Artykuły

Zimno, ciepło

JEWGIENIJ Griszkowiec (ur. 1967) to w dzisiejszym rosyjskim teatrze zjawisko. Nie tylko w rosyjskim - jego sztuki grane są w wielu krajach, a niedawno trafiły i do nas. Co prawda sztuk tych jest wciąż niewiele ("Jak zjadłem psa", "Zima", i nie tłumaczone dotąd na polski "Notatki rosyjskiego podróżnika", "Jednocześnie", "Miasto"), ale ich odmienność od tego, co dziś dominuje w "młodej" dramaturgii - w połączeniu z osobowością autora, który często sam prezentuje swoje teksty na scenie, sprawia - iż o Griszkowcu coraz głośniej.

Brutalność, mroczna pustka współczesnego świata przedstawionego w sztukach Bernarda Koltesa, Brada Frasera, Mariusa von Mayenburga, Wernera Schwaba, u Griszkowca również jest widoczna, ale przybiera barwy cieplejsze. Chociaż to ciepło przebija przez chłód. Nie mniej dotkliwy niż u tamtych autorów.

Teatr Krypta wystawił właśnie "Zimę" Griszkowca, kameralną tragikomedię, w której dobrze widać cechy jego dramaturgii. Uważna obserwacja codzienności w jej rosyjskim, współczesnym kształcie, umiejętnie wpisuje się tu w szeroki, metaforyczny plan. Wrażliwości na sprawy drobne, błahe, towarzyszy zdolność nadawania im znaczeń głębszych, bogatszych. Poczucie groteski i surrealistycznego wymiaru rzeczywistości ("postradzieckiej", ale i uniwersalnej, rozpoznawalnej w każdym kraju) łączy się z próbą wydobycia z niej tego co ludzkie, powszednie, zwyczajne.

Bohaterami "Zimy" są dwaj żołnierze wysłani z misją bojową. Mają coś wysadzić w powietrze. Coś, "obiekt" jakiś, bo nie jest ważne, co to jest. Ani dla nich, ani dla tej opowieści o nich. Bo wędrówka przez śnieg i mróz, którą podjęli, aby rozkaz wykonać - surowa przestrzeń Krypty to sugestywne ramy dla tej historii - stanowi rodzaj czyśćca; przystanku-poczekalni przed stacją końcową. W pół drogi - młodego życia.

Spektakl nie mówi, że jego finał to finał tych dwóch losów, ale jakkolwiek by go rozumieć - dosłownie czy symbolicznie - mamy tu koniec pewnego świata. Tego, z którego przyszli. Tym smutniejszy koniec, im zabawniejsze odejście. Tym poważniejszy, im mniej ważne były tego świata znaki: pierwsze randki, ostatnie lektury, niespełnione marzenia, spełniające się lęki. Niektóre z lęków i marzeń związane są z Nowym Rokiem i rosyjską choinką... W finale żołnierze w zajęczych, różowych czapeczkach z dzieciństwa, znikają w dali kicając za dziewczęcą Śnieżynką (Joanna Matuszak), tą od Dziadka Mroza z noworocznych imprez. "Śnieg coraz gęstszy" - to ostatnie zdanie didaskaliów.

Inscenizacja Jacka Papisa nie jest wielkim wydarzeniem teatralnym. Nie próbuje dopowiadać niczego, czego u Griszkowca nie ma. Ale zimno, które wnoszą ze sobą na scenę obaj Żołnierze (Grzegorz Falkowski, Kuba Kornacki) przenikając ich ciała, burząc ich wspomnienia, udziela się też widzom. I tworzy klimat (słowo odpowiędnie!), w którym absurd nabiera rysów ostrych, bolesnych. Wprawdzie celne obserwacje, dowcipne dialogi (bez komediowej nachalności!), zabawne scenki, nadają całości charakter lekki i wywołują, zwłaszcza początkowo, śmiech widzów, ale gdzieś w środku ta lekkość łamie się, zyskuje głębszy, egzystencjalny ton.

Papis pilnuje jednak, by spektakl nie popadł w patos, zaś wątki łagodzące aurę nie stały się zbytnio sentymentalne. A że wspierający go w tym aktorzy udanie łączą rodzajowość portretu swych bohaterów - "swojskich" chłopaków skazanych na coś, co ich przerasta - z metafizycznym wymiarem ich losu, ta "Zima" przenika chwilami do głębi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji