten podskórny nurt jakby chwilami ustawał.
Być może Różewicz okazał się, jeśli chodzi o "Pułapkę" materiałem opornym. Kontynuuje ona wprawdzie tradycję "Kartoteki" czy "Śmierci głodomora", ale jest dramatem 'realistycznym, choć nie pozbawionym otoczki poezji. Wprowadza wyraźny kontrast między poetą a światem ludzi zwyczajnych, sytych, przeraźliwie konkretnych, żądnych życia biologicznego, jedzenia, trawienia, przeżuwania. Grzegorzewski odebrał tym ludziom ich witalny i nieco trywialny charakter przydał im filozoficznej głębi, co zatarło ostrość konfliktu między poetą a nimi. U niego każdy na swój sposób "przeżywa swój dramat istnienia, znajduje się w pułapce losu. Inscenizator "Pułapki" nie jest jak Różewicz prześmiewcą, jadowitym często kpiarzem, zdaje . się raczej mówić: "Wszystko . zrozumieć, to wszystko wybaczyć". Jest to bardzo bliskie myśleniu Kafki, ale wprowadza pewien rodzaj statyczności, której nie udało się tym razem Grzegorzewskiemu uniknąć.
Franz w "Pułapce" Różewicza i u Grzegorzewskiego staje się nie tylko wyrazicielem dramatu osobistego artysty, lecz symbolem naszej epoki z całą jej apokalipsą. Tu wykracza Różewicz poza ramy biograficzne Kafki. Wprowadza epokę ludobójstwa II wojny światowej, które to doświadczenie dane jest jakoby poecie przewidzieć i przeczuć. Grzegorzewki sugeru je tę myśl jak w poetyckim fresku, tylko nieznacznymi akcentami. Oto scena z pomocnikiem fryzjera, który nabiera nagle cech hitlerowca, goli klienta aż do skóry, a potem zakłada mu opaskę z żydowską gwiazdą. Gdy następnie zmiata włosy nie wiadomo czy są to włosy z zakładu fryzjerskiego, czy obozu koncentracyjnego. Wiele jest w "Pułapce" takich podwójnych znaczeń, niedopowiedzeń, przemilczeń. Artysta jest dzieckiem swojej generacji i musi jej zbiorowe doświadczenie przeżyć do końca. Składa w ofierze swą sztukę, ale nie ma zadośćuczynienia. Jest tylko głęboko skrywana czułość wobec cierpień, jakie dane jest przeżyć istotom ludzkim na ziemi.
Zespół aktorski znakomicie podchwycił to podejście Grzegorzewskiego żaden z wykonawców nie jest człowiekiem zwyczajnym. Każdy niesie w sobie tajemnicę swojego bytu. Np. narzeczona Franza - Felicja, osoba, która u Różewicza lubi obficie zjeść i śmieje się, pokazując nie tylko garnitur złotych zębów, ale i gardło - ta Felicja w wykonaniu Elżbiety Kijowskiej jest istotą obdarzoną subtelnością i naturalnością. Owszem, jest mieszczką, ale stłamszoną przez życie, zasługującą na współczucie. Albo Greta Anny Chodakowskiej - niezwykle ludzka, a jednocześnie dumna i nieugięta. To jedno z lepszych dotychczasowych scenicznych wcieleń Chodakowskiej. Pierwszoplanowe role to duet Łukaszewicz - Walczewski. Gościnnie występujący w Teatrze Studio Olgierd Łukaszewicz znakomicie wszedł w postać Kafki, nawet wizualnie, jest bolesnym neurastenikiem, wrażliwcem, człowiekiem o zdecydowanie szerszym formacie duchowym niż całe otoczenie. Sekunduje mu Marek Walczewski - ojciec - pełen zapalczywości, śmieszny i tragiczny w swej niemożliwości zrozumienia syna. Ich obu połączy dopiero śmierć, tak stale obecna w tym utworze, że porównuje się inscenizację Grzegorzewskiego z teatrem Kantora. Nie widzę podobieństw w sposobie przedstawienia problemu, wspólne jest jedynie owo zarażenie śmiercią, którym przeniknięte jest całe dzieło Grzegorzewskiego.
* *
Wróćmy do sytuacji artysty. Nie może on żyć etycznie w potocznym znaczeniu tego słowa, ponieważ chcąc nie chcąc rani, a nawet krzywdzi ludzi, ale zdaniem Kafki
- nie ma dla niego innej drogi niż droga etyczna. Pytanie Kierkegaarda: "albo rozkoszować się istnieniem na modłę etyczną, albo przeżyć je w cnocie?" wydaje się Kafce wręcz wadliwie postawione. Kiedyś w rozmowie z Janouchem tak wypowiedział się na ten temat: "W rzeczywistości dojść można do etycznego rozkoszowania się jestestwem przez pełne pokory cnotliwe przeżycie".
I taki jest Franz Łukaszewicza: pokorny wobec dramatu istnienia. I może dlatego w zakończeniu ogarnia nas egzystencjalny smutek, jaki zawsze staje się naszym udziałem, gdy dotykamy nierozwiązalnych antynomii ludzkiej egzystencji.
Wydaje się, że Kafka miał rację. Trud jaki dźwiga artysta, otrzymuje zapłatę tylko wówczas, gdy towarzyszy mu owo "pełne pokory cnotliwe przeżycie". Tylko artyści, którzy to zrozumieli, dochodzą do wielkości. Należał do nich Kafka. I Grzegorzewski potrafił nam to przekazać. Być może za cenę małej dynamiki spektaklu. Ale prawda ta do nas nie dotarła. Dlatego można powiedzieć, że w każdym spektaklu, nawet w tym niedoskonałym, Grzegorzewski potrafi pokazać nam swoją klasę.