Artykuły

Faust w jaskini

"Konformista 2029" Mateusza Pakuły wg Alberto Moravii w reż. Bartosza Szydłowskiego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Tomasz Domagała na blogu DOMAGALAsieKULTURY.pl

Powieść Moravii jest w gruncie rzeczy moralitetem. Oto jej tytułowy bohater, Marcello Clerici, decyduje się na współpracę z faszystowską władzą i otrzymuje polecenie "zlikwidowania" profesora Quadriego, swojego dawnego nauczyciela akademickiego, opozycjonisty obecnie mieszkającego w Paryżu. Wszystko świetnie się składa, gdyż Marcello właśnie żeni się z drobnomieszczanką Giulią i może bez wzbudzania podejrzeń udać się do Paryża pod pretekstem podróży poślubnej. Tam ulegnie wprawdzie na chwilę urokowi ekscentrycznej żony profesora, Liny, ale zadanie - z pomocą swojego faszystowskiego "anioła stróża" Orlanda - wykona. Gdy upadnie reżim Mussoliniego, będzie chciał przeczekać gdzieś na prowincji. Niestety, nigdy tam nie dotrze. Spotka go, o ironio, ten sam los, co jego ofiarę. Wraz z rodziną zostanie zastrzelony z zabłąkanego gdzieś nad bezdrożami prowincji samolotu. Przed śmiercią zrozumie, że w ten sposób dopełnił się dramat jego winy i kary.

Mateusz Pakuła w świetnej skądinąd adaptacji powieści pozostawia bohatera przy życiu i każe mu po tym wszystkim, co się stało, żyć dalej. Kara to chyba jeszcze dotkliwsza niż u Moravii. Zakończenie takie wydaje się naturalną konsekwencją przeniesienia akcji przedstawienia do Polski roku 2029, w której dzisiejsi chłopcy, organizujący urodziny Hitlera czy palący kukłę Żyda, sprawują już oficjalną władzę. Dokonany zostaje przekład "włoskiej historii" na "polską przyszłość". Marcello nazywa się tu Marcel Klerykowski (Szymon Czacki) i ma 30 lat (czyli dzisiaj około dziewiętnastu). Jego rodzice (Iwona Budner i Zygmunt Józefczak) wyraźnie sobie z życiem nie poradzili: "lewacka" matka oddaje się romansowi ze swoim szoferem muzułmańskiego pochodzenia (Oscar Mafa), zaś ojciec, przedstawiciel dobrej zmiany o swojsko brzmiącym imieniu Antoni, siedzi w szpitalu psychiatrycznym, nie wiadomo przy tym, czy faktycznie oszalał, czy też wsadziła go tam ta sama "patriotyczna młodzież", nad którą roztaczał niegdyś parasol ochronny. Jedyne, co mu teraz pozostało, to pisać na kartkach swoją ulubioną frazę: "rzeź i melancholia". Żona Marcela, Julia (Anna Paruszyńska), wygląda na typową, polską "głupią gąskę", zdolną jedynie do rodzenia dzieci, jak się jednak okaże, nie dość, że w finale zachowa zimną krew, to jeszcze spróbuje wziąć ster małżeństwa w swoje ręce, by wyprowadzić je z kryzysu. Czy jej się uda? To jedno z pytań spektaklu. Jej matka (Hanna Biełuszko) z kolei to typowy przykład polskiej wdowy, wiecznej cierpiętnicy, traktującej stół rodzinny jak katafalk, na którym codziennie kładzie się i umiera, by złączyć się z ukochanym mężem, a wazę z zupą - jak urnę z prochami małżonka. Niezwykle ciekawie prezentuje się w tej opowieści sama faszystowska władza. Jej funkcjonariusze w eleganckich garniturach poruszają się po zjawiskowej przestrzeni, wykreowanej przez Małgorzatę Szydłowską, niczym postaci Kafki. Kojarząca się z renesansowymi portalami (Wawel?) scenografia, której głównym motywem jest powielona w setkach sztuk ta sama twarz/maska (niczym renesansowy maszkaron) układa się w swoje lustrzane odbicia, które zdają się prowadzić w nieskończoność. Gdy przenosimy się do Paryża, na środek sceny wyjeżdża ozdobiona podobnymi maskami szafa, a po jej otwarciu znajdujemy się - wraz z Marcelem i Julią - w mieszkaniu profesora Quadriego (Krzysztof Globisz). I choć to enklawa wolności, wiemy, że druga strona tej szafy pokryta jest w całości głowami (może uciętymi przez reżim?), symbolem faszystowskiego państwa. Humorystyczny rys wprowadza do spektaklu postać Orlanda (Dominik Stroka) - "oficera prowadzącego", pełniącego nadzór nad Marcelem. U Szydłowskiego to Polonus z Chicago, miłośnik ludowych tańców i disco polo, rodzimy James Bond, lubujący się w przekazywaniu ważnych informacji w toaletach. Momentami jest całkiem zabawnie, po kątach czai się jednak groza. Ksiądz spowiadający Klerykowskiego, ubrany w garnitur, niczym nie różni się od funkcjonariuszy reżimu. O Bogu w tej historii nie ma mowy, co najwyżej o legitymizowanych jego imieniem rytuałach, które, niczym u Mrożka czy Gombrowicza, mają przywrócić światu jakiś porządek. Sam profesor Quadri, w brawurowej interpretacji zmagającego się z własną niepełnosprawnością Krzysztofa Globisza, jest wyjątkowo przejmującym elementem tej teatralnej układanki. Jego ułomność wydaje się w spektaklu pochodną jego opozycyjnej działalności. Jest rodzajem polskiego Skriplewa, którego próbę zabójstwa już raz spartaczono. W takiej sytuacji wielką siłę zdaje się mieć z trudem wypowiedziany przez Globisza wiersz Stanisława Barańczaka "Nie", będący odpowiedzią profesora na wątpliwości Klerykowskiego:

To tylko słowo "nie", słowo któremu nadać

bagaż strzaskanych kości i wylanej krwi

potrafi nawet ciemność z twojej krwi i kości,

to nieświadome dzieło bólu (wszelkie prawa

zastrzelone), którego zakrwawione kopie,

czcionkami chłosty odbite od kości, arkusze

przeszyte nicią strzałów,

możesz co dzień podnosić z chodników zmęczonym

wzrokiem, wczytywać się w nie bezradnością rąk,

to tylko słowo "nie", ostatnie słowo

w dziedzinie krwi, to tylko słowo "nie",

daję tobie to słowo, jakbym dawał głowę

za to, że ból istnieje, jakbym gardło dawał

za sprawę żył i ścięgien, i mięśni, i skóry;

czytam ci z liter bólu, ze skręconych nerwów

pospiesznie zapisane słowa o tych, co gotowi

zawsze otworzyć list cudzego ciała,

rozciąć kopertę skóry i złamać szyfr kości;

to tylko słowo "nie", ostatni krzyk

modlitwy krwi, którą dzisiaj odmawiam za ciebie,

którą odmawiam sobie prawa do odejścia.

Profesor jest w opłakanym stanie, ale przeżył, jest też w związku z tym dużo bardziej nieufny, trzeba mu więc podesłać kogoś znajomego, najlepiej studenta, jednego z ulubionych. Ich relacja nie jest jednak powierzchowna czy stereotypowa. Klerykowski w rozmowie daje profesorowi do zrozumienia, że ma do niego żal, bo poczuł się przez niego opuszczony, a przecież Quadri - jako mentor czy autorytet - był za niego odpowiedzialny. Widać tu w spektaklu Szydłowskiego głębszą refleksję nad społeczną rolą autorytetów czy szerzej - inteligencji, która nie powinna zapominać o swojej roli. Granty, wyjazdy na konferencje czy ciepła woda w kranie to nie wszystko, pozostaje odpowiedzialność za edukację kolejnych pokoleń młodych Polaków, którzy - pozostawieni sami sobie - łatwo padają łupem duchowych pseudo-przewodników pokroju księdza Oko czy ex-księdza, pana Międlara. Niebanalnie przedstawione są w spektaklu efekty działania systemu edukacji, kształtującego młode pokolenie "na specjalne zamówienie" władzy. Dzieci, ćwiczone w odpowiednich gestach i zachowaniach (wybitna choreografia Dominiki Knapik), po latach wciąż mają te same nawyki i powielają te same schematy, którymi je katowano. Znakomicie w tej kwestii prowadzi fizyczną stronę swojej roli Szymon Czacki, ukazując naocznie, jakiego spustoszenia dokonuje reżim poprzez odpowiednio nakierowaną na realizację zadań partyjnych edukację.

W trakcie rozmowy z profesorem Quadrim Klerykowski na chwilę porzuca tekst Moravii i zaczyna mówić "własnym". Przywołując wykład profesora o platońskiej jaskini, polemizuje:

"A gdyby więźniom po prostu powiedzieć, że są wolni? Że kłamstwem jest to, iż cienie są iluzją. Może to one są rzeczywistością, a wasze idee przywidzeniem? Dosyć upokorzeń, dosyć przemysłu pogardy. Słyszy pan mocny dźwięk uderzających o ulice butów, widzi pan las krzyży i sztandarów? Nie ma innego świata poza jaskinią, wystarczy przecież gorące światło rac, by cienie znikły, a ludzie zobaczyli swoje twarze. Trzeba tylko zaufać mocy i prawdzie, która jest w tłumie uwięzionych"

Słowa te wydają się puentą przedstawienia, pokazują, że zarówno ci, którzy wierzą w dogmaty faszystowskiej władzy, jak i ci, którzy podążają ku słońcu za Platonem (którego idea prawdy wciąż pozostaje nieosiągalnym ideałem) - ponoszą porażkę, bo dopóki będziemy wierzyć w coś abstrakcyjnego, dopóty będziemy narażeni na ciągłą manipulację, z każdej strony. Jedyną drogą ratunku jest wspólnota, ufundowana na sprzeciwie wobec idei i ich wykorzystywaniu do brutalnej manipulacji i zdobycia władzy. Ta chwila "platońskiego oświecenia" (!) będzie dla Klerykowskiego tylko przebłyskiem samoświadomości i - paradoksalnie - dowodem na to, że gdzieś tam, poza platońską jaskinią, jest jednak prawdziwe słońce. W finale spektaklu bohater wróci jednak do jaskini i, wpatrując się w swój cień, będzie się przed nami usprawiedliwiał, że "jemu jest potrzebny sukces tego rządu, tej partii, tego narodu", bo "tylko w tym wypadku to, co było normalnie uważane za zwykłą zbrodnię, mogłoby się stać pozytywnym krokiem na pozytywnej drodze () A jeśli więc faszyzm zbankrutuje, jeśli te wszystkie kanalie, te bałwany, ci głupcy doprowadzą naród do ruiny, to ja jestem zwykłym mordercą". Biedny Klerykowski w konwulsjach wychodzenia z platońskiej jaskini, nie pojął jeszcze, że gdy się kogoś morduje, zawsze jest się przede wszystkim zwykłym mordercą. My, widzowie, mogliśmy się o tym upewnić w Łaźni Nowej.

W kwestii rzemiosła teatralnego spektakl jest połączeniem znakomitej reżyserii - to chyba najlepsze jak dotąd przedstawienie Szydłowskiego - równie świetnej scenografii i świateł (brawo Małgorzata Szydłowska!), precyzyjnej, przemyślanej choreografii Knapik i wybitnej, zniewalającej, tworzonej na żywo przez Dominika Strycharskiego muzyki. Muzyka była tu swoistym alter ego tytułowego bohatera, i - wbrew jego działaniom - próbowała w jakiś sposób odsłonić jego prawdziwe wewnętrzne nastroje. Tak to poczułem. Kreacja Szymona Czackiego to wydarzenie. Zbudowana na znakomicie umotywowanej fizyczności, świetnie wygrywająca wszelkie niuanse (homoseksualne ciągoty, niechęć do "uchodźców") zaowocowała niejednoznaczną, głęboką postacią człowieka współczesnego: szarpanego przez idee, państwo, rodzinę; zagubionego w świecie opartym na absolutnym chaosie pojęć, postaw, wartości i narracji. Pragnie on jedynie uczepić się czegoś, co zna, co rozumie, co da mu poczucie, że przynależy on do jakiegoś określonego, stałego "zbioru". Jego końcowy monolog, w którym przeistacza się w zdezorientowane, nic już nierozumiejące dziecko, jest wstrząsający. Znakomicie poprowadzone są role epizodyczne, Iwona Budner i Zygmunt Józefczak jako rodzice Marcela, Hanna Biełuszko jako matka Julii, Oskar Mata - szofer i kochanek matki Marcela czy wreszcie objawienie tego spektaklu: brawurowo strzelający (hołubce i do ludzi) Orlando Dominika Stroki. Kolejną wybitną, opartą na własnych ułomnościach kreację stworzył Krzysztof Globisz. Świetnie obsadzony, przejmujący, swoją rolą ofiarnie pracował również na grozę faszystowskiego państwa, którego ofiary tu reprezentuje. Jego żonę, Linę, sportretowała znakomicie Marta Zięba. Nadmiernie wyzwoloną, lekko neurotyczną femme fatale obdarzyła Zięba jakąś melancholią i głębią przeżycia, z których słyną jej role w spektaklach Krystiana Lupy. Dla mnie absolutnym objawieniem była Julia Anny Paruszyńskiej. Początkowo grała w pełnej dystansu i groteski konwencji, w której Klerykowski próbował opowiadać nam swoją historię, ale w miarę upływu czasu coraz bardziej się z tej konwencji wyzwalała, tworząc przejmujący portret zakochanej kobiety, która musi ratować to, co dla niej najważniejsze, wiedząc, że uratować się tego nie da. Jej niezłomność i pokora były poruszające. Była to dla mnie niespodzianka po rolach tej aktorki w Teatrze Studio, za które zebrała ode mnie sporo batów. Cieszę się, że mogę teraz z czystym sumieniem poświęcić jej pean.

Szydłowski zrobił świetny spektakl o tym, jak łatwo wpaść w faustowską pułapkę: z chwilą, gdy podpiszesz cyrograf z diabłem, dusza jest stracona. Można się potem wypierać, powoływać na opinie biegłych, pokazywać ekspertyzy grafologiczne, ale to nic nie pomoże. Bo problemem nie jest uczciwość wobec innych - choć na pewno też, lecz przede wszystkim wobec siebie. A tu żaden grafolog nie pomoże. Najgorsze jest to, że cenę za mnożące się, indywidualne pakty z diabłem ponosi zazwyczaj całe społeczeństwo. Obyśmy nie musieli się o tym przekonać na własnej skórze. Rok 2029 już niedługo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji