Artykuły

Taka zabawna i przerażająca stara opowieść. I taka nowa!

Aż sześć i pół roku dzieli premierę "Frankensteina" Teatru Muzycznego Capitol od jej wznowienia. Ależ urośli aktorzy występujący w doskonałym przedstawieniu!

Kolejny raz przekonałam się, jak wielki wpływ na samopoczucie teatromana ma jakość obejrzanego spektaklu. Od czwartku, wieczoru tej wznowieniowej premiery, mam wciąż dobry humor i nie mogę przestać z podziwem myśleć o zespole Teatru Muzycznego Capitol.

"Frankenstein" to nie tyle premiera, co właśnie bardzo głębokie wznowienie prawie siedem lat po premierze.

Po raz pierwszy przedstawienie było pokazywane w Regionalnym Centrum Turystyki Biznesowej koło Hali Ludowej, bo Capitol był wówczas modernizowany.

Teraz znalazło swoje miejsce na rodzimej scenie, a twórcy mogli skorzystać z "zabawek", których pełno w Capitolu.

Można było uruchomić zapadnie, a w orkiestronie zagościli grający na żywo muzycy pod dyrekcją Piotra Dziubka, autora muzyki do przedstawienia. "Frankenstein" jest przedstawieniem, które okrzepło, dojrzało i oglądanie go jest rozrywką fascynującą, rozsądną i skłaniającą do refleksji.

To kapitalna opowieść

Na podstawie starej, bo z 1818 roku, powieści Mary Shelley scenariusz napisał Wojciech Koś-cielniak. Wyreżyserował całość ze swadą i, dobrze znając jego twórczość, po raz kolejny twierdzę, że jest twórcą wybitnym. W odświeżonej realizacji przydał "Frankensteinowi" nowych smaczków, zauważając problemy nękające współczesny świat. To obcość, inność i brak tolerancji. Wystarczyło trochę podkręcić scenę, w której Wiktor Frankenstein (Mariusz Kiljan) zjawia się na zajęciach na uczelni, a za nim wkracza Henryk Clerval (Mikołaj Woubishet)...

Wojciech Kościelniak i jego aktorzy opowiadają o tym, jak pasja może wygrać z dążeniem do bycia człowiekiem, jak ambicje zbijają w nas dobro. I o tym, że chcąc osiągnąć coś niezwykłego, sięgając po niestereotypowe środki, możemy przegrać życie. I o tym, że nie warto być zaborczą mamusią, jak Matka Wiktora (Justyna Szafran). I o... idźcie Państwo sami i sami odkryjcie, o czym to właściwie jest. I jakie to wszystko jest śmieszne! Bo trzeba dać się porwać zabawiającym nas twórcom, którzy robią wszystko dla obudzenia czarnego humoru, by w sekundę zostawić nas na prostej drodze ku poważnej refleksji.

Scena pełna perfekcjonistów

Ruch sceniczny, taniec są świetne. Niemniej doskonale wybrzmiały songi Rafała Dziwisza z muzyką Piotra Dziubka. Wyjątkowo szanuję perfekcyjne aktorstwo. Nie ma tu nieudanych ról. Aktorzy chyba dojrzeli przez lata, a Artur Caturian, którego przed laty w ogóle nie było w Capitolu, zagrał teraz Księdza i włoskiego śpiewaka. Obu super.

Cudowna jest Helena Sujecka jako Elżbieta Schneider, fantastyczny Andrzej Gałła - Profesor Albert Waldmann. Bartosz Picher jako garbaty Igor po prostu świetny. Jak Ewa Szlempo w roli Agaty. Przeraża, ale też budzi współczucie Cezary Studniak jako Woźny Marcus Grossman, wielkie i bezbronne Monstrum. Mariusz Kiljan jest na scenie bardzo intensywnie przez prawie całe trzygodzinne przedstawienie. Śpiewa, grai porywa publiczność. I udowadnia, że jest aktorem wybitnym. Chapeau bas przed jego kunsztem. Kunsztem jego i Justyny Szafran, grającej Matkę Wiktora. Wart Capitol "Frankensteina".

Teatr Muzyczny Capitol "Frankenstein", reż. Wojciech Kościelniak Pokaz wznowieniowy 15 lutego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji