Warszawska "Pułapka" najważniejszym wydarzeniem zakończonego festiwalu
(Inf. wł.) Wyblakła już aktualność przełomowej, "odwilżowej" sztuki Jerzego Lutowskiego "Ostry dyżur", która w 1955 roku podejmowała ważne polityczno-moralne problemy. Dzisiaj raczej śmieszą papierowe postacie i naiwnie zarysowane problemy dramatu. Tak przynajmniej odebrane zostało przedstawienie pokazywane w sobotę (24 XI) przez słupski Teatr Dramatyczny w reż. Ryszarda Jaśniewicza. Konflikt w spektaklu zobrazowany zastał blado, choć strona aktorska przedstawienia wypadła nawet przyzwoicie (poza "kreacją" Małgorzaty Iwańskiej).
Żarliwie natomiast wyreżyserowany został premierowy "Wysocki" Władysława Zawistowskiego, pokazywany również w sobotę przez szczeciński Teatr Współczesny. Do tej pory jako jedyne festiwalowe przedstawienie próbuje ono podjąć żywą dyskusją nad współczesnością, mimo że temat sztuki jest historyczny. Bohater dramatu - Piotr Wysocki (człowiek-legenda), już jako starzec, staje przed wyborem wobec kolejnego zrywu powstańczego to 1863 roku. Reżyser Ryszard Major wydobył i wypunktował wszystkie konflikty i napięcia dialogowego dramatu. Poprowadził spektakl ostro i w dobrym tempie. Wśród świetnie zarysowanych postaci, na czoło wysuwa się mądrze grana tytułowa rola spektaklu w wykonaniu Jacka Polaczka. Przedstawienie ma również interesującą oprawę scenograficzną utrzymaną w szaro-czarnej tonacji (Jan Banucha) i niestety bardzo niedobrą ilustracyjną warstwę muzyczną.
Prawdziwym wydarzeniem festiwalu, wypowiedzią najbardziej dojrzałą artystycznie, stała się jednak "Pułapka" z warszawskiego Teatru "Studio", przedstawiona ostatniego dnia (niedziela 25 XI). Jerzy Grzegorzewski tworzy spektakl wydawałoby się obok dramatu Różewicza, niesłusznie oparty tylko na jego strzępach, a jednak wspaniale wydobywa istotę Różewiczowskiej wizji (zacierając dosłowności), uzupełnia ją i komentuje - przybliża do Kafkowego świata obsesji i kompleksów. Nie ma w spektaklu pustych efektów, wszystko podporządkowane zostało budowaniu napięcia, nastroju zagrożenia w świecie stanowiącym pułapkę. Przedstawienie dzieli się na dwie części. W pierwszej - obrazy nakładają się, nawarstwiają, dają najwięcej informacji - znaków - sygnałów budujących bez gadulstwa i nierodzajowo (podporządkowaną obsesjom i kompleksom Kafki jak w śnie-koszmarze) "rodzajową" warstwę dramatu. W finale pierwszej części (długa rozmowa Franza z Ottlą) jest więcej tekstu Różewicza, pojawiają się odrealnieni Oprawcy - ukonkretnione zagrożenie. Taki finał zapowiada rozpadanie się form, odwarstwienie i oczyszczenie, ku któremu ewoluuje spektakl w drugiej części, w jej końcowej scenie stan zagrożenia sygnalizują; niewidocznie poruszające się czarne skrzydło szybowca i błąkające się po ścianie horyzontalnej światło reflektora. W tej części szokuje tylko nawarstwiony formalnymi zabiegami końcowy monolog Ojca w ekspresyjnym wykonaniu Marka Walczewskiego, chociaż nie jest ono adekwatne do przekazywanych treści.
Przedstawienie Jerzego Grzegorzewskiego wspaniale współtworzą: samoistna, nieilustracyjna muzyka Jerzego Maksymiuka, świetne kostiumy Barbary Hanickiej oraz bardzo dobrze wkomponowana w spektakl warstwa aktorska, nawet przy niewielkich rólkach. W przedstawieniu rysują się role wybitne: Olgierda Łukaszewicza - może trochę przestylizowany Franz, ekspresyjnego Marka Walczewskiego - Ojciec, Bogusława Lindy - zdystansowany Maks, Ireny Jun - wzruszająca w prostocie Matka oraz Anny Chodakowskiej - nakreślona przewrotnie postać Grety.