Artykuły

Prowokator

Mój teatr się zmienił, bo rzeczywistość się zmienia. Staje się coraz bardziej denerwująca, skorumpowana, żałosna. Z PIOTREM TOMASZUKIEM, reżyserem teatralnym, założycielem słynnego teatru Wierszalin, rozmawia Mirosława Kruczkiewicz.

- Kilka tygodni temu stał się Pan bohaterem skandalu. Tuż przed premierą białostocki Teatr łm. Węgierki zdjął z afisza Pana przedstawienie "Opera za trzy grosze" wg Brechta. Oficjalnym pretekstem było niespełnienie wymogów licencji na wykorzystanie testu. Nieoficjalnym strach przed "obrońcami moralności", których spektakl mógł zdenerwować. Co dalej z tą inscenizacją?

- O ile mi wiadomo, dyrektor białostockiego teatru ogłosił, że "Operę" przygotuje sam, za rok. Cóż, włożony w to został ogromny wysiłek. I tak naprawdę przedstawienie było już gotowe. Dyrekcja przestraszyła się wymowy przedstawienia. Nie bardzo się jej chyba mieściło w głowie, że bohater "Opery za trzy grosze", współczesny Mackie Majcher, może być wzorowany na Marylinie Mansonie, że wszystko może się odbywać wśród ludzkich destruktów. A przecież Brecht podstawową dewizą swojego teatru - którego "Opera..." jest sztandarową pozycją - uczynił Zeittheater, czyli teatr na czasie, mówiący o czasie, w jakim jest tworzony. Robienie "Opery za trzy gorsze" jako skansenu dla mnie nie ma sensu. Od początku dla dyrekcji w Białymstoku to było jasne. Niczego przecież nie ukrywałem.

- Przestraszyli się wymowy spektaklu?

- Wymowy i wynikających z niej pomysłów inscenizacyjnych. To straszne, bo pokazuje w jakiej rzeczywistości żyjemy. Wystarczy na konferencji prasowej we wtorek zaprosić na przedstawienie Ligę Polskich Rodzin, żeby w piątek już nie być jego reżyserem.

- Pan zaprosił LPR?

- Tak, zażartowałem w ten sposób odpowiadając na pytanie, czy "Opera..." będzie kasowym przedstawieniem.

- Świadomie sprowokował Pan do zdjęcia spektaklu?

- To już nie można posłużyć się żartem? Cóż, ciemniacy spod znakuGomułki zdejmowali w 1968 "Dziady" w przekonaniu, że coś tym załatwią. Teraz ciemniacy spod innego znaku też są przekonani, że coś załatwią. Tylko co? Rzeczywistość, ta pozateatralna, się zmieni? Czy może tylko trzeba teatrowi zamknąć gębę, żeby nie był w stanie uczciwie mówić? Niestety, dyktatura ciemniaków trwa.

- A może Pan specjalnie daje zdejmować sobie swoje spektakle, tak jak pani Nieznalska specjalnie prowokuje do zamykania swoich wystaw, by zdobyć rozgłos?

- Czy Pani sądzi, że sztukę się robi, żeby komuś schlebiać? Sztukę się robi, żeby niepokoić. Przecież właśnie po to sięga się po takie teksty jak "Opera za trzy grosze". Ona nie rozgrywa się u żłóbka, wśród pastuszków, ale wśród dziwek i żebraków.

- Nie bez przyczyny zapytałam w ten sposób. Pan ostatnio często prowokuje. Wyreżyserowanym niedawno w Toruniu "Cyrklem Dekameron", kontrowersyjnym dla wielu "Świętym Edypem".

- Prowokuję i nie widzę w tym nic złego.

- Pan prowokuje też obyczajowo. Przynajmniej niektórzy są oburzeni.

- Co prowokującego jest w tym, że w "Świętym Edypie" dwoje aktorów rozbiera się do naga? Przecież ja się nikomu nie każę rozbierać na ulicy. My w tej naszej cywilizacji umówiliśmy się, że na ulicy się nie rozbieramy i że jest

taka sfera - sztuka, gdzie to dopuszczalne. Moim zadaniem jako artysty jest poszerzanie pola wolności sztuki, jej języka. Zresztą np. Warlikowski już wcześniej wprowadził nagość na scenę.

- Pan chce być w zgodzie z modą na tzw. brutalizm?

- To nie jest kwestia mody, tylko sięgnięcia po różne możliwości. W teatrze hiszpańskim na przykład rozbieranie nie jest żadną rewelacją od kilkudziesięciu lat. Więc ja nie wywracam świata do góry nogami! Odwrotnie, pozbywam się lęków, które mi towarzyszyły. Starzeję się i chcę mówić swobodnym głosem.

- Od czasów "pierwszego Wierszaliłna" z jego lalkami wywiedzionymi z ludowych rzeźb, poetyckimi spektaklami, takimi jak "Medyk" czy "Dybuk", Pana teatr zmienił się diametralnie. Dlaczego?

- Chyba zgniewniałem. Mój teatr się zmienił, bo rzeczywistość się zmienia. Staje się coraz bardziej denerwująca, skorumpowana, żałosna. Ja to coraz mniej toleruję. A w ogóle zmieniłem się też z powodu upływu czasu, przekroczenia czterdziestki. Swinarski miał takie powiedzenie, że trzeba być wiernym wobec zmienności. Ja się czuję wiernym sobie.

- Wraca też Pan toruńskim "Olbrzymem" do teatru da dzieci. Dawno się Pan nim nie zajmował.

- Rzeczywiście, mało mam ostatnio okazji reżyserować dla dzieci. A lubię ten teatr. To kraina łagodności, uśmiechu i koloru.

- Nie chce Pan tych młodych widzów trochę przygotować do brutalnej rzeczywistości?

- Mam taką zasadę, że przedstawienia dla dzieci robię... dla dzieci, dla takich widzów, jak mój syn, Jasio. To znaczy nie starając się puszczać oka do ich rodziców. Może dlatego, że dla dorosłych też mam okazję pracować, pozbawiony jestem pokus, by dziecięce spektakle nasycać nieodpowiednimi dla dzieci treściami. Do teatru dla dzieci mam chyba stosunek mało artystyczny. Uważam mianowicie, że on służy temu, by wychowywać, że powinien też uczyć wysmakowanego odbioru sztuki, po prostu - dobrego gustu w opozycji do tego, co sączy się z telewizji.

- Do "Olbrzyma" Pan wraca, ale to już inny spektakl niż ten z Wierszalina.

- Wróciłem do tego tekstu bo jest ciekawy, oryginalny. Nie sposób ciągle pokazywać Brzechwę czy Grimmów (z całym szacunkiem!). Znaczenie ma też spotkanie ze scenograf Evą Farkasovą. Jest ona w stanie stworzyć rzeczywistość sceniczną kompletnie inną od tej, którą kiedyś tworzył w Wierszalinie Mikołaj Malesza.

- Pan, jeden z najciekawszych lalkarzy, odszedł od lalek.

- Do lalek zawsze miałem podejście użytkowe. Używałem ich wtedy, gdy historii nie dało się albo nie warto było opowiedzieć inaczej. A poza tym stawiam sobie takie zadania, żeby nie stać się niewolnikiem jednej estetyki. Wkrótce na przykład przystępuję do reżyserowania "Opery za trzy grosze" w czeskiej Ostrawie. Będzie jeszcze bardziej muzyczna niż ta z Białegostoku.

- Nie ma obaw, że z ostrowskim przedstawieniem stanie się to, co z białostockim?

- Cóż, tam nie ma LPR i nie ma sytuacji, która by nie pozwalała sztuce być sztuką. Czesi pod tym względem są bardziej europejscy.

- Co dalej z Wierszalinem? Wrócił Pan do Supraśla po kilku latach pracy w Bielsku-Białej. I teraz trzeba od podstaw wszystko odbudować?

- Ja się w ogóle cieszę, że takie wskrzeszenie nast°

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji