Artykuły

Z dystansem do siebie

- Dzisiaj "Zwierciadła" kojarzą się nie tylko z ruchem amatorskim entuzjastów krzyczących "zróbmy sobie sztukę". Kojarzą się z poziomem, z warsztatami, z konfrontacją, ale i ze współpracą - z Katarzyną Jóźwik o pracy z młodzieżą i Spotkaniach Teatralnych "Zwierciadła" rozmawia Bartłomiej Miernik w Proscenium.

Bartłomiej Miernik: Jesteśmy w przededniu piętnastej edycji festiwalu "Zwierciadła". Sięgnijmy jednak do początku. Jak to się wszystko zaczęło, z jakiej potrzeby zrodziło i w jakich warunkach? I z czego wyniknęła potrzeba kontynuacji?

Katarzyna Jóźwik: Zaczęliśmy od programu autorskiego klasy, którą nazwaliśmy artystyczną - przyszła do niej grupa uczniów, której zdefiniowanie przez artyzm bardzo się spodobało. Na przerwach grali na gitarach, śpiewali, zintegrowali społeczność, nadali szkole nowy klimat. Spośród nich zebrało się kilka osób na czele z Darkiem Figurą, które zaczęły myśleć nad utworzeniem teatru szkolnego. Następnie odgrzebaliśmy naszą starą scenę, która funkcjonowała w szkole jeszcze od przedwojnia. Odgruzowaliśmy rumowisko, wyremontowaliśmy pomieszczenie, pomalowaliśmy je, zakupiliśmy czarne płótna i ogłosiliśmy, że w Zamoyu chcemy robić teatr i festiwal. Pierwsza edycja nie cieszyła się wielką popularnością, ale kilka spektakli udało się zaprezentować. Z czasem zgłaszało się coraz więcej ekip, w pewnym momencie mieliśmy zgłoszone trzydzieści dwie grupy, co jest zbyt dużą liczbą na taki szkolny festiwal. Coraz bardziej profesjonalnie wyglądała też nasza scena, dzięki absolwentowi tej szkoły, panu Jarkowi Rudnickiemu. Kolejne zakupy czy zaciemnienie sali powodowały, że tworzył się tu teatralny klimat i zgłaszały się coraz bardziej zaawansowane w pracy zespoły teatralne. Również w naszej szkole tworzyły się grupki, które prezentowały wymyślone przez siebie spektakle. Początkowo nie stawialiśmy żadnych ograniczeń - prócz czasowego, by pokaz trwał nie więcej niż dwadzieścia minut. Ale rozumieliśmy, gdy ten limit był przekraczany, dosyć często zresztą. Z czasem cała energia tego festiwalu poszła w stronę zwiększenia jakości: grupy przygotowywały spektakle specjalnie na "Zwierciadła", częstokroć miały tu premiery. Poprawił się poziom, może też dlatego, że proponowaliśmy uczestnikom warsztaty dla instruktorów, aktorów, dykcyjne, ruchu scenicznego, impro. Mamy przecież w Lublinie świetną kadrę prowadzących warsztaty. Może pomogła też obecność gości specjalnych, zapraszaliśmy bowiem osoby znaczące w świecie teatralnym, a pochodzące z Lublina, osoby z ogromnymi osiągnięciami: Janusza Opryńskiego, Leszka Mądzika, Pawła Passiniego. Uczniowie dostrzegli więc wymiar zawodowy teatru, że można tworzyć spektakle na światowym poziomie, mieszkając w naszym mieście. Dzięki Fundacji TEAM Teatrikon "Zwierciadła" zagościły w kilku kolejnych miastach.

B.M.: Fundacji, która powstała przecież ze "Zwierciadeł"...

K.J.: Usiedliśmy nad problemem, skąd brać pieniądze na festiwal, bo jak zaczął nam się rozrastać, to i potrzeby finansowe stały się większe. A szkoła jako instytucja nie mogła nam już pomagać, poza radą rodziców, która czasami przeznaczyła na niego troszkę pieniędzy. Przez organizatorów "Zwierciadeł" stworzona została Fundacja TEAM Teatrikon, której prezesem jest Darek Figura, spiritus movens festiwalu. Teatrikon pozyskiwał nam granty, a jednocześnie prowadził działalność, by "Zwierciadła" powstały w sześciu kolejnych miastach. Pierwszy ogólnopolski finał odbył się w Warszawie, następnie każde partnerskie miasto bierze na siebie jego organizację. W zeszłym roku zwycięski spektakl miał szansę wystąpić na najlepszej obecnie scenie w Polsce - w lubelskim Centrum Spotkania Kultur. Dzisiaj "Zwierciadła" kojarzą się nie tylko z ruchem amatorskim entuzjastów krzyczących "zróbmy sobie sztukę". Kojarzą się z poziomem, z warsztatami, z konfrontacją, ale i ze współpracą.

B.M.: "Zwierciadła" charakteryzuje wspaniała atmosfera. Ale też nie byłbym sobą, gdybym nie włożył w twoją narrację łyżki dziegciu. Jak się czujesz jako zwyciężczyni ostatniej edycji festiwalu, a zarazem jego organizatorka? Wasza "Próba generalna" otrzymała Grand Prix festiwalu.

K.J.: Całkiem dobrze, bo to nie była reguła tego festiwalu. Wygrał dopiero drugi spektakl stworzony w Zamoyu na czternaście edycji. Gdyby to była zasada i reguła, że nasze spektakle wygrywają, to czułabym się fatalnie. Natomiast przez te wszystkie lata pracowaliśmy na osiągnięcie pewnej jakości, był nawet taki moment, gdy profesjonalny instruktor prowadził grupę teatralną w naszej szkole i wówczas też nasz spektakl wygrał - zresztą zupełnie zasłużenie. Teraz był ten drugi raz, przy czym ja siebie nie mogę nazwać fachowym instruktorem. Wiesz, zadecydowała niebywała energia grupy uczniów i sądzę, że przez dwa lata nabrali już wyczucia sceny. Świetnie się tym spektaklem bawili, to przecież oni wymyślili drugą część Próby generalnej, ja na początku byłam przeciwna, by w ogóle dotykać "Dziadów" Mickiewicza.

B.M.: Dlaczego?

K.J.: Bo nie wyobrażałam sobie, co szczerego może dzisiaj powiedzieć młody człowiek drugą częścią "Dziadów". Lubię ten dramat obejrzeć na scenie, ale nie budzi we mnie jakichś głębokich emocji, a refleksja egzystencjalna w nim zawarta wydaje mi się dzisiaj nieco zbyt prosta. A młodzież wybrała ten dramat ze względu na widowiskowość, efektowność. Bo pojawią się tam duchy, magia, fantastyka. A to jest przecież pokolenie fascynacji fantastyką. I to ich początkowo ruszyło, ale gdy weszliśmy w ten tekst głębiej, to okazało się, że niesie im nieco inne przesłanie. Na tym została zresztą zbudowana druga część spektaklu, na bazie autentycznych tekstów poezji młodzieżowej znajdowanej na blogach poetyckich czy własnych wierszy uczniów. Powstały etiudy inspirowane, które były bardziej autentyczne, bardziej ich, wyrosłe z interpretacji klasyki.

B.M.: Zwracasz uwagę na energię. A oto znajdujemy się w dużej publicznej szkole średniej, dzwonią dzwonki, chodzą nauczyciele, pisze się kartkówki, stresuje przed chemią... To gdzie tu miejsce na energię teatralną? Jak robić teatr w szkole?

K.J.: Moja wizja szkoły nie może ograniczać się do pracy między dzwonkami i do klasówek. W takiej szkole nie chciałabym pracować. Do naszej przychodzi z gimnazjów mnóstwo dzieci już śpiewających, po szkołach muzycznych, po pierwszych doświadczeniach teatralnych, recytatorskich. Wystarczy tylko te talenty dostrzec, wyciągnąć na wierzch i dać im szansę. A oni sami wystarczająco się nakręcą. Gdy szliśmy do CSK na finały "Zwierciadeł", niosąc dekoracje z naszego przedstawienia, zapytali mnie, czy mogą pokrzyczeć na ulicy. Oczywiście pierwsza moja belferska reakcja była na nie, ale ponieważ bardzo mnie prosili, to pozwoliłam, prosząc, byle nie za głośno i nie za długo. Krzyknęli "kochamy Zamoya", co bardzo mnie wzruszyło.

B.M.: Jakie jest dzisiaj miejsce, jaka funkcja teatru w szkole?

K.J.: Teatr to świetna muza dla młodych ludzi, oni kochają grać na scenie. Ale teatr w szkole to przecież nie tylko próby, ale i chodzenie do teatru, odbiór. Bo robienie teatru bez oglądania teatru nie ma najmniejszego sensu.

B.M.: Wielu uczniów oraz nauczycieli czy instruktorów żyje jedynie wyobrażeniem współczesnego teatru...

K.J.: Przed przystąpieniem do pracy obejrzeliśmy dobre spektakle inscenizujące drugą część Dziadów, uczniowie dostrzegli różnicę między teatrem amatorskim a profesjonalnym. Oczywiście zrozumieli też, na czym polega koncepcja i zamysł robienia tego dramatu. W ogóle edukacja przez teatr, film, muzykę, plastykę jest bardzo istotna i nie robiłabym rozróżnienia, że jest tylko dla humanistów. Jest absolutnie dla wszystkich uczniów. Kultura jest ogólnorozwojowa, pozostaje przecież bagażem na całe życie. Natomiast obecnie szkoły nastawiły się na ścisłą realizację podstaw programowych. Wyprowadzenie młodzieży z budynku szkoły na dobry film czy spektakl jest obecnie niemal niemożliwe. Szkoła jako instytucja edukacyjna traci przez to bardzo wiele. Edukacja kulturalna jest oczywiście wpisana w podstawę programową języka polskiego, historii, WOK-u, ale od idei do realizacji droga jest coraz dalsza.

B.M.: A jak inni nauczyciele patrzą na to, że robicie w szkole teatr? Jak na jakąś fanaberię, niepotrzebny element?

K.J.: Bardzo różnie. Ze strony wielu nauczycieli mamy duże wsparcie, uważają, że Zamoy i "Zwierciadła" to udany mariaż, który celnie definiuje naszą szkołę, promuje ją. Słyszę, że jest to wydarzenie lubiane w Lublinie, o którym w mieście mówi się dobrze. Jeśli więc ktoś się identyfikuje z tą instytucją, o której mówi się dobrze między innymi dzięki "Zwierciadłom", to jest to niewątpliwie miłe uczucie. Są też osoby, którym jest to obojętne, ale to przecież normalne i oczywiste. Są i nauczyciele, którym to przeszkadza, ponieważ "Zwierciadła" angażują sporą ilość uczniów, przy festiwalu pracuje cała grupa wolontariuszy. Wprawdzie staramy się przygotowywać do festiwalu po lekcjach, niemniej są uczniowie, którzy nadużywają czasu w szkole i potrafią się zwalniać z lekcji. Są też przecież uczniowie, którzy rozwijają pasję teatralną, a nie do końca pasję do matematyki, fizyki czy chemii, i tu pojawiają się oczywiście pewne problemy. (uśmiech) Wiadomo, że jeśli przez ostatni tydzień przed festiwalem panuje organizacyjny chaos, twórczy nieporządek, no to jest troszkę pretensji, że na przykład któraś z sal jest nieczynna, że niektórzy uczniowie na lekcję przyszli, a inni nie. Natomiast nigdy te częstokroć słuszne pretensje nauczycieli nie przyjmują charakteru dramatycznego.

B.M.: To znów dopytam o energię. Ile jest w tobie jeszcze energii, by to wszystko organizować?

K.J.: Może tą piętnastą edycją coś podsumuję.

B.M.: Zabrzmiało groźnie.

K.J.: Mam poczucie, że w każdej dziedzinie potrzebna jest świeża krew i może pora zejść ze sceny. Mamy już utrwalone pewne rytuały, reguły, ja i Ania Maliszewska. Przyzwyczaiłyśmy się do spokojnego, chyba niezłego systemu pracy przy "Zwierciadłach", ale może trzeba kogoś świeżego, kto by wprowadził nową jakość? Ze strony młodzieży jest bardzo duża ochota pracy przy tym festiwalu. A dopóki będzie oddolna energia, to "Zwierciadła" mają szansę funkcjonować.

B.M.: Przygotowujesz jakiś spektakl na tę najbliższą edycję?

K.J.: Moja grupa teatralna, tym razem pod okiem pani Natalii Matuszek, która jest absolwentką Zamoya, przygotowuje spektakl bazujący na Sztukmistrzu z Lublina. Z tego co wiem, zaproponuje opowieść o młodym człowieku, o jego wyborach, poszukiwaniach.

B.M.: Jaka jest rola nauczyciela, organizatora, podczas tego festiwalu?

K.J.: Spora, bo jak rozmawiam z absolwentami, to żartem mówią, że jestem matką założycielką "Zwierciadeł". (śmiech) Gdy energia młodych już się skumuluje, to potrzebuje też tego konia, który to wszystko pociągnie. W sensie organizacyjnym oczywiście, bo młodzi nie wiedzą nieraz, że pewne sprawy się rozejdą, jeśli się ich nie zepnie, jeśli nie nada się im formy konkretnego działania, dyscypliny, trzymania poziomu. Bo oczywiście można mieć wspaniałą ekspresję twórczą, czuć sztukę całym sercem i duszą, ale jeśli ona nie ma dyscypliny, to robi się miałka. I rolę nauczyciela postrzegam właśnie w pilnowaniu poziomu i dyscypliny. Z Anią Maliszewską w takiej roli czujemy się najlepiej i wydaje mi się, że do niej pasujemy. Nie tych narzucających kierunek i jazdę, tylko spoglądających, w którą stronę jadą młodzi, i wyznaczających ten tor trochę szerszy, głębszy.

B.M.: Młodzi często nas, dorosłych, pytają o drogę.

K.J.: Pytają, ale nie zawsze są posłuszni, co też jest fajne, bo ze ścierania się, z buntu, też nieraz wychodzi nowa, ciekawa jakość. Niekiedy człowiek dorosły, gdy jest przyzwyczajony do pewnej rutyny, to zanim przystanie na nowe rozwiązanie, zareaguje buntem. A nieraz to, co młodzież wnosi, jest wartościowe, nowe, nieoczekiwane. Trzeba być mentorem, ale z pewnym dystansem do siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji