Artykuły

Mąż idealny?

Twórczość Oscara Wilde'a, zwłaszcza zaś sztuki teatralne, budzą dziś znacznie mniejszą ciekawość niż biografia pisarza, choć trudno zaprzeczyć, że jego osobiste życie zawsze fascynowało jednych, gorsząc jednocześnie drugich. Należy przypuszczać, że autor "Portretu Doriana Graya" nie ubolewałby nad tą zmianą zainteresowań krytyki i publiczności. Przecież to on właśnie głosił hasło, że życie artysty musi być skomponowane jak dzieło sztuki; powinno być zatem wyzwaniem rzuconym społeczeństwu; powinno dowieść, że artysta rządzi się własną moralnością, wyłamując się z wszelkich rygorów społecznych, a jedynym jego obowiązkiem jest rozwinąć i wzbogacić swoją osobowość: wszystkie środki, jakie prowadzą do tego celu są dozwolone. Stąd słynne ekscesy i ekstrawagancje pisarza. Oscar Wilde niepokoił, drażnił społeczeństwo konserwatywnej Anglii, doprowadzając raz po raz do kolejnej próby sił, z których ostatnia zakończyła się słynnym procesem i skazaniem artysty. A przecież w swoim dzienniku więziennym napisał: "Przyczyną mojej ruiny stało się to, że byłem nie za wielkim indywidualistą, lecz za małym".

Ślad owego drażnienia moralności społecznej możemy odnaleźć w komediach Oscara Wilde'a - m. in. także w Mężu idealnym - choć nie stanowią one pola decydujących bitew pisarza.

Premiera "Męża idealnego" odbyła się na parę miesięcy przed dramatycznym procesem. Podobnie jak wszystkie, przyniosła ona triumf artyście. Gazety napadały wprawdzie na "jadowity i niemoralny dialog", ale foyer zapełniały tłumy wielbicielek i wielbicieli Wilde'a, których znakiem rozpoznawczym był słynny "green carnetion" - zielony goździk. Wilde stara się tu wykpić i skompromitować ową wiktoriańską "high society", stanowiącą o moralnej i materialnej sile Imperium, a składającą się, jak głosi oficjalna opinia, z gentlemanów i dam nieposzlakowanej uczciwości i honoru. Oczywiście, rzeczywistość jest odmienna. Powszechnie szanowani, modni politycy sprzedają tajemnice państwowe, piękne damy prowadzą brudne interesy, bez skrupułów posługują się szantażem, czasami po prostu kradną. Ale równocześnie Oscar Wilde zadaje pytanie w duchu szeroko pojętego indywidualizmu, któremu hołduje: czy istnienie idealnego modelu obywatela, warstwy, narodu jest w ogóle możliwe? Jego odpowiedź jest negatywna. Tego rodzaju mistyfikacje i tromtadrackie frazesy są po prostu wynikiem panującej w społeczeństwie hipokryzji, która nie pozwala wszechstronnie ujawnić się ludzkim indywidualnościom. Odpowiednio skodyfikowane konwenanse zastąpią z powodzeniem honor, uczucie, godność, uczciwość. Natura ludzka jest jednak niejednoznaczna, pełna przedzie człowieka po jednym czynie. I stąd zapewne owa nuta sympatii, która towarzyszy perypetiom Sir Roberta Chilterna uwikłanego w nieczyste interesy wiktoriańskiej society; stąd także zapewne owo radosne "kochajmy się" w finale sztuki, która rozpoczęła się w nastroju niemal dramatycznym.

Po pamiętnej inscenizacji "Portretu Doriana Graya" należałoby się spodziewać kolejnego sukcesu Oscara Wilde'a w Teatrze TV. Niestety, poniedziałkowy spektakl nie stanął w pełni na wysokości zadania. Wydaje się, że na całości przedstawienia zaciążyła błędna interpretacja tekstu sztuki, która nadała przypadkowi Sir Roberta Chilterna (w dobrej zresztą interpretacji Mieczysława Voita) wymiar tragedii, a spektaklowi - sensacyjność narracji godną "Kobry" - wbrew oczywistym intencjom autora. W ten sposób pozbawiono nas w poważnym stopniu pysznego, zaprawionego ironią Wildowskiego dowcipu, zaś słynne powiedzenia i paradoksy z zawsze aktualnym "odwaga w dzisiejszych czasach jest znacznie rzadszym zjawiskiem niż geniusz" - roztopiły się niemal w uroczystej, celebrującej dramat atmosferze przedstawienia.

Konsekwencją przyjętej konwencji były kreacje aktorskie odbiegające znacznie od charakteru komedii Wilde'a. Zofia Mrozowska potraktowała zarówno własne, jak i małżonka moralne perypetie, zbyt serio, zbyt tragicznie. Barbara Horawianka zagrała postać, która w jej interpretacji przeobraziła się w demoniczną kobietę będącą uosobieniem zła, przypominającą jako żywo jasnowłosą Milady z "Trzech muszkieterów" Dumasa - Ojca; trudno także zrozumieć, dlaczego tak doświadczona aktorka nadużywa śmiechu, wypełniając nim nazbyt obficie wszystkie pauzy. Alicja Sędzińska przypominała bardziej piękną córkę karczmarza z "Zacnych grzechów" niż młodą angielską arystokratkę na wydaniu. Najbliżej intencji autora znalazł się Ignacy Gogolewski grający postać młodego lorda, stanowiącą alter ego Oscara Wilde'a. Niestety, jemu z kolei zabrakło błyskotliwej inteligencji i wdzięku autora "Męża idealnego". Cechy te zastąpił pomysłowością i tupetem, a to przecież nie to samo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji