Artykuły

43. Opolskie Konfrontacje Teatralne skonfrontowane

"Chłopi" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego z Teatru Powszechnego w Warszawie, "Moralność Pani Dulskiej" w reż. Giovanniego Castellanosa z Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu, "Noce i dnie. Tom VI: Nie wiem o czym jest jutro" w reż. Seba Majewskiego z Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu oraz "Wesele" w reż. Jana Klaty z Narodowego Starego Teatru w Krakowie na XLIII Opolskich Konfrontacjach Teatralnych "Klasyka Żywa". Pisze Grzegorz Ćwiertniewicz w Teatrze dla Was.

Opolskie Konfrontacje Teatralne "Klasyka Żywa" to festiwal, który ma już swoją markę. To jedna z najważniejszych imprez teatralnych w Polsce, podczas której prezentowane są najlepsze inscenizacje klasycznej literatury polskiej, wystawiane na deskach teatrów całego kraju. Tegorocznym, już czterdziestym trzecim Opolskim Konfrontacjom Teatralnym, przyświecało hasło "Moc Klasyki". I była moc! Może nie zawsze rozsadzająca od środka, ale jednak. Wystarczy zajrzeć do programu, by przekonać się, że mocne i ważne były nie tylko dzieła, ale mocni i ważni byli również reżyserzy, którzy adaptacji tych dzieł się podjęli.

W konkursie wzięło udział trzydzieści sześć spektakli konkursowych z trzydziestu trzech teatrów, w tym najwięcej z Warszawy (bo aż z sześciu) i Krakowa (bo aż z czterech), z dwudziestu trzech miast (nawet z Czeskiego Cieszyna). Do ścisłego finału zakwalifikowało się siedem przedstawień: "Tajny Dziennik" w reż. Wojciecha Urbańskiego (Teatr Dramatyczny w Warszawie), "Sposób na Alcybiadesa" w reż. Piotra Ratajczaka (Teatr im. Juliusza Osterwy w Lublinie), "Słowo o Jakóbie Szeli" w reż. Michała Kmiecika (Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach), "Chłopi" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego (Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie), "Noce i dnie" w reż. Sebastiana Majewskiego (Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu), "Dziady" w reż. Piotra Tomaszuka (Teatr Wierszalin w Supraślu) i "Wesele" w reż. Jana Klaty (Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie). Jak przystało na rangę przedsięwzięcia, kluczem do wyłonienia finałowych spektakli był ich wysoki poziom artystyczny. Wszystkie te przedstawienia koncentrowały się wokół ważnej sprawy i wszystkie zostały przyjęte dobrze przez krytykę. Jury (Barbara Osterloff, Katarzyna Herman, Jan Bończa-Szabłowski, Janusz Opryński, Rafał Węgrzyniak) nie miało w tym roku łatwego zadania. Ale tak już jest, kiedy trzeba nagrodzić spektakl najlepszy z najlepszych. Tym razem najlepszym przedstawieniem okazało się być "Wesele", za które twórcy otrzymali najwięcej nagród.

"Chłopi" [na zdjęciu] w reż. K. Garbaczewskiego to pierwsze przedstawienie konkursowe, które obejrzałem w ramach tegorocznych OKT. Nie zamierzam w tym miejscu recenzować spektaklu z należną recenzji dokładnością, ale chciałbym przynajmniej zaznaczyć najważniejsze dla mnie kwestie. Początek inscenizacji dzieła Władysława Stanisława Reymonta nie zrobił na mnie wrażenia. Wręcz zraził do uczestniczenia w trzygodzinnej całości. Nie spodobała mi się koncepcja ośrodka parateatralnych badań terenowych, która miała, jak sądzę, na celu konfrontację z działalnością Jerzego Grotowskiego, w konsekwencji nieco ośmieszającą pracę dokumentacyjną jednego z największych reformatorów teatru dwudziestego wieku. Ale nawet jeśli rzeczywiście szło o ukazanie dezaprobaty dla tych właśnie działań, reżyser miał do jej wyeksponowania pełne prawo. Niewykluczone również, że chciał jedynie zapewnić, że nigdy nie porzuciłby teatru na rzecz badań tak, jak uczynił to Grotowski.

Początek jednak, oparty na czytaniu założeń badań czy wniosków z ich przeprowadzenia, nużył, pomimo że w tym samym czasie widzowie mogli podziwiać ciekawe rozwiązanie choreograficzne, skomplikowane przy tym i wymagające od aktorów niemałych umiejętności. Ponieważ może nie być już na to później odpowiedniego miejsca, chciałbym od razu wyróżnić Julię Wyszyńską, fenomenalną aktorkę, naturalną, wiarygodną i prawdziwą w kreacji Hanki. To już nie pierwsze przedstawienie, w którym zaznacza Wyszyńska swoją obecność, stwarzając bohaterkę charakterystyczną, dzięki swojemu warsztatowi, w którym nadrzędną rolę odgrywa słowo, mimika i gestykulacja. Aktorka, co trzeba wyraźnie podkreślić, ma niezwykłą umiejętność budowania postaci twarzą. Czyni to, wydaje się, bez żadnego wysiłku. Zachwyca po raz kolejny Michał Czachor. Tym razem w roli Mateusza. Co za aktorska wiotkość! Nie mogę wyjść z podziwu dla jego talentu dramatycznego i komediowego, a przede wszystkim z podziwu dla sprawności łączenia obu. Wróćmy do przedstawienia. O ile sam początek wywoływał senność (chyba że oniryzm był tu konwencją), o tyle już kolejne sceny na szczęście wybudzają z letargu i zapowiadają genialne przedstawienie. I takim ono w konsekwencji było. Przygotowane zostało ze starannością, pieczołowitością, ale i ogromnym rozmachem, nie tyle scenograficznym, co technicznym. Prawdą jest, że wiele rozwiązań można było zobaczyć już w wielu innych przedstawieniach, ale i tak Garbaczewski po raz kolejny pokazał, że jest wizjonerem współczesnego teatru. Pokazał również, że bez względu na wszystko pozostaje wierny swojej oryginalności. Jawi się dzisiaj Garbaczewski jako mistrz łączenia przeszłości z nowoczesnością. Jawi się również jako mistrz demitologizacji bez pozbawiania dzieła mityczności. Inną sprawą jest umiejętność utrzymania spektaklu w swoistej magiczności, która nie opuszcza widza i trzyma jeszcze długo po przedstawieniu. Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że dla Garbaczewskiego "Chłopi" Reymonta stały się jedynie punktem wyjścia do omówienia ważnych problemów (próba zniewolenia kobiet, przerażające oddziaływanie Kościoła na społeczeństwo, zaprogramowanie człowieka niemyślącego, bierność człowieka wobec manipulacji, związek człowieka z przyrodą, sens pracy w życiu człowieka). Nie jest to wierna adaptacja dzieła Reymonta. Dla mnie z epopei chłopskiej uczynił Garbaczewski bardzo dobrą komedię satyryczną, w której nie brakuje również nostalgicznych refleksji, wynikających z diagnozy ludzkiej egzystencji.

Na "Moralność Pani Dulskiej", spektakl pozakonkursowy z repertuaru Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu, wybrałem się natomiast, by zobaczyć jak opolski teatr poradzi sobie z inscenizacją dramatu Gabrieli Zapolskiej. Mam żal do Giovanniego Castellanosa, że jako reżyser sprowadził tę tragifarsę kołtuńską do komedyjki dla masowej publiczności, że nie skoncentrował się na tym, by dla widzów spektakl był lekcją o moralności, o zasadach, o wartościach, by w opowiadanej historii odnaleźli choć cząstkę siebie, że jedyne na co postawił, to na bezrefleksyjny śmiech publiczności. Chyba właśnie dlatego trudno uznać mi to przedstawienie, wartościując jego artystyczną wartość. Akcja rozgrywa się we współczesnym domu. Świadczą o tym nie tylko kostiumy, ale i scenografia, między innymi telewizor, który włączany jest, gdy trzeba pochylić się nad rodzinnymi problemami. Aniela Dulska jest tak naprawdę taka, jaką stworzyła ją Zapolska - apodyktyczna, zakłamana do szpiku kości, zachłanna, nieczuła, uwielbiająca pieniądze. Jedyna różnica polega na tym, że opolska Dulska jest piękną i zadbaną kobietą. W jej roli Arleta Los-Pławszewska, bardzo uzdolniona aktorka, dysponująca ogromnym wachlarzem możliwości komediowych, ale i tragicznych. Zgrabnie przechodzi od jednego stanu emocjonalnego do drugiego. Epatuje widzów swoją energią, a nienaganna dykcja aktorki sprawia, że można słuchać jej kwestii bez końca. Jest Los-Pławszewska filarem tego przedstawienia, co wcale nie jest takie oczywiste w przypadku innych aktorek w tej samej roli. Moją uwagę zwróciła również Judyta Paradzińska w roli Juliasiewczowej. Aktorski wulkan i skarbnica możliwości! Gdyby nie te aktorki, wyszedłbym z teatru raczej rozczarowany.

Z ogromną niecierpliwością czekałem na kaliskie "Noce i dnie", a to dlatego, że od lat zakochany jestem i w powieści Marii Dąbrowskiej, i adaptacji filmowej Jerzego Antczaka. Dokładny tytuł przedstawienia S. Majewskiego brzmi "Noce i dnie. Tom VI: Nie wiem o czym jest jutro". Jak wiadomo, dzieło Dąbrowskiej składa się z pięciu tomów. Cyfra w tytule nie jest błędem, a celowym zabiegiem. Reżyserowi zależało na stworzeniu odrębnej opowieści, swojej opowieści, opartej jedynie na tomach Dąbrowskiej (nie na filmie Antczaka, od którego uciekał, przygotowując spektakl; właśnie dlatego nie zabrzmiał piękny walc, co nie jest zarzutem). Stąd też inscenizacja kaliska stanowi kwintesencję najważniejszych dla reżysera, ale i jego całego zespołu, wątków. Nie ma więc w niej sztywnej chronologii, ale nie zakłóca to w żadnym razie odbioru. Wydarzenia składają się w dobrze przemyślaną i imponującą całość, z której wyłaniają się portrety psychologiczne różnych postaci - nie tylko najważniejszych bohaterów. Wyłania się z tej opowieści także przesłanie, nad którym powinniśmy się jako naród dobrze zastanowić. Dochodzi reżyser do wniosku, ukazując sytuacje z życia swoich postaci, że nie potrafimy cieszyć się z tego, co mamy, nie potrafimy cieszyć się chwilą, nie doceniamy dnia, który udało nam się przeżyć. Rozpamiętujemy, martwimy się i wciąż zastanawiamy nad jutrem. A to w pewnym sensie czyni nas nieszczęśliwymi ludźmi. Burzymy w dodatku szczęście, na które pracowaliśmy przez wiele lat. To aluzja do obecnej polskiej sytuacji.

Moja miłość dla mojego odbioru tego spektaklu była bardzo niebezpieczna. Przede wszystkim dlatego, że obawiałem się, iż będę czytał to przedstawienie przez pryzmat filmu, a zwłaszcza przez pryzmat Jadwigi Barańskiej w roli Barbary Niechcic i Jerzego Bińczyckiego w roli Bogumiła Niechcica. Ogromnej odwagi od reżysera wymagało zmierzenie się z pewnego rodzaju świętością, jaką dla wielu jest film Antczaka. Jeszcze większej odwagi wymagało przyjęcie przez aktorów głównych ról. W kaliskim spektaklu Barbarę stwarzała Izabela Wierzbickia, Bogumiła zaś kreował Wojciech Masacz. Przez chwilę wydawało mi się, że Wierzbicka naśladuje Barańską (może nawet z niej drwi?!), że jest wręcz identyczna. Szukałem nawet fizycznego podobieństwa. Wpadłem w pułapkę, o której tyle wcześniej myślałem i od której chciałem uciec. Wierzbicka nie była Barańską. To ja pragnąłem w niej tę Barańską zobaczyć. Od chwili pojawienia się aktorki na scenie, widziałem w niej inną aktorkę, a to dlatego, że obie były równie doskonałe. Wierzbicka nie odtwarzała Barańskiej, ale kreowała Barbarę Niechcic - taką, jaką stworzyła ją Dąbrowska. Była zajmująca i przekonująca od początku do końca. Imponowała aktorskim kunsztem. Dzięki niemu dała artystyczny popis, co potraktować trzeba jako komplement. Czuła się w tej roli znakomicie. Oddała jej cząstkę siebie, cząstkę swoich emocji. Zmaterializowała swoją bohaterkę, oddając jej cechy (pięknie wyeksponowany strach przed światem i głęboka naiwność), dostosowując głos, ruchy ciała, mimikę twarzy. Czekałem na scenę, w której oznajmia Bogumiłowi, że nie jest o niego zazdrosna. Była taka, jaką ją sobie wyobraziłem. Przyznałbym za nią Wierzbickiej najwyższą nagrodę. Muszą wystarczyć jednak moje słowa. Od soboty mam trzy ulubione Barbary Niechcic - Dąbrowskiej, Barańskiej i Wierzbickiej. Wartością dla mnie ogromną było spotkanie z tą ostatnią. Inaczej rzecz miała się z Bogumiłem. Choć podczas spotkania po przedstawieniu Masacz deklarował, że nie inspirował się Bińczyckim, trudno było wyzbyć się wrażenia, że go żywo udaje. Przede wszystkim dało się to zauważyć w intonacji. Bogumił Masacza nie był złym Bogumiłem, ale nie był osobnym, przez to nie do końca przekonującym. Nie przekonała mnie również scenografia (nie lepiej byłoby makietę dworu ustawić jednak za łanami, by uniknąć prowizoryczności i wywołać u widzów rzeczywiste wzruszenie przy jej składaniu?), choć twórcy udowodnili jej funkcjonalność (służyła m.in. za pola i cmentarze). Mam jednak świadomość, że trudno byłoby dla tak wielu scen przygotować inną, tak uniwersalną. Dwa tysiące kłosów może jednak zrobić wrażenie.

Ostatnim spektaklem konkursowym było "Wesele". Przedstawienie zgromadziło tłum widzów. I bardzo się tłumowi podobało. Owacjom na stojąco nie było końca. Inscenizacja przygotowana została z ogromnym rozmachem. Zachwycała pod każdym względem. Zespół artystyczny zaprezentował aktorstwo najwyższej próby. Odnalazłem w tym aktorstwie szacunek dla słowa, dla scenicznego partnera, dla teatru w ogóle. To się nieczęsto, niestety, zdarza. Myślę, że krzywdzące dla zespołu byłoby wymienianie tych aktorów, którzy zrobili na mnie szczególne wrażenie, a to dlatego, że byłoby to niesprawiedliwe ze względu na rozmiar roli, jaki przypadł im w udziale. W przedstawieniu tym każda rola bowiem, nawet epizodyczna czy nie do końca identyfikowalna, miała wielkie znaczenie, każda wymagała niemałego zaangażowania i warsztatu. Trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na umiejętność pracy wszystkich aktorów w dużym zespole, umiejętność odnalezienia się w tej skomplikowanej układance. Scenę i występujących na niej aktorów, można śmiało porównać z ruchomą szopką, wielobarwną, rażącą blaskiem, przyciągającą wzrok i wzmagającą chęć dołączenia do grona weselników, bawiących się w fantastycznych kostiumach przy black metalowej muzyce (idealnie kategoryzującej Kościół). Dużo "Wesela" Wyspiańskiego w "Weselu" Klaty. Ciekawe spojrzenie na młodopolski dramat. Zaimponował mi umiarkowany patos w scenach wizyjnych Spodziewałem się jednak bardziej radykalnej oceny współczesnej Polski. Oczarowało mnie to przedstawienie jako widowisko, magiczne do granic, ale zabrakło mi w nim wyraźnego głosu w sprawie polskiej, który inni, naturalnie, mogli usłyszeć.

Bardzo żałuję, że nie mogłem obejrzeć wszystkich spektakli musiałem ograniczyć się do trzech konkursowych ("Chłopi", "Noce i dnie", "Wesele") i jednego towarzyszącego ("Moralność Pani Dulskiej"). To wystarczyło w każdym razie, by poczuć festiwalowy klimat, jego magię, której ulegało się zaraz po przekroczeniu progu opolskiego Teatru im. Jana Kochanowskiego, współorganizatora tej interesującej imprezy (drugim organizatorem jest Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie).

---

Grzegorz Ćwiertniewicz - doktor nauk humanistycznych (historia filmu i teatru polskiego po 1945 roku), polonista, wykładowca akademicki, pedagog, autor wydanej pod koniec 2015 roku biografii Krystyny Sienkiewicz - "Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko"; należy do Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT/IATC); jego teksty można przeczytać w "Polonistyce", "Teatrze", "Śląsku", "Dyrektorze Szkoły", "Kwartalniku Edukacyjnym" i "Edukacji i Dialogu"; współpracował jako recenzent z Nową Siłą Krytyczną Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego w Warszawie, wortalem "Dziennik Teatralny"; od 2013 recenzent wortalu "Teatr dla Was".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji