Artykuły

Gardzienice: teatr, który działa a lokalnie, ale myśli globalnie

W Narodowym Starym Teatrze zagości słynny Ośrodek Praktyk Teatralnych z Gardzienic. Przywiezie spektakl przygotowany na 40-lecie grupy. Tytuł brzmi "Wesele. Wyspiański- Malczewski-Konieczny" - piszeŁukasz Gazur w Dzienniku Polskim.

Gardzienice to jeden z wielkich fenomenów polskiego teatru. Zjawisko, jakie właściwie nie ma sobie równych. I trwa od 40 lat. I zaprasza na "Wesele". To Wyspiańskiego, ale jednak zupełnie inne, opowiedziane własnym językiem. Już tytuł spektaklu mówi wiele: "Wesele. Wyspiański - Malczewski -Konieczny". Fuzja arcypolskich zjawisk. Tak właśnie pracuje się w Gardzienicach.

To miejscowość pod Lublinem, gdzie powołano do życia Ośrodek Praktyk Teatralnych. Grupa Włodzimierza Staniewskiego dziś znana jest w każdym zakątku teatralnego świata - jego popularność w międzynarodowym obiegu postawić można w jednym rzędzie ze spektaklami Krystiana Lupy i Krzysztofa Warlikowskiego, przy zachowaniu wszystkich oczywistych różnic i odrębności języków scenicznych. Swoimi spektaklami Gardzienice i sam Włodzimierz Staniewski wytyczyli drogę nurtowi zwanemu ekologią teatru. Jego źródłem było etnograficzne rozpoznanie polskiej kultury ludowej. Zwiedzając różne zakątki kraju, przemierzając prowincję, doszedł do wniosku, że właśnie tam szukać może kultury nieskażonej przez przymilanie się wielkomiejskiej publiczności, sięganie do natury jako wzorca, zniesienie granicy między kulturą wysoką i niską. Ludowość jest bowiem dla całej grupy źródłem wszelkiej twórczości. A wychodząc od naczelnego hasła "Przymierze z życiem", Gardzienice organizują szereg warsztatów i spotkań, w których opowiadają o swoich sposobach pracy i postrzeganiu teatru. I tak jest do dziś.

Gardzienice zawitają do Krakowa

Przyjazd do Krakowa dla samego Włodzimierza Staniewskiego to powrót do przeszłości. Nim bowiem stworzył ośrodek w Gardzienicach, studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Później na Uniwersytecie Wrocławskim. Jeszcze w czasie studiów związał się z krakowskim Teatrem STU. Później, w latach 1971-1975, współpracował z teatrem Laboratorium Jerzego Grotowskiego. A później wyruszył w Polskę. Teraz pojawi się na scenie Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Ze wspomnianym spektaklem opartym na "Weselu" Stanisława Wyspiańskiego.

- Z przyjemnością przyjeżdżam do Krakowa. Kraków mnie uformował, Kraków jest moją kolebką. I zawsze z życzliwością mnie przyjmował. I myślę o tym z pewną trwogą. Bo przyjeżdżamy z "Weselem". A przecież to miasto ma już swoje "Wesele", ostatnio głośne i doceniane - mówi Włodzimierz Staniewski.

Ale teatromani zawsze - bez względu na czas - czekają na nowe odczytania tego arcydramatu. Chcą wdrapywać się z reżyserami na kolejne piętra znaczeń.

To wydawało się od lat oczywiste, że kiedyś Gardzienice będą musiały zrobić przystanek teatralny w bronowickiej chacie. Przecież łączenie klasyki z kulturą ludową (jak przedstawienie "Gusła" oparte na "Dziadach" Adama Mickiewicza) to dla tego teatru źródło nieustającej inspiracji.

- U mnie ten tekst spowodował wiele stanów neurotycznych. Nie chciałem się dotąd nim zajmować, mimo że wielokrotnie mnie do tego namawiano, bo przecież nasz teatr to sięganie do kultury ludowej i korzeni tradycji. Wybór "Wesela" wydawał się dla nas najlepszy. A jednak wiele lat po nie nie sięgaliśmy - tłumaczy Staniewski. I dodaje: - "Wesele" jest mocne w słowach, ale słabe w tekście.

Reżyser mówi buńczucznie i szczerze - jak to ma w zwyczaju.

- "Wesele" w znacznej swej części w roku powstania i wystawienia było publicystyką polityczną i społeczną - jak pisał o tym hrabia Tarnowski. Jak się dziś czyta jego słowa, to się mu przyznaje rację. Choć oczywiście był to reprezentant "starej gwardii", tej krytykowanej przecież przez Wyspiańskiego. I o tym też trzeba pamiętać - tłumaczy Staniewski.

Mnóstwo dialogów, które zdaniem twórców są tylko ględzeniem, chwytem dramaturgicznym, przerobiono na monologi. By sens był przejrzysty i do końca wypowiedziany. By nie było destrukcji uwagi widza.

Spektakl skupia się na trzech sprawach: polskiej, ukraińskiej i żydowskiej. Ale wydaje się, że Gardzienice nie szukają tu konfliktu, nie wchodzą we wzajemne deprecjonowanie się grup społecznych. Szukają porozumienia. "Warto wiele dać, by te trzy światy się zbratały. A pewnie się nie zbratają"- pisze w notatkach z prób Staniewski. Ale warto próbować. Wciąż od nowa. I dlatego pomimo upływu lat ten dramat jest tak aktualny. Dziś może bardziej niż jeszcze kilka lat temu.

Jeśli porównywać ten spektakl z jakimś obrazem, to z pewnością z dziełem "Błędne koło" Jacka Malczewskiego. Powstało na parę lat przed premierą "Wesela". To jest rzecz o obłędzie. O obłędzie wspólnotowym. O obłędzie społecznym. O obłędzie historii. O obłędzie polskiej mentalności. I gdy tak zbudujemy paralelę między sztukami wizualnymi a teatrem, doskonale zaczynamy widzieć, dlaczego tytuł przedstawienia Gardzienic brzmi "Wesele. Wyspiański - Malczewski - Konieczny".

Spektakl jest wręcz wpisany w plastyczność rodem z twórczości tego malarza.

Polskość i antyk na jednej scenie

W tej realizacji widać fascynację antykiem, która zawsze była mocno obecna w twórczości zarówno Wyspiańskiego, jak i Staniewskiego. "Wesele" Gardzienic zostało wpisane w kolebkę cywilizacji. Przecież pierwszy akt tego arcypolskiego dramatu dźwięczy starożytną dionizyjskością.

Ale Staniewski, interpretując Wyspiańskiego, mocno wszedł w tekst. Porozrywał go i poszarpał. Wzmocnił archetypiczne postaci, każąc im przemówić wyrazistym głosem. Stąd pomysł na wspomniane monologi. Spektakl utworzony jest wokół monologów poszczególnych postaci. Stają się one rodzajem archetypów budujących opowieść. Każda z postaci w romantycznej gorączce prezentuje swoje spojrzenie na świat.

Całość dopełnia muzyka wybitnego krakowskiego kompozytora Zygmunta Koniecznego. Tego, który Wyspiańskiego potrafi przenosić w świat dźwięku.

Zespół weselników ma się dobrze

Ten spektakl stanowi podsumowanie. Bo 40-lecie, bo "Wesele". I oczywiście wychodzi ono znakomicie dla zespołu Gardzienic. Ich "Wesele" to łączenie tradycji ośrodka teatralnego z siłą młodości i świeżości. Magdalena Pamuła fenomenalnie zaśpiewała postać Racheli, Isi, Marysi i Kasi. Joanna Holegreber w roli Wernyhory, a także Kliminy była przejmująca i refleksyjna. Marcin Mrowca gra trafnie i bez przekroczenia właściwych środków scenicznych postać Żyda (pojawi się też w roli Dziennikarza i Dziada). Jan Lech jako Ksiądz ma w sobie jakiś zaskakujący i przejmujący rys szlachetności. Nie zapomina się też ani Adrianny Kołpak (rola Zosi), ani Filipa Rutkowskiego (jako Kacper). Widać, jak teatr wychował sobie kolejne pokolenie swoich aktorów, potrafił ich zarazić wizją i swoim postrzeganiem działań scenicznych.

Ale najbardziej w pamięci tkwi chyba Mariusz Gołaj, który jako widmo leży w trumnie i czeka na to, co nieuniknione.

I jeszcze, idąc za głosem reżysera. "Wesele postawione na obłędzie! Na żadnej tam pijackiej demencji, na żadnym delirium! Wesele jako studium obłędu, studium zaburzeń urojeniowych! Co za temat. Arcypolski, ale Polskę i Polaka przekraczający... Globalny!" - pisze w notatkach wokół spektaklu Staniewski.

Działamy lokalnie, myślimy globalnie - mogliby powiedzieć artyści z Gardzienic.

Gościnne pokazy spektaklu w reż. Włodzimierza Staniewskiego "Wesele. Wyspiański - Malczewski - Konieczny" odbędą się 17,18 i 19 maja w Narodowym Starym Teatrze

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji