Artykuły

Co nam po tym "Beniowskim"?

"Beniowski. Ballada bez bohatera" wg Juliusza Słowackiego w reż. Małgorzaty Warsickiej w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Stanisław Godlewski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Spektakl w reżyserii Małgorzaty Warsickiej, choć przyjemny dla oka i ucha, wydaje się pomysłem chybionym. Ani konwencja koncertu, ani tekst Słowackiego nie ratują braku konsekwencji myślowej najnowszego przedstawienia Teatru Nowego.

Najlepsza jest scenografia Agaty Skwarczyńskiej, artystki nagradzanej na świecie za swoje prace sceniczne. W Teatrze Nowym zaproponowała prostą i pomysłową dekorację, która zaczyna tworzyć osobną opowieść. Nad głowami widzów, pod sufitem podwieszone są metalowe konstrukcje - przypominają trochę ogony gwiazd lub komet, a trochę dziwne, powykrzywiane srebrne harfy. Łączę się ze sobą niczym łuski i tworzą kilka błyszczących łańcuchów. Na samej scenie nie ma zbyt wiele -jest to, co się zowie koncert, dlatego wypełniają ją głównie instrumenty i pulpity. W pewnym momencie spektaklu, w głębi sceny podnosi się piękna kotara stworzona ze srebrno-lustrzanych kawałków, pięknie odbijająca światło. Wygląda to wszystko bardzo ładnie, w pewnych momentach, odpowiednio oświetlone, dodaje wewnętrznej dramaturgii całemu widowisku.

Widz się gubi. Ale można posłuchać muzyki

A jest to po prostu wyśpiewane (czasami też wydeklamowane, wyszeptane, wykrzyczane) fragmenty "Beniowskiego" Słowackiego, uzupełniane także innymi jego tekstami (są między innymi fragmenty "Kordiana" i "Snu srebrnego Salomei"). Pięć aktorek (Karolina Głąb, Alicja Juszkiewicz, Anna Mierzwa, Oliwia Nazimek i Julia Rybakowska) ubranych w fantazyjne stroje - ni to punkowe, ni to indiańskie, ni to współczesne, ni to słowiańskie - próbuje przekazać widzom treść wierszy. To się, niestety, nie udaje. Nie wszystko dociera do publiczności, tekst często się zlewa, jest niezrozumiały (wynika to po części z aranżacji muzycznych, a po części chyba po prostu z nagłośnienia). W efekcie widz gubi się w zawiłych przygodach polskiego szlachcica. Ale może przynajmniej posłuchać ciekawej, różnorodnej muzyki Karola Nepelskiego, granej na żywo.

W Nowym się śpiewa. Dużo i ładnie

Spektakl nie stwarza wielu możliwości aktorkom - co jakiś czas odgrywają drobne scenki lub mogą popisać się deklamacją, ale w większości jedynie śpiewają. A śpiewają pięknie, głosy mają potężne i czyste, słuchać ich to prawdziwa przyjemność. Zresztą, wszyscy o tym od dawna wiedzą: trudno zliczyć, który to już spektakl "muzyczny" w Nowym od czasów dyrekcji Piotra Kruszczyńskiego. Dwa spektakle muzyczne Satanowskiego (z tekstami Barańczaka i Kaczmarskiego), koncert "Zycie to nie teatr", "Imperium" i "Kochanie zabiłam nasze koty" Cezarego Studniaka, dwa recitale Andrzeja Lajborka, "Kalina" Anny Mierzwy, "FJvis" Michała Siegoczynskiego, "Osiecka" Julii Rybakowskięj, "Piaf' Bożeny Borowskiej-Kropielnickiej, "Poper. Komedia z piosenkami' Leny Frankiewicz... Powoli tracę rachubę, ale jedno jest pewne - w Nowym się śpiewa. Dużo i zazwyczaj ładnie. To zresztą bardzo sensowne: spektakle muzyczne zawsze łatwiej mogą podbić serca publiczności i zasilić kasę teatru.

Wizualnie dzieją się cuda. Tylko po co?

W przypadku "Beniowskiego. Ballady bez bohatera" konwencja koncertu służyła chyba dwóm celom: pierwszy to przypomnienie i odkrycie na nowo dźwięczności poezji Słowackiego (co się nie udało z wymienionych wyżej problemów technicznych), drugi to "przechwycenie" fantazyjnej historii o zakłamanym polskim szlachciurze i opowiedzenie jej przez kobiety w formie gniewnego, prostego w przekazie koncertu. Tyle tylko, że koncert ten, uzupełniany fragmentami mówionymi, ani ziębi, ani grzeje. Konglomerat różnych stylów muzycznych i brak jakiegoś naczelnego przekazu sprawia, że "Beniowski", choć miał szansę stać się czymś więcej, jest jedynie ot, odśpiewaniem poezji. Oczywiście, dowcipy rozpisane przez Słowackiego, a podbijane przez aktorki, śmieszą, muzyka momentami wpada w ucho, wizualnie dzieją się cuda. Ale za tym wszystkim kryje się jedno istotne, egzystencjalnie ważkie, a w przypadku teatru bardzo częste pytanie: po co? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Z deklaracji reżyserki wynikało, że po to, by przyjrzeć się temu, w jaki sposób Polacy wybierają sobie bohaterów i jak bałwochwalcza jest polska dusza. Ale zabrakło konsekwencji - ani w formie, bo nie wykorzystano w pełni możliwości konwencji koncertu; ani w treści, bo próbuje się tu ogarnąć zbyt wiele kwestii naraz: historię, pamięć, Polskę, feminizm, mitologię słowiańską. Ostatecznie, nie wiadomo po co, o czym i dla kogo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji