Artykuły

Pomnik Jacka Kaczmarskiego z piosenek i parasoli

"Kanapka z człowiekiem" Jacka Kaczmarskiego w reż. Jerzego Satanowskiego w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Stanisław Godlewski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Pomysł Jerzego Satanowskiego, by w "Kanapce z człowiekiem" "odbrązowić" poezję Jacka Kaczmarskiego, wydawał się dobry. Wyszedł recital piosenek zmarłego w 2004 r. artysty. Niekonsekwentny, choć z pewnością znajdzie swoich zwolenników.

W zapowiedziach do "Kanapki z człowiekiem" twórcy twierdzili, że "nie ma już świata, w którym teksty Jacka Kaczmarskiego były kojarzone z konkretnymi wydarzeniami historycznymi" i że spektakl ma "uwolnić ponadczasową poezję Kaczmarskiego z okowów konwencji".

Coś tu się nie zgadza. Jak to, tego świata nie ma? No przecież Kaczmarskiego nadal się śpiewa (lub jeszcze do niedawna śpiewało się) na niektórych protestach, nadal do opisania rzeczywistości używa się metafor z jego piosenek. To u niektórych wzbudza sentyment, inni to biorą na serio, a jeszcze inni (na przykład ja) już nie mogą. Bo Kaczmarski faktycznie kojarzy się z określoną stylistyką, która w dzisiejszych czasach jest dosyć anachroniczna, szczególnie dla młodszego pokolenia. Jasne, dobrze jest się wzruszyć przy "Murach", ale jednak współczesna Polska to nie PRL, systemy opresji są inne, zmienił się język władzy i język oporu. Tymczasem opozycja wciąż co jakiś czas odwołuje się do dawnego etosu, wyrywania murom zębów krat, zrywania kajdan i łamania batów. Jakbyśmy uczestniczyli w wielkiej rekonstrukcji czegoś, co już znamy. A wiadomo, że jest łatwiej, jak się coś zna, bo najbardziej przeraża to, co nieznane, nie do końca zrozumiałe i teraźniejsze.

Niemal jak z czarnych protestów

Pomysł Jerzego Satanowskiego, by "odbrązowić" Kaczmarskiego, by pokazać jego twórczość w jakimś nowym, nieoczywistym świetle, wydawał się dobry. Rzecz w tym, że to kompletnie nie wyszło. I to z kilku powodów i na kilku poziomach.

Od czego właściwie zacząć? Może od scenografii Anny Tomczyńskiej, bo to pierwsze, co rzuca się w oczy. Przestrzeń sceny wypełniona jest setką otwartych czarnych parasolek, niemal jak z Czarnych Protestów. Czyli jednak politycznie i aktualnie? Feministyczna interpretacja Kaczmarskiego byłaby ciekawa, ale poza scenografią nic tu się nie zgadza. Aktorki śpiewają wśród parasolek, ale narrację prowadzi Marcin Januszkiewicz, siedzący w rogu, w fotelu, przy starym magnetofonie, siorbiący herbatkę w szklance z koszyczkiem, upozowany na dawnego inteligenta. To on prowadzi cały ten recital, deklamując teksty Kaczmarskiego z emfazą godną lepszej sprawy. Dziewczyny (Bożena Borowska-Kropielnicka, Agnieszka Różańska, Karolina Głąb - wreszcie jakoś bardziej na serio, Pamela Adamik i Oliwia Nazimek) mają okazję pokazać indywidualność tylko w piosenkach. Lecą niemal wszystkie znane szlagiery - są "Mury", jest "Obława", "W czerwonym autobusie", "A my nie chcemy uciekać stąd". Trudno szukać tutaj jakiegoś potencjału emancypacyjnego, choć oczywiście fakt, że śpiewają to kobiety, wiele już zmienia (nadal powszechnie wydaje się, że z dawnym systemem walczyli tylko faceci).

Śpiewak, co zawsze był sam

Trudno też, żeby te piosenki porwały do jakiegoś rewolucyjnego, wspólnego ruchu, bo mimo wszystko i w Nowym słychać to bardzo wyraźnie, poezja Jacka Kaczmarskiego jest skupiona przede wszystkim na jednostce i jej wewnętrznym odczuwaniu. Tu Czarne Protesty, wspólnota, solidarność i walka, a po drugiej stronie "śpiewak, co zawsze był sam". Taki właśnie obraz Kaczmarskiego wyłania się z "Kanapki z człowiekiem", gdy zdjąć kulturowe i historyczne mity. Wrażliwy inteligent i artysta, który zawsze jest samotny, a we wszelkiej wspólnocie widzi potencjał niebezpieczeństwa, dlatego udaje się na emigrację wewnętrzną. Rzecz w tym, że nie należy mylić eskapizmu z antysystemowością. A to chyba dziś częsty problem.

Spektakl jest zatem niekonsekwentny - z jednej strony chce być aktualny i polityczny, z drugiej gloryfikuje postawę bezpiecznego dystansu i powrotu do egzystencjalnych dylematów sprzed pół wieku. Zamiast piosenek rewolucyjnych mamy piosenki aktorskie, wykonane zresztą bardzo porządnie i ładnie. Nie ma w nich żadnych odkrywczych interpretacji (a szkoda, bo na przykład wyobrażam sobie "Obławę" zaśpiewaną jako song ekologiczny, lub nawet ekoterrorystyczny). Zespół muzyczny pod kierownictwem Jacka Skowrońskiego gra bez zarzutu, choć aranżacje Satanowskiego są nieco katarynkowe.

Najgorsze są jednak wizualizacje i oprawa plastyczna piosenek. Gdy śpiewany jest "Autoportret Witkacego" na ekranie widać zmultiplikowany autoportret Witkacego, gdy "Krzyk" to "Krzyk" Muncha... Bardziej łopatologicznie już się nie dało.

Najbliższy spektakl - w środę, 21 lutego o godz. 19 na Dużej Scenie. Kolejne - 13-15 marca. Premiera odbyła się 17 lutego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji